USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Q vs Doktor
 
Autor Wiadomość
MarcinK
Użytkownik
#1 - Wysłana: 17 Paź 2014 17:14:39
Dwaj tytani.
Q rasa posiadająca niemal nieograniczoną moc, zdolne do bezpośredniego manipulowania czasem i przestrzenią. A mimo to przez większość czasu robi za wrzód na d... trekowych załóg.
Dotkora trudno opisać w jednym zdaniu, każde jego wcielenie różni się czymś od poprzednich. Jest nieśmiertelny, jednak poza tym niema jako takich naturalnych mocy. Podróżuje dzięki TARDISowi, jego śrubokręt soniczny działa cuda.

Jak myślicie kto wygrałby w bezpośrednim starciu?
Rozważania zagranicznego fandomu na ten temat:
http://www.comicvine.com/forums/battles-7/q-vs-doc tor-who-571643/
http://forums.spacebattles.com/threads/the-doctor- vs-q.126964/
Q__
Moderator
#2 - Wysłana: 17 Paź 2014 21:28:19
MarcinK

Bardzo ciekawy temat, nie dziwię się, że w obu wypadkach rozrósł się na sporo stron...

Z jednej strony Q jest zdecydowanie potężniejszy niż Doctor, więc wynik zdaje się być oczywisty... Z drugiej kreatywniejsze wydaje się raczej wyszukiwanie możliwości zwycięstwa dla tego drugiego, teoretycznie znaacznie słabszego (superbronie z obu universów, traktowanych w tym wypadku jako jedno; sposoby ograniczenia mocy Q).

Znamienne jest też zestawienie morale obu panów (a raczej "panów", bo trudno ich na 100% traktować w kategoriach ludzkiej płci). Doctor - jak wiemy choćby ze słynnego epizodu "Dalek" - potrafi być b. zdeterminowany, ma też dużą zdolność zastraszania (powiązaną ze sławą, którą się cieszy). Q - przeciwnie, będzie traktował rzecz jako zabawę (tak jak traktował w wypadku wspomnianych przez Ciebie spotkań z kapitanami GF), może się łatwo zmęczyć/zniechęcić, nie będzie mu też raczej zależeć na narażaniu swego nieśmiertelnego istnienia...
MarcinK
Użytkownik
#3 - Wysłana: 18 Paź 2014 19:50:04
Q__:
raczej "panów", bo trudno ich na 100% traktować w kategoriach ludzkiej płci

Dobra, ale Doktor póki co nie był kobietą.
Q__:
Q - przeciwnie, będzie traktował rzecz jako zabawę (tak jak traktował w wypadku wspomnianych przez Ciebie spotkań z kapitanami GF), może się łatwo zmęczyć/zniechęcić, nie będzie mu też raczej zależeć na narażaniu swego nieśmiertelnego istnienia..

Pytanie tylko czy odpowiednio zdeterminowany Doktor mógłby cofnąć się w czasie by zniszczyć Q zanim stało się wszechmocne?
Swoją drogą jak Doktor poradziłby sobie z Prorokami którzy żyją jakby poza czasem.
Q__
Moderator
#4 - Wysłana: 19 Paź 2014 14:47:19 - Edytowany przez: Q__
MarcinK

MarcinK:
Dobra, ale Doktor póki co nie był kobietą.

Technicznie bodaj nic nie stoi na przeszkodzie?

MarcinK:
Pytanie tylko czy odpowiednio zdeterminowany Doktor mógłby cofnąć się w czasie by zniszczyć Q zanim stało się wszechmocne?

A zwł. czy byłby w stanie tego dokonać bez wiedzy Q. Muszą solidnie pilnować swoich początków.

MarcinK:
Swoją drogą jak Doktor poradziłby sobie z Prorokami którzy żyją jakby poza czasem.

Ciekawe pytanie, bo z jednej strony mają przewagę jeśli chodzi o zdolność postrzegania czasu (Doctor jest chyba ograniczony w przyczynowości, nawet gdy nagminnie nią manipuluje), z drugiej zdają się mieć i spore ograniczenie - czynią wrażenie dość wyzolowanych i niezbyt pojmujących świat istot postrzegających czas tak jak np. ludzie (choć niby przy Sisko nieco się wyrobili).

ps. Swoją drogą ciekawe co by było gdyby Doctor udał się do Guinan na korepetycje z postępowania z Q?
Queerbot
Użytkownik
#5 - Wysłana: 19 Paź 2014 19:19:05
MarcinK:
Jak myślicie kto wygrałby w bezpośrednim starciu?

Tylko pojawia się pytanie - który Doktor? ;) Doktor-Donna - na pewno!
Q__
Moderator
#6 - Wysłana: 19 Paź 2014 19:31:07
Queerbot

Queerbot:
Doktor-Donna - na pewno!

Przypomnijmy o kim mowa:

http://tardis.wikia.com/wiki/Donna_Noble
Guauld
Użytkownik
#7 - Wysłana: 24 Paź 2014 22:14:14 - Edytowany przez: Guauld
W tym temacie, jak w żadnym innym, rodzaj owego "versusa" odgrywa chyba najbardziej kluczową rolę. W zależności od tego, co byłoby powodem, że tak powiem, zwady między owymi postaciami, oraz od poziomu ich świadomości o intencjach tego drugiego, wyniki mogą być zupełnie różne. Proponuję więc, żeby po znalezieniu "prawdopodobnej" alternatywy scenariusza starcia między nimi uzupełniać co jakiś czas listę zwycięstw jednego, bądź drugiego (a może i remisów?).

Temat jest o tyle ciekawy, że choć odpowiedź "Q!" nasuwa się pierwsza do głowy, to po dokładniejszej analizie faktycznie dochodzi się do przekonania, że to całkiem- wbrew pozorom- wyrównany pojedynek*.

*Tylko taki bez zasad, bo nikt nie mówi, że to musi być konfrontacja 1v1, prawda?

Obie postacie darzę bardzo podobną sympatią (chociaż Capaldi mi tu jakoś na siłę próbuje się wyróżnić, w negatywnym sensie), dlatego rzuciłem monetą i zacznę od scenariusza na korzyść Doktora.

Jako, że staramy się oczywiście przestrzegać pewnych reguł, aby- jak wspomniałem- scenariusze miały swoje podstawy w świetle praw i zasad rządzących oboma światami, musimy założyć, że Doktor musi mieć naprawdę dobry powód, aby chcieć pozbyć się Q (dużą różnicę odgrywa też, czy mówimy o "naszym" Q, czy o całym Continuum, więc najpierw przyjmijmy ten drugi przypadek). Pierwszym, co mi na myśl przychodzi, jest voyageryzm w postaci wojny domowej wewnątrz Continuum (nazwałem ją voyageryzmem, ponieważ jej konsekwencje były w moim mniemaniu zbyt niewielkie, wręcz kompletnie nieznaczące, w obliczu takiej siły- takiej, gdzie pojedynczy członek jednej rasy jest najprawdopodobniej w stanie samą myślą doprowadzić do zagłady całego Wszechświata). Nasz bohater z Budki Telefonicznej raczej nie przepuściłby kolejnej okazji uratowania Kosmosu.

Przedstawmy więc najpierw co działa na jego korzyść w takiej sytuacji:
-Na rozwiązanie problemu ma teoretycznie nieskończenie wiele czasu, z oczywistego powodu. Byłoby to bodaj największe zagrożenie z jakim kiedykolwiek się spotkał, więc pewnie dobrze by ten czas wykorzystał.
-Q walczą ze sobą, co pochłania ich uwagę (możemy chyba założyć, że chociaż ich inteligencja nie ma sobie równych, to nie będą w obliczu zagrożenia życia rozpraszać się przez- mówiąc kolokwialnie- pierdoły).
-Jak już wspominałem wcześniej o sojusznikach, Doktor w tej kwestii byłby prawdopodobnie bardziej otwarty. Z "odrobiną" umiejętności oratorskich i nadprzeciętną perswazją myślę, że w obliczu takiego przeciwnika i Dalekowie stanęliby (tymczasowo oczywiście) po jego stronie (a sam by swoją niechęć do nich też pewnie przezwyciężył). Q natomiast by najpewniej nawet samej koncepcji pomocy z zewnątrz w ogóle nie rozważyli, leży to raczej poza jakimikolwiek schematami myślowymi, jakimi mogą się kierować.
-Pomysłowość. Jako istota o niemal niezrównanej inteligencji i odporności, pomimo zdolności regeneracji, Doktor wciąż jest śmiertelny, posiada instynkt samozachowawczy. Z tych właśnie powodów potrafi być taki niebezpieczny. Determinacja i strach, połączone z jego najlepszymi cechami, potrafią dosłownie zdziałać cuda. Q natomiast, jak się przekonaliśmy z TNG, myślą zupełnie innymi kategoriami. Mogą niemal wszystko, więc nie zastanawiają się jak coś obejść, zrobić w inny sposób- po prostu to robią, bezpośrednio, również w absolutnie z naszej perspektywy abstrakcyjny sposób (nawiązuję tu oczywiście do odcinka, gdy Q stracił swoją moc i próbował pomóc znaleźć rozwiązanie księżyca spadającego na planetę). Można powiedzieć, że stąd też wynika ich swoista stagnacja (bo skąd obawa, że być może ludzie kiedyś ich przegonią?), bardzo pasująca do wszystkich utopii krytykowanych przez Treka, i mogąca doprowadzić do ich zguby.

A teraz, co działa mu na przeciw:
-Jak już Q__ zauważył, Continuum z całą pewnością bardzo poważnie podchodzi do kwestii zabezpieczenia swojego istnienia, przede wszystkim swoich korzeni. Dodatkowym problemem jest niewiedza, czy oni w ogóle wywodzą się z tego czy innego Wszechświata, czy też może ich początki były zupełnie niekonwencjonalne, jak np. Płaczące Anioły, narodzone zaraz po Wielkim Wybuchu (czy też było w serialu powiedziane, że nawet przed? Powiem szczerze, że już nie pamiętam). I jeszcze, co gorsza, chyba nie da się wyobrazić sobie konsekwencji usunięcia tej rasy całkowicie z historii. Nie znamy ich wpływu na rozwój Wszechświata, ale śmiem sądzić, że ich zniknięcie całkowicie doprowadziłoby do przepisania historii, albo mogłoby nawet nie pozwolić jej się w ogóle zacząć. Tego nie wiemy, i pewnie nawet Doktor by się nie dowiedział. Wątpliwe jest też więc, że na poważnie by to rozważył, więc załóżmy, że ta możliwość odpada.
-Znamy namiastkę ich możliwości, ale nie mamy bladego pojęcia czym są. Nie została na ekrania żadna siła, poza nimi samymi, która byłaby w stanie im cokolwiek zrobić. Mogę jedynie pomyśleć o zamknięciu ich wojny w odosobnionej przestrzeni (Wszechświecie kieszonkowym, jak Gallifrey), gdzie mogliby się po prostu sami wybić. Ale wciąż wynik tej wojny jest nieznany, a to, że jedna strona wyjdzie zwycięsko i przetrwa przynajmniej kilku Q wydaje się raczej prawdopodobne.
-Kolejny twardy orzech do zgryzienia, mianowicie kodeks moralny. W przypadku Q możemy tylko gdybać- bardzo możliwe, że jeśli takowy istnieje, to tylko po to, aby zapewnić sobie samym stabilność, bez większego zważania na resztę istot żywych (i ta opcja do mnie przemawia, ale i opinię opozycji- jeśli takowa się znajdzie- też byłbym skłonny przyjąć). A z Doktorem to już wiemy jak jest- jeśli tylko miałby towarzysza, to by mu tę wojnę jedynie utrudnił, ale strach pomyśleć, jak by się bez moralnego przewodnika (czy może raczej kompasu) skończyła.
-Wracając do punktu pierwszego, analogicznie, istoty zdolne bez najmniejszego kłopotu przemieszczać się między wszechświatami (skoro Fedki mogły, to oni tym bardziej), dla niezdolnego do tego TARDIS (czy też mającego to zadanie znacznie utrudnione) byłyby prawdziwym utrapieniem. Nie zapominajmy jednak, że mamy tu konflikt praw fizyki; Owe podróże w uniwersum Doktora stały się trudne w wyniku zniknięcia Władców Czasu, natomiast to wydarzenie nie miało, rzecz jasna, miejsca w świecie trekowym. Mamy tu prawdziwy impas, bo prawdę mówiąc, nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić (liczę na wasze propozycje).
-Wcześniej podałem śmiertelność Doktora jako zaletę, niestety jego cielesna forma również nie ułatwiałaby zadania. Prędzej mógłbym sobie wyobrazić starcie z Pradawnymi z SG.

To są pierwsze rzeczy jakie przychodzą mi do głowy, pewno jest tego więcej.

No, to na razie tyle. Mamy 4v5, więc powiedziałbym, że walka raczej wyrównana, wręcz remis, z drobną przewagą dla Q. Oczywiście pamiętając, że Doktor ma tu od początku przewagę pierwszego ruchu (więc sytuacja nie wygląda kolorowo).
Poczekajmy z werdyktem tego starcia, niech się temat trochę rozwinie.

Na razie pojawiały się tylko pojedyncze zalety obu postaci, więc powiedzmy, że to jest pierwsze starcie, które będzie się liczyć. Po osiągnięciu zadowalających konkluzji możemy iść dalej.

Jako, że narzucam tu pewną formę (mam nadzieję, że nie zbyt agresywnie), a do tego nie jestem założycielem tematu, muszę się spytać, czy Wam ona odpowiada. Jeśli nie, to nie ma problemu, wrócimy do luźniejszej dyskusji.

I ostatnia rzecz: tekstu trochę jest, a ja przeczytałem go tylko raz, na szybko, więc przepraszam za wszelkie niejasności, mogące wynikać z niezamierzonych skrótów myślowych. Proszę mi je natychmiast wytknąć .
Q__
Moderator
#8 - Wysłana: 24 Paź 2014 23:31:45 - Edytowany przez: Q__
Guauld

Guauld:
Z "odrobiną" umiejętności oratorskich i nadprzeciętną perswazją myślę, że w obliczu takiego przeciwnika i Dalekowie stanęliby (tymczasowo oczywiście) po jego stronie (a sam by swoją niechęć do nich też pewnie przezwyciężył).

Po stronie sojuszników Doctora należałoby się zapewne w tym wypadku spodziewać również Borg (jak wiemy z VOY jest zdolny do sojuszy tego typu), Cybermenów (vide ich taktyczne - i rychło zrywane - braterstwa broni z Dalekami czy, w komiksie stanowiącym część antykanonu DW, acz niekanonicznym dla Treka, z Borg) i typowych potęg z Whoniverse. Pozostaje tu też - zadane już przeze mnie - pytanie o Guinan i o to jaka jest właściwie jej moc i natura.

Guauld:
Dodatkowym problemem jest niewiedza, czy oni w ogóle wywodzą się z tego czy innego Wszechświata, czy też może ich początki były zupełnie niekonwencjonalne, jak np. Płaczące Anioły, narodzone zaraz po Wielkim Wybuchu (czy też było w serialu powiedziane, że nawet przed? Powiem szczerze, że już nie pamiętam).

Prawdę mówiąc patrząc na moc Q - o ile nie założymy, że nabyli jej na zasadzie deus ex machina, co wydaje się być zbytnim pójściem na skróty z intelektualnego lenistwa - należy właśnie założyć, że są najstarszą/jedną z najstarszych cywilizacji lub - faktycznie - pochodzą z jeszcze wcześniejszego wszechświata ("Głos Pana" się przypomina). No, chyba, że pochodzą z odległej przyszłości, ale okopali się jakoś poza/ponad czasem, jak asimovowscy Wiecznościowcy, w przeciwieństwie do nich mogąc jednak - jakimś niepojętym dla nas cudem - ingerować w epoki poprzedzające własne zaistnienie.

Guauld:
I jeszcze, co gorsza, chyba nie da się wyobrazić sobie konsekwencji usunięcia tej rasy całkowicie z historii.

Prawdopodobnie pociągałoby to tak wielkie konsekwencje dla tejże historii, że ich wymazanie zdaje się być możliwością, której Doctor nawet by nie rozważał. Chyba, że chciałby w desperacji zniszczyć ich, siebie i wszystko inne. Wierząc, lub wiedząc z jakichś analiz/symulacji, że w tak zmienionej historii wyewoluuje coś ciekawszego niż to, co poznaliśmy (z ludzkością włącznie).

Guauld:
Kolejny twardy orzech do zgryzienia, mianowicie kodeks moralny. W przypadku Q możemy tylko gdybać- bardzo możliwe, że jeśli takowy istnieje, to tylko po to, aby zapewnić sobie samym stabilność, bez większego zważania na resztę istot żywych (i ta opcja do mnie przemawia, ale i opinię opozycji- jeśli takowa się znajdzie- też byłbym skłonny przyjąć)

Sprawa jest b. niejasna acz pojawiają się również opinie, że Q są znacznie bardziej moralni - mimo znanego, demonstracyjnego, zaczadzenia swymi możliwościami - niż to okazują. Świadczyć może o tym już choćby fakt że dają żyć tylu innym - niższym - gatunkom. (Nie widać odpowiedników polowań czy deratyzacji/dezynsekcji/dezynfekcji.)
"Nasz" Q zdaje się też, wbrew pozorom, kibicować Picardowi i pomagać mu w samorozwoju, acz czyni to w b. specyficzny sposób (zwróćmy uwagę na relacje obu panów/istot w "Tapestry" czy "All Good Things..."). Wiadomy "sąd" nad ludzkością również oparty jest na moralizowaniu z jego strony.

Guauld:
Wracając do punktu pierwszego, analogicznie, istoty zdolne bez najmniejszego kłopotu przemieszczać się między wszechświatami (skoro Fedki mogły, to oni tym bardziej), dla niezdolnego do tego TARDIS (czy też mającego to zadanie znacznie utrudnione) byłyby prawdziwym utrapieniem.

Nie wiemy do końca jak z tym jest. Można też przyjąć wersję prezentowaną np. w "Statkach czasu" Baxtera - i poprawniejszą fizycznie niż np. to, co w Treku - że cofając się w czasie można potem dotrzeć do dowolnej z wersji przyszłego Wszechświata, wybierając odpowiednią gałązkę multiversalnego drzewka. Wtedy takie zabawy byłyby - silą rzeczy - dostępne i dla TARDIS.
Guauld
Użytkownik
#9 - Wysłana: 25 Paź 2014 16:14:08
Q__:
Po stronie sojuszników Doctora należałoby się zapewne w tym wypadku spodziewać również Borg (jak wiemy z VOY jest zdolny do sojuszy tego typu), Cybermenów (vide ich taktyczne - i rychło zrywane - braterstwa broni z Dalekami czy, w komiksie stanowiącym część antykanonu DW, acz niekanonicznym dla Treka, z Borg) i typowych potęg z Whoniverse.

A jakże. Podałem wcześniej samych Daleków zwyczajnie jako przypadek skrajny. Jeśli to się uda, to można wszystko . Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż do końca nie mogę dla nich znaleźć konkretnej funkcji za wyjątkiem dysponowanych przez nich zasobów, tj. jeśli pociągnąć dalej koncepcję uwięzienia Q można chyba założyć, że byłaby do tego wymagana dosyć spora ilość energii. Samym jej okrzesaniem i ogólnym projektem urządzenia (czymkolwiek by ono miało być- nawet czymś w rodzaju sieci obejmującej i cały Wszechświat) już by się Doktor zajął...

Q__:
Pozostaje tu też - zadane już przeze mnie - pytanie o Guinan i o to jaka jest właściwie jej moc i natura.

Na podstawie tego, co ukazano na ekranie wydaje mi się, że jej zdolność jest bardzo zbliżona do Władców Czasu- postrzega czas i przestrzeń inaczej niż pozostałe istoty współżyjące z nią w linearnym (z ich punktu widzenia w każdym razie) Wszechświecie, co daje trochę szerszą perspektywę i wgląd w całe to wibbly-wobbly timey-wimey stuff, ale czy poza tym posiadałaby jakieś naprawdę wyjątkowe zdolności?
Chociaż, muszę przyznać, że ukazanie właśnie jej w roli towarzyszki Doktora jest co najmniej intrygujące . Być może to właśnie tu by się najlepiej sprawdziła (chociaż nie wiem jak tam jej kondycja i zdolność do biegania )

Q__:
pochodzą z jeszcze wcześniejszego wszechświata ("Głos Pana" się przypomina)

A to by było, gdyby w końcu zdecydowali się nadać sygnał zwrotny (po uprzednim pozytywnym rozszyfrowaniu wiadomości rzecz jasna), a odpowiedź dostaliby natychmiast, i to w postaci kontaktu bezpośredniego z ekscentrycznym obcym wypstrykującym wszystkim cygara w ramach "szczerych" gratulacji osiągnięcia .

Q__:
Chyba, że chciałby w desperacji zniszczyć ich, siebie i wszystko inne.

"Tak jakby" coś mi to przypomina...
Ale, gdyby faktycznie okazało się, że dla tego Wszechświata nie ma już nadziei, być może faktycznie uznałby za najlepsze możliwe wyjście danie początku nowemu, z czystym kontem i nową szansą rozwoju istotom go zamieszkującym.
Tylko czy Doktor faktycznie by się poddał (robił to już oczywiście wcześniej, ale jako zabieg strategiczny i ostatecznie i tak wychodził zwycięsko)?

Q__:
Sprawa jest b. niejasna acz pojawiają się również opinie, że Q są znacznie bardziej moralni - mimo znanego, demonstracyjnego, zaczadzenia swymi możliwościami - niż to okazują. Świadczyć może o tym już choćby fakt że dają żyć tylu innym - niższym - gatunkom

No i oczywiście o procesie ludzkości zapomnieć nie można, ale to również mocno zakrawa o hipokryzję (w końcu było powiedziane, że Q torturował niższe istoty, niszczył cywilizacje dla rozrywki; inna rzecz, że jednak został za to ukarany). No, ale w sumie było to już bardziej dogłębnie poruszane na forum w temacie TNG Silicon avatar[...] i pewnie w jeszcze paru miejscach by się znalazło.
Można i więcej hipotez przyjąć, np. założenie, że nasz Wszechświat jest tylko jakąś formą symulacji prowadzonej przez nich (z dostępem poprzez bardzo wyrafinowany interfejs), dlatego minimalnie się wtrącają- aby ujrzeć rezultaty eksperymentu. To by też ich wszechmoc (ciągle jednak do pewnego stopnia ograniczoną) bardzo łatwo tłumaczyło. Przyjęcie, że jest to może plac zabaw MMO w sumie też pasuje...
Uprzedzając już jedną odpowiedź, wojna Q mogła więc być niegroźną potyczką w świecie wirtualnym.
Jeśli okazałoby się to jednak prawdą, to niestety Doktor straciłby wszelkie szanse na zwycięstwo.
No, ale tu możemy tylko gdybać.

Q__:
że cofając się w czasie można potem dotrzeć do dowolnej z wersji przyszłego Wszechświata, wybierając odpowiednią gałązkę multiversalnego drzewka. Wtedy takie zabawy byłyby - silą rzeczy - dostępne i dla TARDIS.

No, właściwie to wszechświat równoległy ukazany w DW (albo wszechświaty, ze starej serii- przyznam się bez bicia- widziałem na razie tylko wyrywkowe odcinki) był właśnie taką wersją alternatywną, co sugeruje (wraz ze wszystkimi niejasnymi wyjaśnieniami Doktora o strukturze czasu), że ten dodatkowy wymiar obejmuje w rzeczywistości znacznie więcej płaszczyzn (być może również jest 3-wymiarowy), co daje możliwość przyczynowości wstecznej i innych dziwactw bez konieczności tworzenia z każdym cofnięciem nowej rzeczywistości, rezerwując to zjawisko wyłącznie dla zdarzeń, na które nie mamy wpływu (tj. możliwych do pełnego zrozumienia jedynie przez obserwatora zewnętrznego, nie zanurzonego w naszym uniwersum).
Chyba, że w oryginalnym zamyśle TARDIS miała mieć pełny pakiet możliwości, będąc wyposażona w urządzenie z pokroju Paradox machine, a wszystko było, powiedzmy, kontrolowane z samej Gallifrey, której zniknięcie mogło zwyczajnie pewne funkcje zablokować...
Poważnie, trochę tu płynę z fantazją. Przydałaby się tu lepsza wiedza o tym świecie (już w samej nowej serii i tak się trochę pogubiłem), więc liczę na naszego forumowego eksperta .
Q__
Moderator
#10 - Wysłana: 26 Paź 2014 12:55:41 - Edytowany przez: Q__
Guauld

Guauld:
Na podstawie tego, co ukazano na ekranie wydaje mi się, że jej zdolność jest bardzo zbliżona do Władców Czasu- postrzega czas i przestrzeń inaczej niż pozostałe istoty współżyjące z nią w linearnym (z ich punktu widzenia w każdym razie) Wszechświecie, co daje trochę szerszą perspektywę i wgląd w całe to wibbly-wobbly timey-wimey stuff, ale czy poza tym posiadałaby jakieś naprawdę wyjątkowe zdolności?

Jest taki moment gdzie jakby blokuje moc Q:

(Co - po GEN - niektórzy tłumaczą nabyciem jakichś możliwości w wyniku pobycia w Nexusie, acz ja bym wolał GEN do tego nie mieszać.)

Pytanie, co jeszcze może?

Guauld:
A to by było, gdyby w końcu zdecydowali się nadać sygnał zwrotny (po uprzednim pozytywnym rozszyfrowaniu wiadomości rzecz jasna), a odpowiedź dostaliby natychmiast, i to w postaci kontaktu bezpośredniego z ekscentrycznym obcym wypstrykującym wszystkim cygara w ramach "szczerych" gratulacji osiągnięcia

W sumie szukając ogniwa pośredniego pomiędzy diamond hard SF "Głosu...", a przechodzącym nazbyt często w teatrzyk Sci-fi Trekiem, znajdziemy coś podobnego w postaci wątku Ducha/Duchów w dukajowym, "In partibus infidelium"*.

* cytowałem ongiś:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthr ead&forum=6&topic=3031&page=0#msg208445

Sygnał - co prawda nie zwrotny i nie do poprzedniego Wszechświata - wysłany wbrew biegowi czasu był już w "Timescape" Benforda*. Czyli hipotetycznie pewnie by się dało, najwyżej trza by po trekowemu naciągać.

* który zresztą bazował tu na własnej, wcześniejszej, pracy naukowej - G. A. Benford, D. L. Book, and W. A. Newcomb "The Tachyonic Antitelephone" z 1970 r.:
http://prd.aps.org/abstract/PRD/v2/i2/p263_1

Guauld:
"Tak jakby" coś mi to przypomina...

Tak, świadomie nawiązywałem do rzekomego losu Gallifrey.

Guauld:
No i oczywiście o procesie ludzkości zapomnieć nie można, ale to również mocno zakrawa o hipokryzję (w końcu było powiedziane, że Q torturował niższe istoty, niszczył cywilizacje dla rozrywki; inna rzecz, że jednak został za to ukarany).

Z drugiej strony: czy człowiek rozkopujący mrowiska i urywający skrzydełka muszkom karany jest jako zbrodniarz? (I czy słusznie nie jest...)

Guauld:
Można i więcej hipotez przyjąć, np. założenie, że nasz Wszechświat jest tylko jakąś formą symulacji prowadzonej przez nich (z dostępem poprzez bardzo wyrafinowany interfejs), dlatego minimalnie się wtrącają- aby ujrzeć rezultaty eksperymentu.

Coś a'la wątek - znacznie mniej sympatycznych - kołodziejczakowych Korgardów*?

* też cytowałem:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthr ead&forum=6&topic=743&page=2#msg272205

W sumie finał TNG "Ship in a Bottle" usprawiedliwia takie hipotezy. Coć znów wątek "zaklętego" w humanoida Q z "Deja Q" trudno do końca z tym uzgodnić. No. chyba, że w swoim - zewnętrznym - świecie Q stali się, niczym niektórzy bohaterowie Egana, cyfrowi, że tak powiem. Wtedy uwięzienie "programu" w symulacji ma sens.

Guauld:
Przydałaby się tu lepsza wiedza o tym świecie (już w samej nowej serii i tak się trochę pogubiłem), więc liczę na naszego forumowego eksperta

To musimy zaczekać na Queerbota lub Evelin Siv (jeśli po tych awanturach zechcą tu jeszcze zaglądać). Ja - bo chyba mnie miałeś na myśli? - jeśli chodzi o DW też liczę się za amatora.
MarcinK
Użytkownik
#11 - Wysłana: 26 Paź 2014 13:39:07
Guauld:
jeśli pociągnąć dalej koncepcję uwięzienia Q można chyba założyć, że byłaby do tego wymagana dosyć spora ilość energii.

Może starczyło by 6 planet skradzionych przez Daleków;
http://tardis.wikia.com/wiki/Missing_planets

Guauld:
ogólnym projektem urządzenia (czymkolwiek by ono miało być- nawet czymś w rodzaju sieci obejmującej i cały Wszechświat) już by się Doktor zajął..

Może coś na kształt Genesis Ark- małe na zewnątrz, duże wewnątrz.
Guauld
Użytkownik
#12 - Wysłana: 26 Paź 2014 13:48:05 - Edytowany przez: Guauld
Q__:
Jest taki moment gdzie jakby blokuje moc Q:

A, muszę powiedzieć, że zapomniałem o tym. Faktycznie, mogłaby być bardziej przydatna niż myślałem .

Q__:
* cytowałem ongiś:

Q__:
* też cytowałem:

Kurcze, czasem mam wrażenie, że wszystko, o czym dało się rozmawiać, już na tym forum było poruszane, a teraz tylko się powiela . I widzę, że mój pomysł na Q jako programistów tego Wszechświata to też żadne odkrycie...

Ale nawiązując do cytatu spod drugiego linku, tak mi się skojarzyło z tym komiksem:
Kamienie

I bardzo możliwe, że i tutaj ktoś go już zamieszczał.

Q__:
Wtedy uwięzienie "programu" w symulacji ma sens.

I w sumie byłoby bardziej ekonomiczne, niż trzymanie więźniów. Powiedzmy, że wolni użytkownicy mogą opuszczać tę wirtualną rzeczywistość kiedy chcą, a takich skazańców np. po zakończeniu wyroku można by wpisywać do nowych ciał (tak, wiem, to też wielokrotnie było wałkowane).

Q__:
Coś a'la wątek - znacznie mniej sympatycznych - kołodziejczakowych Korgardów*?

Tak. Ale tu jeszcze jedno pytanie się nasuwa: czy Q również podlegają jakimś innym istotom? W końcu z teorii informacji wiadomo, że nawet jeśli Wszechświat jest symulacją, bądź symulacją w symulacji (itd.), to któryś w końcu musi być "rzeczywisty" (cokolwiek to znaczy), namacalny, ponieważ sama informacja nie może istnieć bez nośnika materialnego (a przynajmniej na razie tak myślimy).

Ale czy mi się zdaje, czy skrajnie odbiegamy od tematu?

Q__:
bo chyba mnie miałeś na myśli?

No tak się złożyło .

MarcinK:
Może starczyło by 6 planet skradzionych przez Daleków;

No właściwie to nawet coś takiego miałem na myśli, z tym, że tu potrzeba by większej precyzji. W końcu nie chcemy unicestwiać Wszechświata, tylko go uratować.
Q__
Moderator
#13 - Wysłana: 26 Paź 2014 15:16:40 - Edytowany przez: Q__
MarcinK

MarcinK:
Może coś na kształt Genesis Ark- małe na zewnątrz, duże wewnątrz.

W sumie to alimentarne (drogi Wasonie) w realiach Whoniverse. W końcu TARDIS też is bigger on the inside.

Więcej:
http://tardis.wikia.com/wiki/Dimensional_transcend entalism

Guauld

Guauld:
Kurcze, czasem mam wrażenie, że wszystko, o czym dało się rozmawiać, już na tym forum było poruszane, a teraz tylko się powiela

Czasem też tak mam...

Guauld:
Ale nawiązując do cytatu spod drugiego linku, tak mi się skojarzyło z tym komiksem:

Znakomity. (To ta ministerialna kamieni kupa, że się głupio spytam?)

Guauld:
I bardzo możliwe, że i tutaj ktoś go już zamieszczał.

A chyba nie. Za to nie mogłem się powstrzymać, by nie puścić go w dalszy obieg:
http://forum.lem.pl/index.php?topic=386.msg57295#m sg57295

Guauld:
I w sumie byłoby bardziej ekonomiczne, niż trzymanie więźniów. Powiedzmy, że wolni użytkownicy mogą opuszczać tę wirtualną rzeczywistość kiedy chcą, a takich skazańców np. po zakończeniu wyroku można by wpisywać do nowych ciał (tak, wiem, to też wielokrotnie było wałkowane).

W transcielesnej SF chyba - owszem - było (kojarzy mi się "Hardscore Rock" Dariusza Romanowskiego, gdzie - o ile pomnę - karą główną było odcieleśnienie i uwięzienie na stałe w kawałku cyberprzestrzeni). Czy na naszym forum? Nie jestem pewien...

Guauld:
Ale czy mi się zdaje, czy skrajnie odbiegamy od tematu?

Trudno powiedzieć. W pewnym sensie przecież analizujemy hipotetyczne możliwości jednej ze stron tak zarysowanego konfliktu.
Whomanista
Użytkownik
#14 - Wysłana: 27 Paź 2014 00:14:39
Witam, piszę mój pierwszy post, choć śledzę forum już od jakiegoś czasu ;)

A w temacie:
Czy oni http://tardis.wikia.com/wiki/Eternal nie przypominają wam trochę Q?
Q__
Moderator
#15 - Wysłana: 27 Paź 2014 08:21:21
Whomanista

Whomanista:
Witam, piszę mój pierwszy post

Witamy na pokładzie .

Whomanista:
choć śledzę forum już od jakiegoś czasu ;)

To ostatnio pewno miałeś ubaw ;]

Whomanista:
Czy oni http://tardis.wikia.com/wiki/Eternal nie przypominają wam trochę Q?

Hmmm... Q nie są chyba - swego rodzaju - pasożytami. Continuum zaś czymś na kształt przestrzeni duchowej:
http://tardis.wikia.com/wiki/Null-Space
Najbardziej zaś znany Q może i jest tricksterem, ale chyba inaczej wygląda:
http://tardis.wikia.com/wiki/The_Trickster

ps. Offtopicznie, skoro przy potęgach z Whoniverse jesteśmy ci, ze swym spektrum kolorystycznym pewno są patronami Super Sentai:
http://tardis.wikia.com/wiki/Guardians_of_Time

Swoją drogą ciekawe czy Doctor zdołałby - jakby co włączyć te wszystkie istoty do "koalicji" przeciw Continuum Q?
Guauld
Użytkownik
#16 - Wysłana: 27 Paź 2014 20:56:26
Q__:
W transcielesnej SF chyba - owszem - było (kojarzy mi się "Hardscore Rock" Dariusza Romanowskiego, gdzie - o ile pomnę - karą główną było odcieleśnienie i uwięzienie na stałe w kawałku cyberprzestrzeni). Czy na naszym forum? Nie jestem pewien...

Hm, sam problem wydaje mi się być bardzo "alimentarny" ( ) dla SF, więc nie chciało mi się po prostu wierzyć, że taka dyskusja się tutaj gdzieś nie narodziła, szczególnie, że mamy w Treku odcinek Hard Time (DS9), któremu można by nawet- z odpowiednimi chęciami- założyć osobny temat.
To, co podałeś powyżej, wygląda w mojej opinii jak forma pośrednia między zaszczepieniem sztucznych wspomnień O'Brienowi a składowaniem ludzi w Raporcie Mniejszości.
No i nie zapominajmy o Moriartym z TNG, ale on akurat nie został ukarany za zbrodnie (w pewnym sensie ).
I jak już przy tym jesteśmy, tak mi przyszło do głowy wykorzystanie wynalazku Decantora z Dzienników Gwiazdowych ("Ze wspomnień Ijona Tichego", wspomnienie II) jako narzędzia do karania więźniów. Już chyba brutalniej się nie da.
No, ale to już bardzo mocna dygresja, na tym skończę.

Q__:
Swoją drogą ciekawe czy Doctor zdołałby - jakby co włączyć te wszystkie istoty do "koalicji" przeciw Continuum Q?

Wyobrażenie sobie ich wszystkich obradujących przy jednym stole może nie być łatwe, ale nie zapominajmy jak to potrafili się ze sobą pięknie zgrać, żeby uwięzić Doktora w Pandorice.
Wystarczyłoby dać im jakiś motyw, aby nienawidzili Q tak samo mocno .
Q__
Moderator
#17 - Wysłana: 27 Paź 2014 21:27:23
Guauld

Guauld:
I jak już przy tym jesteśmy, tak mi przyszło do głowy wykorzystanie wynalazku Decantora z Dzienników Gwiazdowych ("Ze wspomnień Ijona Tichego", wspomnienie II) jako narzędzia do karania więźniów. Już chyba brutalniej się nie da.

To mi znów przypomina - również lemową - wariacką kąpiel*, deprywację sensoryczną jako - nielegalną bodaj i stosowaną poza wiedzą Ziemi przez siły komiczne - karę w jednym z wczesnych opowiadań Sawaszkiewicza o Royal Cosmos Force (ze jednego z tomików "Stało się jutro")** i życie pozagrobowe w wersji rodem z lumey'owskiego "Nekroskopu".

* "Odruch warunkowy" z cyklu pirxowskiego:

"Daleko większą tremę odczuwał przed „wariacką kąpielą”, która była następnym i ostatnim etapem przed egzaminami dyplomowymi.
Na „wariacką kąpiel” nie było żadnych sposobów. Najpierw człowiek szedł do Alberta, niby tylko woźnego przy katedrze Astropsychologii Doświadczalnej, ale w rzeczywistości był on prawą ręką docenta i słowo jego ważniejsze było od opinii wszystkich asystentów. Albert, totumfacki jeszcze profesora Balle’a, który przed rokiem poszedł na emeryturę ku uciesze studentów i zasmuceniu woźnego (nikt go bowiem tak, jak profesor emeritus nie rozumiał), wiódł kandydata do małej salki w podziemiu, gdzie sporządzał mu parafinowy odlew twarzy. Odlew ten, po zdjęciu, poddawał małemu zabiegowi: w negatyw nosa wstawiał dwie metalowe rurki. To było wszystko. Następnie kandydat szedł na piętro, do „łaźni”. Nie była to naturalnie żadna łaźnia, ale jak wiadomo, studenci nie nazywają nigdy rzeczy ich właściwym imieniem. Był to spory pokój, z basenem pełnym wody. Kandydat czy, znowu wedle gwary studenckiej, pacjent rozbierał się i wchodził do wody, którą ogrzewano dopóty, aż przestawał odczuwać jej temperaturę. To było indywidualne: dla jednych woda „przestawała istnieć” przy 29, dla innych dopiero przy 32 stopniach. Dość, że kiedy spoczywający na wznak a w basenie młody człowiek podniósł rękę, wodę przestawano ogrzewać, a jeden z asystentów nakładał mu na twarz parafinową maskę. Następnie dodawano do wody jakiejś soli (ale nie cyjanku potasu, jak o tym poważnie zapewniali ci, co mieli już „wariacką kąpiel” za sobą), zdaje się zwykłej soli kuchennej. Dodawało się jej tyle, by „pacjent” (zwany też „topielcem”) pływał swobodnie tuż pod powierzchnią wody, nie wynurzając się, tylko metalowe rurki wystawały na wierzch, mógł więc swobodnie oddychać. To było w zasadzie wszystko. Uczona nazwa eksperymentu brzmiała „pozbawienie bodźców aferentnych”. W samej rzeczy, pozbawiony wzroku. słuchu, węchu, dotyku (bo obecność wody po bardzo krótkim czasie przestawało się wyczuwać), ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, niczym u mumii egipskiej, spoczywał „topielec” w nieważkim zawieszeniu przez kilka godzin. Jak długo? Jak długo mógł wytrzymać.
Jak gdyby nic szczególnego. Jednakże z człowiekiem w takim położeniu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Każdy mógł naturalnie czytać o przeżyciach „topielców” w podręcznikach psychologii eksperymentalnej. Ale też przeżycia te były bardzo zróżnicowane indywidualnie. Trzecia część kandydatów nie mogła wytrzymać nie to, że sześciu czy pięciu, ale nawet trzech godzin. Wytrwałość była wszakże godna zalecenia, bo praktyki wakacyjne rozdzielano podług listy lokat: kto miał pierwszą, dostawał praktykę „ekstra” na różnych stacjach okołoziemskich. Z góry nigdy nie było wiadomo, kto okaże się „twardy”, a kto nie, „kąpiel” bowiem poddawała nie byle jakiej próbie spoistość, konsolidację osobowości.
Pirx przeszedł początek dość gładko, jeśli nie liczyć tego, że bez wszelkiej potrzeby schował twarz pod wodą, zanim jeszcze asystent nałożył mu maskę, w związku z czym łyknął jakąś kwartę wody i przy okazji przekonał się, że jest najzwyczajniej w świecie słona.
Po nałożeniu maski posłyszał zrazu lekki szum w uszach. Znajdował się w doskonałej ciemności. Jak należało, rozluźnił mięśnie; woda unosiła go bez ruchu. Oczu nie mógł otworzyć, gdyby nawet chciał, uniemożliwiała to przylegająca do policzków i czoła parafina. Najpierw zaczął go swędzić nos, potem prawe oko. Przez maskę nie mógł się, naturalnie, podrapać. O takim swędzeniu nic nie mówiły relacje innych „topielców” widocznie byt to jego prywatny wkład w psychologię eksperymentalną. Spoczywał doskonale bezwładny w wodzie, która ani nie grzała, ani nie chłodziła jego nagiego ciała. Po paru chwilach stracił świadomość jej istnienia. Mógłby oczywiście poruszyć nogami albo choćby palami i przekonać się, że są śliskie i mokre, ale wiedział, że czuwa nad nim u sufitu oko rejestrującej kamery: za każde poruszenie były punkty karne. Wsłuchawszy się w siebie, po niedługim czasie mógł już rozróżniać tony własnego serca nadzwyczaj słabe i dochodzące jakby z ogromnej odległości. Było mu wcale nieźle. Swędzenie ustało. Nic go nie uwierało. Albert umieścił rurki w masce tak zręcznie, że nawet ich nie czuł. Niczego w ogóle nie czuł. Ta pustka stawała się niepokojąca. Najpierw zatracił poczucie położenia ciała, pozycji rąk i nóg. Pamiętał jeszcze, jak leży, bo o tym wiedział, w białej parafinie na twarzy. Stwierdził ze zdziwieniem, że on, który umiał zwykle określić czas bez zegarka, z dokładnością do paru minut, nie ma nawet najsłabszego wyobrażenia o tym, ile minut — czy może już kwadransów? — upłynęło od zanurzenia się w ,.wariacką kąpiel”.
Kiedy się tak dziwił, zauważył, że nie ma już ciała ani twarzy, w ogóle niczego. Tak dobrze, jakby go w ogóle nie było. Wrażenia tego niepodobna nazwać przyjemnym. Raczej przerażało. Jakby rozpuszczał się po trosze w tej wodzie, której istnienie też doń wcale nie dochodziło. I serce nawet przestał słyszeć. Wytężał słuch jak mógł — nic. Cisza za to, wypełniająca go dokładnie, stała się nieprzyjemnym, głuchym pomrukiem, białym, ciągłym szumem, że chciało się wprost zatkać uszy. W pewnym momencie pomyślał, że minął już chyba porządny kawał czasu i parę karnych punktów tak bardzo nie zaszkodzi. Chciał ruszyć rękami.
Nie miał czym poruszyć: nie było rąk. Nawet nie to, że się przeląkł; osłupiał raczej. Prawda, że coś tam pisano o „zatraceniu poczucia ciała”, ale któż by uwierzył, że może być tak zupełnie?
Widocznie tak ma być — uspokoił siebie. Grunt się nie ruszać — jak się chce mieć dobrą lokatę, trzeba wytrzymać to i owo. Ta maksyma podtrzymywała go przez jakiś czas. Jak długo? Nie wiedział.
Potem zaczęło się robić gorzej.
Zrazu ciemność, w której spoczywał czy też raczej, którą sam był, zaroiła się od słabych migotań, polatujących na obrzeżu pola widzenia kręgów, właściwie bezświetlnych, mżących niewyraźnie. Poruszył gałkami ocznymi, ten ruch czuł, i to go pocieszyło. Ale dziwna rzecz: po kilku poruszeniach i oczy wymknęły się jego władzy…
Fenomeny wzrokowe i słuchowe, te migotania, mżenia, szumy i pomruki, były niewinnym wstępem, igraszką wobec tego, co zaczęło się z nim dziać zaraz potem.
Rozpadał się. Już nie to, żeby ciałem: o ciele nie było mowy, ciało od wieków przestało istnieć, było czasem zaprzeszłym, czymś utraconym w sposób nieodwołalny. Może nigdy go nie miał?
Zdarza się czasem, że przyciśnięta, niedokrwiona, ręka na jakiś czas obumrze. Można dotykać jej drugą, czującą i żywą, jak kawałka drewna. Prawie każdy zna to dziwne uczucie, nieprzyjemne, na szczęście szybko przemijające. Ale człowiek wtedy jest cały normalny, czujący i żywy, tylko kilka palców czy dłoń ogarnął martwy bezwład, że stały się jakby uczepionym do reszty ciała przedmiotem. Pirxowi jednak nie pozostało nic: albo lepiej, prawie nic — prócz strachu. Rozpadał się — nie na żadne tam osoby, ale właśnie na strachy. Czego się bał? Pojęcia nie miał. Nie był ani trzeźwy, ani jawy nie przeżywał (jakaż może być jawa bez ciała!), ani snu. Bo nie śnił przecież: wiedział, gdzie jest, co z nim robią. To było coś trzeciego. I do upicia się też najzupełniej niepodobne.
Czytał i o tym. To się nazywało .,dezorganizacja pracy kory mózgowej, spowodowana pozbawieniem mózgu impulsów dosłownych”.
Brzmiało to nie najgorzej. Doświadczenie jednak…
Był trochę tu, trochę tam i wszystko się rozłaziło. Kierunki: góra, dół, bok — nic z tego! Usiłował sobie przypomnieć, gdzie może być sufit. Ale jak mówić o suficie, kiedy nie ma ciała ani oczu?
Zaraz — rzekł sobie — zrobimy z tym porządek. Przestrzeń wymiary — trzy kierunki…
Te słowa nic nie znaczyły. Pomyślał o czasie, powtarzał „czas, czas” — jakby żuł kawałek papieru. Zlepek bez jakiegokolwiek sensu. Już nie on powtarzał, mówił to jakiś nikt, jakiś obcy, ktoś, kto wlazł w niego. Nie, on wlazł w kogoś. I ten ktoś rozdymał się. Puchnął. Zatracał wszystkie granice. Wędrował niepojętymi wnętrzami, objawił się olbrzymim jak balon, niemożliwym, słoniowatym palcem, był cały palcem, nie swoim, nie prawdziwym, ale jakimś wymyślonym, wziętym nie wiadomo skąd. Ten palec usamodzielniał się. Stawał się czymś przytłaczającym, nieruchomym, zgiętym karcąco i zarazem idiotycznie, a jego myślenie unosiło się raz z jednej, raz z drugiej strony tej bryły niemożliwej, ciepłej, wstrętnej, żadnej — znikł. Wirował. Kręcił się. Spadał jak kamień, chciał krzyknąć. Migoty bez twarzy, okrągławe, wytrzeszczone, rozpływające się — gdy usiłował stawić im czoło — lazły na niego, pchały się, rozpierały go, był jak cienkopowłokowy zbiornik grożący pęknięciem. I wybuchnął.
Rozpadł się na niezależne od siebie ciemności, które szybowały jak polatujące bezwładnie strzępy zwęglonego papieru. A w tych wahaniach i polatywaniach było niepojęte napięcie, wysiłek taki chyba, jak w śmiertelnej chorobie, kiedy poprzez mgły i pustki, która była kiedyś sprawnym ciałem, a teraz jest tylko znieczuloną, stygnącą pustynią, coś pragnie jeszcze ostatni raz odezwać się, dotrzeć do jakiegoś drugiego człowieka, zobaczyć go, dotknąć.
Q__
Moderator
#18 - Wysłana: 27 Paź 2014 21:28:18
Zaraz — powiedziało coś zadziwiająco trzeźwo, ale to było obce, to nie był on. Może jakiś dobry człowiek zlitował się i mówił do niego? Do kogo?… Gdzie? Ale słyszał przecież… Nie, to nie był prawdziwy głos. Zaraz. Już inni to przeszli. Z tego się nie umiera. Trzeba się trzymać. Te słowa obracały się w kółko. Aż utraciły sens. Znowu wszystko rozlało się jak szara namarszczona bibuła. Jak śniegowa góra w słońcu. Wymywany, uciekł gdzieś bez ruchu, nikł. Zaraz mnie nie będzie — pomyślał najzupełniej serio, bo to było jak śmierć, nie jak sen. Tylko to jedno wiedział jeszcze: że nie śni. Osaczyło go ze wszystkich stron. Nie, nie jego. Ich. Było ich kilku. Wielu? Nie mógł się doliczyć.
Co ja tu robię? — powiedziało w nim coś. — Gdzie ja jestem? W oceanie? Na Księżycu? Doświadczenie…
Nie wierzył, że to może być doświadczenie: jak to, trochę parafiny, jakaś słona woda, i człowiek przestaje istnieć? Postanowił z tym skończyć, za wszelką cenę. Zmagał się, sam nie wiedział z czym, jakby wyważał olbrzymi przywalający go kamień. Nie mógł nawet drgnąć. W ostatnim błysku przytomności zebrał resztkę sił i jęknął. Usłyszał ten jęk, stłumiony, oddalony, jak radiowy sygnał z innej planety. Na jakąś sekundę prawie ocknął się i skupił po to, żeby wpaść w następną, jeszcze czarniejszą, podmywającą wszystko agonię.
Nie czuł żadnego bólu. Ba, gdyby był ból ! Siedziałby w ciele, dawałby o nim znać, określałby jakieś granice, targałby nerwami. Ale to była agonia bezbolesna, narastający napływ nicości. Poczuł, jak powietrze spazmatycznie chwytane wchodzi weń — jakby nie w płuca, ale w ten obszar drgających, pokurczonych myślowych strzępków. Jęknąć, jeszcze raz jęknąć, usłyszeć się…
Jak się komu chce jęczeć, nie trzeba myśleć o gwiazdach odezwał się ten jakiś nieznany, bliski, lecz obcy głos. Zastanowił się i nie jęknął. Zresztą nie było go już. Nie wiedział, kim był — wpływały weń zimne, lekkie strumienie a najgorsze było to (dlaczego żaden z bałwanów nawet o tym nie wspominał?), że wszystko szło przez niego na wylot. Zrobił się przezroczysty. Był dziurą, sitem, szeregiem krętych jaskiń czy przelotów.
Potem i to się rozpadło, został tylko strach i trwał nawet wtedy, gdy zniknęła wstrząsana jak dreszczem, mżącym migotaniem — ciemność.
Potem zrobiło się gorzej, o wiele gorzej. Jednakże tego już Pirx nie umiał opowiedzieć ani nawet wyraźnie, dokładnie przypomnieć sobie: na takie doświadczenia nie wynaleziono jeszcze słów. Nic nie potrafił o tym wykrztusić. Tak, tak, „topielcy” byli właśnie bogatsi o jedno cholerne doświadczenie, którego nikt z profanów nawet się nie domyślał. Inna rzecz, że nie było czego zazdrościć.
Pirx przeszedł wiele rzeczy i stanów. Nie było go jakiś czas, potem znów był, powielony, potem coś wyjadało mu cały mózg, potem działo się wiele zawiłych, bezsłownych potworności — spajał je strach, który przeżył i ciało, i czas, i przestrzeń. Wszystko.
Tego to się najadł do syta.
Doktor Grotius powiedział:
— Jęknął pan pierwszy raz w sto trzydziestej ósmej minucie, a drugi — w dwóchsetnej dwudziestej siódmej. Wszystkiego trzy karne punkty — i żadnych drgawek ! Proszę założyć nogę na nogę. Zbadam odruchy… Jak panu się udało wysiedzieć tak długo później?"


** noszącego tytuł "Potestas":

"Tropiono mnie przez miesiąc. Dałem się schwytać tylko dlatego, że zabrakło mi paliwa. A potem wylądowałem w Izolatce... Wie pan, co to jest Izolatka? To takie pomieszczenie, sześcian dwa na dwa metry. Nie docierają tam żadne dźwięki, nie ma okien, drzwi ani sprzętów; gołe, gładkie ściany, strop i posadzka. Z sufitu pada światło jednakowe przez okrągłą dobę. Ukryte czujniki bez przerwy kontrolują stan fizjologiczny twego organizmu. Gdy chcesz spać, ze ściany wysuwa się prycza, gdy chcesz jeść — kaloryczne i witaminizowane posiłki, gdy wydalać — stosowne urządzenie. Do przepływającego przez Izolatkę powietrza w miarę potrzeb dodawane są odpowiednie środki lecznicze, żebyś aby nie zaniemógł, gdyż musiano by cię przenieść do szpitala, a to jest wszak niepożądana przerwa w odbywaniu kary. Bo kara polega na całkowitej izolacji od świata... Krążysz między gołymi ścianami i z wolna tracisz rachubę dni, a wreszcie i świadomość upływu czasu. Zegary dla ciebie stanęły, gubisz gdzieś rytm snu i czuwania, rozkojarzasz się coraz bardziej, masz ochotę wyć, kiedy ściana usłużnie rozkłada przed tobą pryczę, w końcu stwierdzasz, że nie potrafisz już mówić; recytujesz głośno jakiś wiersz czy tekst piosenki, lecz ta cisza zagłusza twoje słowa i słyszysz tylko mlaskanie warg. Izolatka przeobraża się w kolapsujący wszechświat i nic poza nią nie istnieje; ludzie wraz ze światem sczeźli, pozostało jedynie to zautomatyzowane pomieszczenie, które będzie sztucznie utrzymywać cię przy życiu, dopóki nie zmusisz swego serca, by przestało bić, inaczej bowiem tam, w tej Izolatce, nie zdołasz się unicestwić...
Właściwie byłem bliski stania się obiektem eksperymentalnym dla adeptów psychiatrii, obiektem, któremu nie może pomóc ani zaszkodzić żadna terapia. Po półrocznej kuracji pod kontrolą doświadczonych psychoterapeutów wykaraskałem się jednak."


Guauld:
Wyobrażenie sobie ich wszystkich obradujących przy jednym stole może nie być łatwe, ale nie zapominajmy jak to potrafili się ze sobą pięknie zgrać, żeby uwięzić Doktora w Pandorice.
Wystarczyłoby dać im jakiś motyw, aby nienawidzili Q tak samo mocno

Fakt. A charyzmatyczny Doctor potrafi chyba jednoczyć nie tylko przeciwko sobie. Właściwie da się z tego chyba zrobić versus Doctor & The Alliance* vs Q Continuum.

* http://tardis.wikia.com/wiki/The_Alliance_(The_Pan dorica_Opens)
 
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Q vs Doktor

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!