USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Z pamiętnika Admirała Kirka
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  »» 
Autor Wiadomość
Elaan
Użytkownik
#151 - Wysłana: 31 Gru 2011 16:21:16 - Edytowany przez: Elaan
cd.

- Z całym szacunkiem, Sir, mam nadzieję, że nie chodzi o mowę motywacyjną w stylu Gwiezdnej Floty; jestem zbyt zajęty.

Decker powiedział to przyjaźnie, ale stanowczo. Choć tak mocno podziwiał tego człowieka, którego był protegowanym i miał wobec niego zobowiązania, to jego przyjaźń z Kirkiem musiała zejść na drugi plan wobec jego obecnych obowiązków.

- Obejmuję stanowisko Kapitana, - powiedział Kirk. - Przykro mi, Will.
- Pan co…? - Decker był pewien, że Kirk chciał powiedzieć coś innego.
- Zastępuję Cię na stanowisku kapitana Enterprise.

Decker zdał sobie sprawę, że od kilku chwil bezmyślnie wpatruje się w Kirka. Widział, jak ręka Kirka nieśmiałym ruchem zaciska się na jego ramieniu niczym klamra w ojcowskim czy raczej braterskim geście… lecz potem rysy jego twarzy stwardniały i odwrócił wzrok.

- Zostaje Pan na pokładzie jako Pierwszy Oficer… tymczasowo zdegradowany do stopnia Komandora.

Decker zdołał odzyskać głos.

- Pan zamierza osobiście przejąć dowództwo?
- Tak.
- Mogę spytać dlaczego?

Kirk skinął potakująco głową.

- Z powodu mojego pięcioletniego doświadczenia w starciu z nieznanym jak to, które mamy przed sobą oraz mojej znajomości Enterprise i jego załogi.
- Admirale, to jest prawie całkowicie nowy Enterprise. Nie zna go Pan nawet w dziesiątej części tak dobrze jak ja. A nie będzie Pan miał czasu, by się z nim zapoznać! W ciągu trzydziestu godzin możemy znaleźć się na stanowiskach bojowych.
- To jest właśnie powód, dla którego zostaje Pan na pokładzie, - odpowiedział Kirk bez ogródek. - Przykro mi, Will.
- Nie, Admirale, - wybuchnął Decker - nie sądzę by tak było, nawet przez jedną cholerną minutę! Pamiętam dzień, gdy rekomendował mnie Pan na to stanowisko. Powiedział Pan wtedy jak mi zazdrości i jak bolesna jest dla Pana świadomość, że nie ma sposobu, by znów mógł Pan dowodzić statkiem gwiezdnym. Świetnie, Sir, widzę, że znalazł Pan sposób!
- Proszę się zameldować na mostku, Komandorze, - powiedział Kirk pozbawionym emocji głosem. - Natychmiast.

Spojrzenie Deckera skrzyżowało się ze spojrzeniem Kirka na jedną, krótką chwilę. Potem odwrócił się sztywno i odszedł. Kirk obserwował idącego Deckera i przez moment sam zbierał siły, by się opanować. Był mniej niezadowolony z reakcji Deckera, niż z tego jak on sam pokierował tą rozmową. Czuł, że powinien był jasno przedstawić, iż zazdrość nie odgrywała żadnej roli w objęciu przezeń dowództwa nad Enterprise. To przecież nie ma nic wspólnego z zazdrością… Co się dzieje, do diabła?! Właśnie ruszył w kierunku Scotta, gdy zobaczył błysk i iskry oznaczające zwarcie. Było to na panelu, nad którym Scott i Decker niedawno pracowali. Jeden z techników rzucił się ku przełącznikom interkomu:

- Hala transportera, zgłoście się! Pilne! - krzyczał zwrócony do Scotta. - Uruchomili transportery, Panie Scott!

Twarz Scotta była blada jak kreda, gdy powtarzał przez interkom ostrzeżenie:

- Hala transporterów, nie przesyłać! Nie przesyłać!

Technik wskazał na odczyt.

- Za późno. Przesyłają się.

Kirk i Scott razem ruszyli biegiem ku najbliższej turbo-windzie.

Szef Sekcji Transporterów Janice Rand nigdy dotąd nie przeżyła takiego horroru. Przed jej oczami, na platformie transportera z trzepotliwego wiru cząsteczek tworzyły się dwie czarne potworności - zamiast dwóch nowo przybyłych członków załogi, którzy powinni byli się zmaterializować. Czy to możliwe, że popełniła jakiś głupi błąd w ustawieniach konwertera energii?

- Przejdź na awaryjne źródło energii, - rzuciła. Jej asystent, także stojący przy transporterze, płynnie zmienił przełączniki.

Poprzez ekran ochronny Rand mogła widzieć dwa kształty, które próbowały się zmaterializować. Lecz ich wzorce były wciąż niestabilne, a co gorsza, stawały się coraz bardziej zniekształcone. Co było nie tak? Sprawdzając jeszcze raz, upewniła się, że każda kontrolka została ustawiona prawidłowo, że odczyty ze wszystkich instrumentów są właściwe. Dlaczego nie zapaliły się światła ostrzegawcze? Jej asystent był równie zakłopotany i zaniepokojony jak ona! Cholerny, nieprzetestowany okręt!

- Gwiezdna Flota! - rzuciła nerwowo Rand do przekaźnika - Przejmijcie ich! Przejmijcie. Zabierzcie ich z powrotem!
- Nie możemy odzyskać ich wzorców, Enterprise, - nadeszła odpowiedź Floty.

Dwie postacie na platformie transportera zdawały się teraz nareszcie materializować jak należy. Jedną z nich był mężczyzna, najwyraźniej Wolkanin. To mógł być komandor Sonak, którego Rand widziała już na pokładzie. Drugą postacią była młoda i atrakcyjna kobieta. Nagle Rand poczuła nową falę przerażenia, ponieważ dwa wiry cząsteczek znów zatrzepotały, znikając jej z oczu, potem pojawiły się ponownie, lecz teraz ciała były już wyraźnie zniekształcone. Rozpędzony Kirk wpadł do hali transportera. Scott, który był kilka kroków za nim, przejął stanowisko asystenta jak tylko Rand ustąpiła miejsca Kirkowi, który zaczął szybko sprawdzać polaryzację na głównym panelu kontrolnym. Rand poczuła lekką ulgę, pewna, że Jim Kirk zdoła zrobić wszystko co jeszcze jest możliwe.

- Cholera! - zaklął Kirk, który sięgnął ręką do dodatkowego wzmacniacza wzorców i odkrył, że zmieniono jego położenie na nowym panelu.
- Straciliśmy wzorce! - powiedział gwałtownie Scott.

Kirk znalazł wreszcie kontrolkę dodatkowego wzmacniacza wzorców, wcisnął ją na pełny tryb awaryjny i odwrócił się ku przekaźnikowi:

- Flota, dajcie pełne wzmocnienie przesyłu, potrzebujemy silniejszego sygnału!

Odpowiedź Gwiezdnej Floty była natychmiastowa; strumienie cząstek na platformach transportera przestały migotać i stały się trwalsze. Dwie postacie, prawie całkowicie odwzorowane, pojawiły się na krótką chwilę – i Rand usłyszała dźwięk agonii, czyjś niewiarygodnie bolesny jęk. Czy dochodził z platformy? Nie, to tutaj! To był głos Kapitana!
Kirk walczył z całych sił, aby nie wybuchnąć stekiem plugawych przekleństw. To była Lori! Sonak także, to się zgadzało – lecz co tu robiła Lori? Teraz umierała na jego oczach, a on był bezsilny i nie mógł tego powstrzymać.

- Oh, nie! Oni znów się formują! - Rand z trudem rozpoznała swój własny głos.

Postacie znów zaczęły materializować się na platformach - lecz jako koszmarnie zniekształcone, wijące się masy z widocznymi szkieletami i wciąż działającymi organami wewnętrznymi, ulokowanymi teraz na zewnątrz tego, co pozostało z ich ciał. Skręcone w bólu, ręce jak szpony chwytające bezradnie powietrze, krzyk bezustannie dochodził z ich krwawiących ust… a potem wszystko zniknęło. Platforma była pusta.

- Oh, mój Boże. - Rand rozpoznała głos Kirka. - Gwiezdna Flota, macie ich?

Odpowiedź Gwiezdnej Floty nadeszła po chwili. Głos operatora był niepewny i cichy.

- Enterprise, to co odzyskaliśmy… nie pożyłoby długo. Na szczęście.

Jeszcze przez chwilę trwała oszałamiająca cisza. Potem Kirk wcisnął przycisk, walcząc o zachowanie kontroli nad własnym głosem.

- Gwiezdna Flota… tu Kirk. Proszę… wyrazić moje kondolencje rodzicom Admirał Ciana. Powiedzcie, że chciałbym złożyć im wizytę, gdy… gdy okoliczności na to pozwolą. Rodzinę Komandora Sonaka odnajdziecie poprzez Ambasadę Wolkańską.

Kirk odwrócił się i zobaczył w twarzy Rand odbicie jej wewnętrznego cierpienia i niepewności. Czy to ona ich zabiła?

- Nie było nic, co mogłabyś zrobić, Rand. To nie była Twoja wina.

Potem odwrócił się i opuścił halę transportera.
Eviva
Użytkownik
#152 - Wysłana: 31 Gru 2011 18:28:17
Elaan

Biedacy. Przykro się to czyta. Szkoda seksownej kobitki i Wolkanina....
Elaan
Użytkownik
#153 - Wysłana: 31 Gru 2011 19:47:28
Eviva

To w pewnym sensie wyjaśnia niechęć McCoy`a do transporterów - jako lekarz musiał widzieć ofiary niewłaściwego przesyłu i był wtedy bezradny - a on bardzo nie lubił tego uczucia.
Eviva
Użytkownik
#154 - Wysłana: 31 Gru 2011 19:52:04
Elaan

A wiesz, ze możesz mieć rację. Poczucie bezradności jest straszne, zwłaszcza, gdy jest się lekarzem. Myśli się wtedy "Powinienem wiedzieć, jak pomóc..." a tu się nie wie.
Elaan
Użytkownik
#155 - Wysłana: 31 Gru 2011 20:47:08
Eviva

No właśnie.
Wyobraź sobie McCoy`a, urodzonego lekarza z całą jego wiedzą, charakterem i humanizmem, patrzącego bezsilnie jak umiera istota nie będąca już nawet sobą, której bezduszne urządzenie odbiera nie tylko życie, lecz także godność śmierci.
Znienawidziłby to urządzenie szczerze i do końca życia.
Elaan
Użytkownik
#156 - Wysłana: 3 Sty 2012 11:22:47 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 8.

Kirk szedł korytarzem przed siebie, niemal na ślepo. Ledwie widział spieszących członków załogi i techników ze stoczni, którzy schodzili mu z drogi. Zmagał się sam ze sobą, usiłując usunąć ze swego umysłu potwornie zniekształcony obraz tego, co było kiedyś kobietą o imieniu Lori. Czy mógłby ją ocalić, gdyby nie stracił tych ułamków sekund, szukając przełącznika wzmacniacza wzorców?
Lori. Musiała zgłosić się na ochotnika, w ostatniej chwili. Czy odkryła, że potrzebują oficera wyszkolonego w jej specjalności, zeno-psychologii? Albo przybyła tu w nadziei na – właściwie na co? Jego przebaczenie? Miał nadzieję, że nie to było powodem, ponieważ ona nigdy nie uczyniła mu krzywdy. Przez ten pierwszy rok po powrocie na Ziemię potrzebował dokładnie tego, czym ona go obdarowała. Zdawała sobie sprawę, że jest dla niego zarówno lekarstwem jak i źródłem bezmiernej radości – i ją także to cieszyło. Fakt, że stary lis Nogura posłużył się nią, nie miał tu żadnego znaczenia.
W czasie, gdy wszystkie te myśli przechodziły przez umysł Kirka, stare nawyki dowódcy powróciły, domagając się, aby odłożył na bok osobiste cierpienie. Jakie będą konsekwencje tych zdarzeń dla jego okrętu i dla samej misji? Śmierć Sonaka była stratą wręcz krytyczną. Był drugim najlepszym oficerem naukowym we Flocie. Nie, był najlepszym w czynnej służbie.
Kirk rozejrzał się zdezorientowany, potem zawstydzony – najwyraźniej zgubił drogę. Przechodzący marynarz zatrzymał się w odpowiedzi na jego zakłopotane spojrzenie.

- Turbo-szyb osiem? - spytał, czując się jak głupiec.
- Proszę wrócić tą drogą, Sir, - powiedział marynarz, wskazując w kierunku, z którego Kirk właśnie przyszedł.

Wśród i tak już wyczerpanej załogi zaniepokojenie, wywołane śmiertelnym wypadkiem w transporterze, może przebiec przez cały statek niczym fala uderzeniowa. Pomimo wszelkich swoich zabezpieczeń transporter uległ poważnej awarii. Jakie inne systemy mogą szwankować? Czy ten wstrząs może poderwać zaufanie załogi do nowo zaprojektowanej jednostki? Lub osłabić zaufanie do niego, teraz nowego Kapitana? Czy powinien wystartować zgodnie z harmonogramem, mając do dyspozycji okręt tak nieprzygotowany? Decker miał rację - to nie był Enterprise , który Kirk znał kiedyś tak dobrze. Czy wiedza Deckera na temat systemów statku zapobiegłaby śmiertelnemu wypadkowi?
Decker! Stał tam, obok turbo-windy, czekając z zainteresowaniem, aż Kirk podejdzie bliżej. Czy widział jak jego następca musiał pytać o położenie szybu tej turbo-windy?

- Trzeba będzie znaleźć następcę Komandora Sonaka, - powiedział Kirk. - Lecz chcę, aby to był Wolkanin, jeśli to możliwe.
- Żaden nie jest osiągalny, Kapitanie. - Jak Decker mógł być tego tak pewny? Czyżby już to sprawdził? - W istocie nie ma nikogo, kto w pełni znałby ten projekt.
- Pan go zna, Panie Decker, - powiedział Kirk. - Obawiam się, że będzie Pan musiał zastąpić Oficera Naukowego.

Kirk odszedł, czując wzrok Deckera na swoich plecach. Czy jego nowy zastępca czekał, aby zobaczyć uczucie porażki na jego twarzy? A czy on, Kirk, nie czułby się urażony, gdyby lata temu ktoś wyrwał mu z rąk jego pierwsze dowództwo? Kirk pomyślał, że prawdopodobnie tak właśnie by było. Czy osobista uraza Deckera może wpłynąć na wykonywanie przez niego obowiązków zastępcy i oficera naukowego? Czy nie obarczył Deckera zbyt wielką odpowiedzialnością? Kirk zdał sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje McCoy`a. Czy był niesprawiedliwy wobec Deckera? Z pewnością był niesprawiedliwy wobec siebie. Wiele razy rozwiązywał problemy większe niż jakikolwiek zastępca mógł stwarzać. Zresztą, Decker mógł nie stwarzać żadnych problemów, był przecież błyskotliwym i odpowiedzialnym młodym oficerem. Jeżeli Kirk naprawdę ma być kapitanem podczas tej misji, to Decker musi zacząć to uznawać.
Lecz Kirk zdawał sobie sprawę, że Nogura manipulował nim z prawie niedorzeczną łatwością, a poza tym wiedział, że nie dowodził żadnym statkiem przez prawie trzy lata. Czy mógł ponownie stać się takim kapitanem jakim był kiedyś? Lub może łudził sam siebie? Może przez te poprzednie pięć lat miał po prostu szczęście?

Kirk wcisnął znaczek interkomu, łącząc się bezpośrednio ze Scottem.

- Potrzebuję działającego transportera, Inżynierze! Całkowicie sprawdzonego i bezpiecznego bez żadnych wątpliwości. Pełne testy bezpieczeństwa przed każdym przesyłem. Kirk, koniec.

Miał mniej niż dziesięć godzin do startu i tylko kolejne dwadzieścia dwie godziny na to, by dotrzeć na czas i przechwycić Intruza - przy założeniu, że nie będzie problemów z silnikami. Czy zdoła przekształcić ten okręt, załogę i siebie w sprawnie działającą jednostkę w tak ograniczonym czasie? Kirk włączył na ekranie podgląd Pokładu Rekreacyjnego i zobaczył, że tylko kilka osób stawiło się przed 16.00, na którą nakazał zebranie załogi. Zrobił losowe skanowanie pomieszczeń statku i poczuł się nieco podbudowany, gdy zobaczył, że większość załogi przygotowuje okręt do startu, wykonując swoje zadania do ostatniej możliwej minuty. Nie mógł sobie przypomnieć, by jakikolwiek kapitan statku gwiezdnego kiedykolwiek zgromadził całą załogę tak, jak on to planował. Zresztą, we wcześniej projektowanych okrętach nie było odpowiedniej do tego przestrzeni. I nie było też zwykle ku temu potrzeby – komputer, swoisty „ system nerwowy ” okrętu – dzięki bezustannie działającym skanerom i ekranom, pozwalał na natychmiastowy kontakt z każdym w każdej chwili.
Lecz ta sytuacja była wyjątkowa – tu konieczne było spotkanie Kapitana i załogi twarzą w twarz. Powinni zobaczyć jak olbrzymich rozmiarów jest pole siłowe Intruza [ jeśli istotnie było to właściwe wyjaśnienie tego fenomenu ]. Powinni także zobaczyć straszliwą broń, która zniszczyła Klingonów, a instynkt podpowiadał Kirkowi, że w takiej chwili jak ta, załoga potrzebuje, by był wraz z nimi człowiek, który ma nimi dowodzić. Ważne było także, aby mógł ocenić reakcję swojej załogi na to wszystko. A choć niektórzy uznaliby to za staroświeckie, Kirk wiedział, że łatwiej jest spojrzeć w twarz niebezpieczeństwu, gdy stoimy przed nim ramię w ramię z innymi towarzyszami. Przeszła mu przez głowę myśl, że wielu oceniłoby takie masowe ostrzeżenie jako wydumane i zbyt dramatyczne. Niech piekło pochłonie takich krytyków! On zamierza cholernie dobrze wykorzystać wszystko i wszystkich, byle złączyć tych ludzi i zespolić w załogę, której będzie potrzebował.
Elaan
Użytkownik
#157 - Wysłana: 8 Sty 2012 17:54:07 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Była 16.04, gdy Kirk wkroczył na ogromny, wielopoziomowy Pokład Rekreacyjny, największe pojedyncze pomieszczenie jakie kiedykolwiek zaprojektowano we wnętrzu okrętu. Ponad czterystu członków załogi zebrało się w luźnych szeregach na rozległej przestrzeni pokładu, rozlewając się na położone wyżej balkony i punkty obserwacyjne, z których widać było wnętrze orbitalnego doku, tętniącego do ostatniej minuty gorączką przedstartowych przygotowań.

Wnętrze tego Pokładu Rekreacyjnego było trzy - , być może czterokrotnie większych rozmiarów, niż dawny teren rekreacyjny na Enterprise przed przebudową – i to bez uwzględnienia sal treningowych i przylegających do nich nowych terenów sportowych. Było wielu takich [ choć nie wśród weteranów badań głębokiej przestrzeni ], którzy uważali ów nowy projekt za marnotrawstwo funduszy na rozrywki i nadmierne skupianie się na warunkach socjalnych załogi. Lecz ci, których doświadczenie w Kosmosie liczyło się w latach wiedzieli, że tego rodzaju pomieszczenia były dla statku równie niezbędne jak jego silniki. Tutaj, najważniejsze ze wszystkich, żywe mechanizmy statku, były utrzymywane w szczycie swej efektywności operacyjnej poprzez muzykę, piosenkę, gry, dyskusje, ćwiczenia, współzawodnictwo, przyjaźń, romanse, seks - lista była równie nieskończona jak ludzka pomysłowość w tym względzie. Poczucie koleżeństwa i wspólnoty były tak fundamentalne dla podtrzymania życia jak tlen i żywność. Dla tych, którzy spędzą wiele lat swojego życia na tym statku, to miejsce stanie się miejskim placem, parkiem, biblioteką, kawiarnią, namiastką rodzinnego stołu, centrum handlowym, salą konferencyjną i czymś o wiele więcej.

Dźwięki rozmów i szurania nogami ucichły, gdy tylko Kirk wszedł i stanął na znajdującej się przed nim platformie. Na jego sygnał Uhura włączyła główny ekran, aby odtworzyć podprzestrzenną transmisję z Epsilon Nine. Nie było spodziewanej przez niego reakcji załogi na widok ciężkich krążowników klasy K`t`Inga, jedynie zmieszanie i zdziwienie na widok świecącej „ chmury ”. Kirk był zaskoczony swoim własnym brakiem zainteresowania, jak gdyby te obrazy były jakąś fikcyjną przygodą, którą widział zbyt często. Lecz jego uwaga powróciła, i to z pełną intensywnością, gdy pierwsza zielona wiązka piorunującej energii uderzyła ze spektakularną mocą i pierwszy klingoński krążownik zapadł się w nicość…

Gdy było już po wszystkim, Kirk rozejrzał się po twarzach, które znał i po tych tak wielu, których nie znał, zauważając, że wiele z tych nowych twarzy jest niewiarygodnie młodych. Wiedział, że wielu z nich zastanawia się , czy nie zobaczyli swojej własnej śmierci na tym ekranie. Kirk poczuł, że miał rację i postąpił słusznie, przywdziewając raz jeszcze mundur z paskami Kapitana.

- To wszystko co o tym wiemy, z dodatkiem tego, że kieruje się wprost ku Ziemi. Enterprise jest jedynym okrętem gwiezdnym w zasięgu pozwalającym na przechwycenie.

Nastąpiło poruszenie i rozległo się kilka szeptów. Kirk kontynuował:

- Nasze rozkazy są jasne – mamy to przechwycić, zbadać i podjąć każde konieczne i możliwe w tej sytuacji działanie. Zakładamy, że w sercu „ chmury ” znajduje się statek. Naszą nadzieją jest to, że znajdujące się na jego pokładzie formy życia nie działają bez powodu, podobnie jak my.

Kirk miał zamiar na tym zakończyć. Wiedział, że to co właśnie zobaczyli mogło wywołać panikę wśród członków załogi - niektórzy mogą nawet prosić o zwolnienie ich z tego przydziału. Miał już wydać rozkazy, aby natychmiastowe i nie skutkujące odnotowaniem w aktach przeniesienie, było udzielane w każdym takim przypadku. Odwrócił się wprost ku załodze, zamierzając wydać rozkaz rozejścia się.

- Kapitanie, odebraliśmy pilne wezwanie podprzestrzenne ze stacji Epsilon Nine.

To była Uhura, która nawiązała połączenie ze stacją dalekiego zasięgu. To zdalnie sterowane czujniki tej placówki zebrały obrazy zniszczenia klingońskich okrętów, które właśnie oglądali.

- Proszę ją pokazać na ekranie, - powiedział Kirk.

Od teraz załoga zasłużyła, aby mieć tak dużo informacji na temat Intruza jak tylko mógł im to zapewnić. Kirk widział jak Uhura wpisuje na ekranie kod, by odebrać nadchodzącą podprzestrzenną wiadomość - a potem zwykły, chwilowy trzepot wielowymiarowych obrazów. Następnie na olbrzymim ekranie pojawiła się postać Komandora Porucznika Brancha, który dowodził tą stacją dalekiego zasięgu w pobliżu klingońskiej granicy. Po obu jego stronach stało dwoje oficerów: operator czujników i piękna, młoda kobieta w stopniu porucznika, obsługująca skanery. Kirk jeszcze skinął głową Uhurze, potem zawołał:

- Witaj, Branch, tu Kirk z Enterprise. Co macie dla nas?

Teraz ekran wypełnił obraz wnętrza stacji. Widać było szeregi potężnych czujników i sprzęt do obserwacji dalekiego zasięgu. Na zewnątrz mieścił się punkt obserwacyjny, przez który słabe światło gwiazd ujawniło rozległy kompleks anten, rozpiętych w zimnej przestrzeni Kosmosu we wszystkich kierunkach wokół rdzenia stacji.

- Intruz trzyma się kursu wprost ku Ziemi, - powiedział Branch - a teraz przechodzi obok naszej stacji w zasięgu naszego wzroku. Możemy przesłać Wam widok całkiem z bliska, jeśli chcecie.

Główny punkt obserwacyjny stacji zajął centralną część ekranu na Enterprise i Kirk mógł zobaczyć dziwny „ obłok ” znacznie bliżej, niż kiedykolwiek przedtem. To, co z daleka wydawało się dziwną luminescencją, teraz postrzegał jako coś złożonego z dziwacznych wzorów, jarzących się wieloma kolorami i w rozmaitych kombinacjach, niczym na wielkim, geometrycznym wyświetlaczu. Branch sprawdził odczyty konsoli, mówiąc do ekranu:

- Enterprise… to co widzieliśmy jest zdecydowanie polem siłowym jakiegoś rodzaju. Wielkość… to ponad osiemdziesiąt dwie Jednostki Astronomiczne średnicy. Musi być coś niewiarygodnego wewnątrz, co je generuje.

Osiemdziesięciodwukrotna odległość z Ziemi do Słońca?
Lecz Branch już patrzył na konsole, poważny i skupiony.

- Nadajemy wiadomość powitalną uniwersalnym kodem językowym na wszystkich częstotliwościach. Brak odpowiedzi.
- Nie ma żadnych odczytów z centrum chmury, Sir, - powiedział technik.
- Zdecydowanie coś jest w jej wnętrzu, - dodała piękna pani porucznik - ale wszystkie wiązki skanujące są odbijane. Odbieramy teraz dziwne wzory…, wydają się być reakcją na nasze skany.
- To fala energii nieznanego rodzaju, - powiedział Komandor Branch, patrząc w górę. - Enterprise, nasze skany mogły zostać omyłkowo odebrane jako akt agresji.

Kirk zobaczył, że wzrok Brancha nagle znieruchomiał, widząc odczyty - znał takie spojrzenie.

- Deflektory, pełna moc awaryjna!

Branch uderzył w przycisk alarmowy. Zabrzmiał dźwięk klaksonu. Obraz na ekranie uległ zniekształceniu, zafalował, znów się ustabilizował. Usłyszeli słowa Komandora Brancha:

- Jesteśmy atakowani!
- Widok zewnętrzny, - rzucił Kirk.

Uhura wcisnęła przełącznik, przechodząc na widok z zewnątrz, gdzie jakby wijące się w furii, precyzyjne, zielone wiązki, zdawały się wychodzić wprost z chmury. Wydawały się identyczne jak wiązki, które zniszczyły Klingonów. Pośród zebranej przed ekranem załogi Enterprise przeszedł jęk. To co widzieli, to nie było nagranie - to działo się teraz i było przerażająco prawdziwe. Potem ktoś krzyknął. Nie było po prostu nic, co ktokolwiek mógłby zrobić - tutaj albo na tej odległej placówce. Wijące się, pełne wściekłości wiązki, uderzyły w stację Epsilon Nine z siłą kataklizmu. A gdy obraz na ekranie zanikał, placówka dalekiego zasięgu Gwiezdnej Floty stała się już tylko wirem płonącej energii i roztrzaskanych szczątków. Potem nie było już nic.

- Wyłączyć ekran, - Kirk powiedział to dziwnie cicho.

Kosztowało go sporo wysiłku, by obrócić się ku zebranej załodze i znów spojrzeć w ich twarze. Czy było cokolwiek, co mógłby im teraz powiedzieć? Zdecydował, że nie. Dla tych, którzy nie mogli sobie poradzić z tym co właśnie zobaczyli, nic co mógłby powiedzieć nie miało znaczenia.

- Odliczanie przed startem, - powiedział - startujemy za czterdzieści minut. Rozejść się.
Elaan
Użytkownik
#158 - Wysłana: 11 Sty 2012 15:53:53 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 9.

Obraz zniszczenia stacji Epsilon Nine kosztował Kirka trzydziestu jeden ludzi spośród jego załogi, których odesłał do kwatery Gwiezdnej Floty. Ich liczba była mniejsza niż się obawiał i tylko połowa z nich stanowczo prosiła o przeniesienie. Reszta prawdopodobnie zostałaby, gdyby nie było dla nich zastępstwa. Szczęśliwie, pomimo plotek o „ misji samobójczej ”, było wciąż w Gwiezdnej Flocie dość twardych ludzi, którzy nie mogli oprzeć się takiemu wyzwaniu.
Odliczanie przedstartowe zostało wstrzymane na dwadzieścia jeden minut ze względu na zastępczych załogantów i tych nielicznych stałych członków załogi, którzy dopiero przybywali. Transportery pracowały teraz doskonale i nawet Kirk był zadowolony, że problem ten został wreszcie rozwiązany.
W międzyczasie, czynił wszystko co tylko potrafił, aby nawiązać i wzmocnić te wątłe i niedefiniowalne „ więzi dowodzenia ”, dzięki którym okręt i jego załoga stają się wspólnotą, niemal jak rodzina. Były to czasami rzeczy małe, jak zwrócenie się do kogoś po imieniu lub opowiedzenie starego, znajomego żartu. W takiej chwili był szczęśliwy, że może wykorzystać swoją reputację „ żywej legendy ”. Chociaż stworzona przez Nogurę do innych celów, to bez wątpienia była przydatna w pozyskiwaniu lojalności wśród nowych załogantów. Jego stara załoga będzie to, rzecz jasna, ignorować - mieli własne powody, by go wspierać. W ten sposób równowaga na pokładzie okrętu zostanie zachowana na tyle, na ile to możliwe, gdy niemożliwe do spełnienia zadanie dotyczy wszystkich.
Turbo-winda przewiozła go wprost na mostek.
Przez wszystkie spędzone tu godziny fotel dowódcy należał do niego, lecz w rzeczywistości nie miał czasu, by na nim zasiąść. Zszedł w dół ku strefie sterowania, zdając sobie sprawę z ciekawskich spojrzeń niektórych ludzi z obsady mostka. Była tu Uhura i Sulu. To było dziwne uczucie, znów widzieć Chekova zwróconego ku nowo zaprojektowanej konsoli broni defensywnej, lecz Kirk był szczęśliwy, zwłaszcza teraz, że ten młody Rosjanin objął tak ważne na okręcie stanowisko. Zauważył, że ten młody porucznik, pomimo chłopięcego wyglądu, ujawnia pewność siebie i autorytet w pełni dorosłego człowieka.
Kirk dotknął, nieco rażącego nowością, fotela dowódcy, spojrzał z aprobatą na nowe, awaryjne pasy bezpieczeństwa, w które został wyposażony, podobnie jak i wszystkie inne stanowiska. Kontrolowane przez czujniki, będą go trzymać mocno na siedzeniu pomimo wszelkich niebezpieczeństw, które mogłyby zniszczyć system tłumienia bezwładności na statku.
Tylko jak, do diabła, ma na nim usiąść?
Pasy zostały wykonane tak, aby zamykać się ponad jego kolanami. Na nieszczęście, były one obecnie w pozycji „ zamknięte ”, skutecznie uniemożliwiającej mu zajęcie swojego miejsca.
Gdzie był przełącznik? Czy ktoś patrzy? Kapitan, który nie potrafi zorientować się jak działa jego własny fotel?
Uhura odwróciła się ku niemu z pytającym spojrzeniem, gdy zapalił jedną z kontrolek, mając nadzieję, że to ta właściwa. Sulu także się odwrócił, gdy Kirk wcisnął przełącznik. Na szczęście, zadziałało. Usiadł, odetchnąwszy z ulgą.
Czy dojrzał cień rozbawienia na pięknej twarzy Uhury, która tak wyraźnie odzwierciedlała cechy ludu Bantu? Sulu również lekko się ku niemu uśmiechnął i kiwnął głową.

- Nigdy nie spodziewałem się zobaczyć Pana znów siedzącego na tym miejscu, Sir, - powiedział Sulu.

Jego szeroki uśmiech mówił jasno, że ten sternik – Azjata cieszy się, widząc Kirka z powrotem na fotelu dowódcy.

- Odliczanie przed startem wstrzymane na dwadzieścia jeden minut, Sir.

Kirk spojrzał w górę i zobaczył Deckera, stojącego przykładnie tuż za jego ramieniem, najwyraźniej gotowego udzielić każdej, żądanej przez Kapitana informacji. W ręce trzymał raport statusu na jednym z nowych, cienkich wyświetlaczy tablicowych. Kirk wziął go, zobaczywszy z ulgą, że wyświetlacz był zaprojektowany w zrozumiały i znany mu sposób.
Decker złożył mu także ustny raport.

- Raport o stanie okrętu, Kapitanie. Główne systemy mogą być uruchomione na zaledwie czterdzieści procent mocy nominalnej lub w tej chwili nawet mniej. Systemy pomocnicze mogą osiągnąć pięćdziesiąt do siedemdziesięciu procent. Uzbrojenie i napęd Warp nigdy nie były testowane w warunkach operacyjnych. Pan Scott wierzy, że potrafi zapewnić do osiemdziesięciu procent mocy silników impulsowych.
- Co z silnikami Warp? - spytał Kirk.
- Moim zdaniem mogą sprawiać kłopoty, Sir, - powiedział Decker. - Powinniśmy mieć jeszcze kilka tygodni na przeprowadzenie symulacji, dla prawidłowego zrównoważenia mieszanki antymaterii w tym nowym projekcie…
- Zdaję sobie z tego sprawę, Panie Decker. Dziękuję.

Kirk spojrzał na dane o stanie okrętu na swoim wyświetlaczu. Wydawały się wskazywać, że Decker należycie wykonuje swoją funkcję Pierwszego Oficera, utrzymując na statku porządek i rutynę, co odciążało Kirka i pozwalało mu skoncentrować się na obowiązkach dowódcy. Lecz co będzie, gdy dodatkowe obciążenie, jakim są dla Deckera obowiązki Oficera Naukowego, zacznie mu w tym przeszkadzać…?
Uhura odebrała sygnał.

- Hala transporterów i Naczelny Inżynier Scott meldują, że system transporterów został całkowicie naprawiony i funkcjonuje normalnie, Sir.
- Dok sygnalizuje, że droga wolna, Sir, - dodał Sulu ze stanowiska sternika.
- Kapitanie, - kontynuowała Uhura - obsługa transportera informuje, że nawigator, Podporucznik Ilia, jest już na pokładzie i zmierza na mostek.

Kirk odwrócił się, by spojrzeć na Deckera i widząc jego reakcję, znieruchomiał zaskoczony.

- To Deltanka,
- dodała Uhura z wyraźnym naciskiem w głosie. - I nie ma lepszego nawigatora w Gwiezdnej Flocie, Komandorze.

Kirkowi wydawało się, że usłyszał ton nagany w jej głosie, lecz natychmiast pożałował tej myśli. Uhura była ostatnią osobą, która potrzebowała od niego instrukcji w różnorodności tonów. Ona prawdopodobnie próbowała ostrzec zarówno jego, jak i innych mężczyzn na mostku, że deltańska kobieta wkroczy w ich zawodowe życie. A Deltanki pozostawały Deltankami i takie ostrzeżenie mogło być pomocne dla ludzi, którzy wiedzieli co to znaczy.
Elaan
Użytkownik
#159 - Wysłana: 16 Sty 2012 22:56:50 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Kirk zauważył, że Decker wydawał się niezwykle spięty, odkąd usłyszał słowa Uhury. Chekov tylko na chwilę uniósł wzrok ku górze, z wyrazem twarzy mówiącym „ dajcie mi siłę ”. Tylko Sulu nie zareagował, najwyraźniej nie przywiązując żadnego szczególnego znaczenia do komentarza Uhury. Bo chociaż Deltanie byli bardzo starą i bardzo wysoko rozwiniętą rasą, tylko niewielu z nich służyło w Gwiezdnej Flocie, toteż sternik z łatwością mógł nigdy żadnego z nich nie spotkać. Kirk rozważał, czy powinien udzielić Sulu jakichś dodatkowych wyjaśnień - ostatecznie miał on pracować w bezpośredniej bliskości Deltanki. Lecz prawdopodobnie byłoby lepiej, gdyby Sulu na własnej skórze nauczył się jak ma sobie z tym poradzić. Kirk wiedział, że zniewalający urok, jaki Deltanie wywierali na każdą osobę płci przeciwnej, miał swoje źródło głębiej niż tylko w fizycznej powierzchowności - to była, dosłownie, czysta chemia.
Zapachy podprogowe zwane feromonami, wydzielane przez Deltan, zarówno przez mężczyzn jak i kobiety, wyzwalały reakcje hormonalne u większości humanoidalnych form życia przeciwnej płci. Szczególnie kłopotliwe było to dla ludzi, gdyż te zapachy były poza ich zakresem wrażeń węchowych, podobnie jak dźwięk gwizdka na psy jest poza zakresem słyszalności człowieka. Lecz wyraźnie odczuwali wpływ tych deltańskich feromonów, i niczego nie podejrzewający ludzie mogli nagle znaleźć się w stanie znacznego podniecenia seksualnego, zupełnie nie wiedząc dlaczego. Mogło to być kłopotliwe na pokładzie okrętu, ale było to opłacalne ryzyko, ponieważ Deltanie byli zazwyczaj doskonałymi nawigatorami.
Wtedy drzwi windy rozsunęły się - i ukazała się Porucznik Ilia.
Jej aura zmysłowości zaskoczyła nawet Kirka, mimo, że został ostrzeżony i przygotował się na to. W jakiś dziwny sposób sprawiała wrażenie jakby stała przed nim naga, pomimo całkowicie regulaminowego munduru porucznika Gwiezdnej Floty. Po chwili zrozumiał, że to poczucie nagości bierze się z faktu, iż była całkowicie pozbawiona włosów. Jak zauważył Kirk, jedynym wyjątkiem były jej ciemne, delikatne brwi i rzęsy.
Długimi krokami podeszła wprost do Kirka.

- Porucznik Ilia melduje się na służbie, Sir.

W jej ustach zabrzmiało to jak Eye-lee-ah, a jej głos niósł ze sobą podszept propozycji, niczym nieznana muzyka. Kirk skoncentrował się na załatwieniu niezbędnych formalności - czuł, że feromony działają na niego, a był zdecydowany im nie ulec. Był przecież, mimo wszystko, kapitanem tego okrętu.

- Witamy na pokładzie, Poruczniku, - powiedział.

Potem zobaczył, że jej oczy odszukały Deckera i zatrzymały się na nim. Wspólnie dzielili moment niekwestionowanego wzajemnego rozpoznania.

- Witaj, Ilia, - rzekł Decker.
- Decker! - odpowiedziała.

Kirk przyglądał się tej wymianie spojrzeń z pewną obawą. Było zupełnie jasne, że tych dwoje znało się bardzo dobrze, prawdopodobnie na gruncie romantycznym. Związek z kimkolwiek, poza Deltanką oczywiście, byłby tylko sprawą Deckera, nie dotyczącą Kirka. Lecz fakt, że chodziło tu o Deltankę, zmieniał wszystko. Wszelako Kirk uświadomił sobie, że jeśli mieli romans to nie przerodził się on w fizyczny związek, gdyż inaczej nie byłoby tu Deckera. Z drugiej strony, jeżeli Decker był dla niej wciąż atrakcyjny, to mogło to stanowić poważny problem. Kirk nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek ryzyko związane z człowiekiem, który był zarówno jego Zastępcą jak i Oficerem Naukowym.
Decker odwrócił się wprost ku centralnemu punktowi mostka, doskonale zdając sobie sprawę, co Kirk musi teraz myśleć.

- Kilka lat temu stacjonowałem na ojczystej planecie Pani Porucznik, - powiedział.

IIia spojrzała zdziwiona na naszywki na rękawie Deckera. Wiedziała, że Dowództwo Gwiezdnej Floty powierzyło mu stanowisko kapitana.

- Komandor Decker? - zapytała.
- Mój Zastępca i Oficer Naukowy, - Kirk powiedział to tonem wystarczająco formalnym, aby powstrzymać jej dalsze pytania w tej sprawie.
- Kapitan Kirk, - powiedział Decker - ma do mnie pełne zaufanie.
- Do Pani także, Poruczniku, - Kirk zwrócił się żartobliwie do Ilii.

Natychmiast pożałował, że to powiedział, lecz uwaga Deckera zirytowała go i niezdarnie próbował pokryć swoje rozdrażnienie słowami.

- Moje ślubowanie celibatu znajduje się w aktach, Kapitanie, - Ilia zachowała ton pełen szacunku. - Czy teraz mogę przejąć moje obowiązki?
- Proszę bardzo, - Kirk skinął głową.

Było mu jej żal z powodu tej przysięgi celibatu, lecz Gwiezdna Flota wymagała tego wszędzie tam, gdzie Deltanie służyli wraz z ludzką załogą.

- Sir, Gwiezdna Flota informuje, że ostatnich sześciu członków naszej załogi jest gotowych do przesyłu, - przerwał Chekov. - Lecz jeden z nich odmawia wejścia na platformę transportera.

Jako pierwsza przyszła Kirkowi do głowy myśl o wypadku w transporterze; po chwili zrozumiał co to naprawdę oznacza. Po raz pierwszy odkąd przybył na pokład, prawdziwy uśmiech pojawił się na jego wargach.

- Tak? Zajmę się tym.

Gdy Kirk pospiesznie schodził z mostka, Decker przejął dowodzenie. Był wstrząśnięty obecnością Ilii. W końcu był zmuszony dokonać wyboru pomiędzy nią a Gwiezdną Flotą i dowodzeniem okrętem. Wybrał okręt, a teraz stracił także i to. Odwrócił się gwałtownie.

- Panie Sulu, proszę się oddać w ręce Porucznik Ilii.

Sulu, zaskoczony, zamrugał oczami.

- Sir?! - Potem zrozumiał. - Tak, oczywiście.

Sulu był zmieszany z powodu dziwnego uczucia, które prześladowało go od czasu, gdy Deltanka wkroczyła na mostek. Odwrócił się ku Ilii, pragnąc w duchu, by móc najpierw wziąć zimny prysznic.

- Wstępne programowanie jest już ustawione, Poruczniku.

Sulu czuł, że trudno mu po prostu wstać w tej chwili. Lecz w przeciwieństwie do Kirka nie miał wyboru, dlatego starał się, sprawiając przy tym wrażenie jakby pochylał się nad różą. Wstając niezdarnie potknął się, więc postanowił udawać, że w rzeczywistości podawał Ilii rękę. Lecz natychmiast się zreflektował, gwałtownie cofnął dłoń i szybko, pracowicie zaczął wstukiwać koordynaty na jej konsoli nawigatora.

- To wszystko jest w komputerze, - mruknął. - Nie będzie żadnych problemów…

Ona nie chce, ale Ty pragniesz, Panie Sulu, - pomyślał Decker. Ale na szczęście dla nich wszystkich, oddziaływanie zmniejszyło się znacznie, gdy Ilia przyzwyczaiła się do otaczających ją osób. Jej sekretne feromony teraz jedynie automatycznie reagowały na obecność obcych mężczyzn. Sulu był pobudzony w ten sam sposób jak Decker, gdy po raz pierwszy zetknął się z Ilią. W tym momencie Sulu wcisnął zły przełącznik, uruchamiając sygnalizator, który zabrzęczał na niego oskarżycielsko, podczas gdy on próbował go wyłączyć. Ilia uśmiechnęła się z sympatią.

- Jestem pod przysięgą celibatu, Panie Sulu. To czyni mnie równie bezpieczną jak każda ziemska kobieta.

To, - pomyślał Decker - grzecznościowy wymysł Gwiezdnej Floty. Ślubowanie czyniło jej obecność możliwą do przyjęcia, lecz nigdy całkowicie bezpieczną. Lecz zobowiązywało go także, by ją przeprosić za to, co Kirk powiedział wcześniej.

- Wiem, że Kapitan nie zamierzał Pani obrazić, - zwrócił się do niej.

Ilia utkwiła oczy w konsoli.

- Nigdy nie wykorzystuję swojej przewagi nad seksualnie niedojrzałymi gatunkami, - zareplikowała. Potem spojrzała do góry na Deckera. - Może go Pan zapewnić, że to prawda, czyż nie?

Decker poczuł, jak rumieniec zalewa mu twarz, aż po kołnierzyk munduru.
Eviva
Użytkownik
#160 - Wysłana: 17 Sty 2012 09:22:56
Elaan:
Było mu jej żal z powodu tej przysięgi celibatu, lecz Gwiezdna Flota wymagała tego wszędzie tam, gdzie Deltanie służyli wraz z ludzką załogą.

I gdzie poszanowanie elementarnej wolnosci?
Elaan
Użytkownik
#161 - Wysłana: 17 Sty 2012 12:22:39
Eviva:
I gdzie poszanowanie elementarnej wolnosci?

Ta przysięga - choć na to nie wygląda - w pewnym sensie wywodzi się z poszanowania wolności.
Ilia nie bez przyczyny mówi tu o swojej przewadze.
Ale to wyjaśnia się dopiero w dalszej części tekstu.
Elaan
Użytkownik
#162 - Wysłana: 20 Sty 2012 15:33:49
cd.

Kirk, wchodząc do hali transportera zobaczył szefową tej sekcji, Janice Rand i jej asystenta, sprowadzających na pokład ostatnich pięciu załogantów. Był zadowolony widząc, że pomimo horroru, który tu przeszła i napiętego wyrazu twarzy, członkini jego dawnej załogi obsługuje konsolę transportera z opanowaniem, swobodą i wprawą. Zawsze lubił Rand.
Podczas gdy ona patrzyła na Kirka, piąta, ostatnia z przesłanych osób, zaczęła schodzić z platformy transportera. Kirk wywołał ją przez interkom.

- Cóż to za problem, tam na dole?
- To Komandor, który nalegał byśmy przesłali się pierwsi, Sir, - odpowiedziała młoda kobieta. - Mówił coś o tym, że musi najpierw zobaczyć jak to rozbija nasze molekuły.

Odwracając się ku przekaźnikowi komunikatora, Kirk uśmiechał się w duchu.

- Gwiezdna Flota, tu Kapitan Kirk. Proszę natychmiast przesłać tego oficera.

Trwało to trochę dłużej niż „ natychmiast ”, lecz w końcu usłyszeli brzęczenie transportera, wzorzec zaczął migotać, a następnie materializować się w znajomy kształt.
Stojący na platformie transportera Doktor Leonard McCoy obejrzał sam siebie bardzo dokładnie, z widoczną ogromną ulgą odnajdując się w jednym kawałku. Miał długą brodę, a ubrany był w strój roboczy i ciężkie buty. Według informacji, które otrzymał Kirk, McCoy stał się samotnikiem, całkowicie poświęcając się badaniom nad działaniem leku Fabriniego na mieszkańców planety. Wcale nie wyglądał jak Naczelny Chirurg na statku gwiezdnym. Lecz postawa była wciąż ta sama: sceptyczna, protestująca, nacechowana manierami południowca, który wcale nie chciał znaleźć się w tym domu pośród gwiazd.

- No proszę, jak na człowieka, który przysiągł, że nigdy nie wróci do Gwiezdnej Floty… - zaczął Kirk, uśmiechając się szeroko.

McCoy przerwał mu gwałtownie.

- Co się dzieje, Kapitanie, że sam czcigodny Admirał Nogura, powołując się na mało znaną i rzadko używaną klauzulę o aktywacji rezerwistów…

Kirk słuchał nie tyle słów, co tonu głosu McCoy`a. Czy to tylko utyskiwanie? Nie, wszystko wskazywało na to, że jest to prawdziwy gniew. Widocznie Bones znajdował zadowolenie w sposobie w jaki żył teraz. Oburzony, bezceremonialnie szarpnął mundur stojącego przed nim Kirka.

- Mówiąc wprost, Kapitanie, potraktowali mnie jak poborowego!
- Nie do wiary! - Kirk powiedział to z twarzą pokerzysty, ale McCoy natychmiast nabrał podejrzeń.

Znów wybuchnął gniewem.

- To był Twój pomysł? To był Twój pomysł, czyż nie tak?!

Do odległej przeszłości należały czasy, gdy kogokolwiek można było zmusić do służby na okrętach wojennych. Powołanie McCoya przez Nogurę [ na prośbę Kirka ], opierało się bardziej na jego autorytecie, czy też raczej moralnej perswazji. Lecz McCoy wrócił z bardzo daleka, być może tylko z ciekawości i Kirk nie miał zamiaru stracić go teraz. Miał zbyt wiele wątpliwości wobec siebie samego. Czym różnił się obecny Jim Kirk od tego z przeszłości? Co uczyniły z nim te trzy lata spędzone na Ziemi? Jeżeli ktokolwiek mógł znaleźć na to odpowiedź, to tylko McCoy. Lekarz Okrętowy był tytułem wprowadzającym w błąd, w rzeczywistości opisywał bowiem drugą najpotężniejszą po kapitanie osobę na statku. W określonych warunkach i okolicznościach, lekarz okrętowy mógł odsunąć każdego kapitana okrętu gwiezdnego od pełnienia obowiązków. Profesjonaliści, tacy jak McCoy, byli szczególnie ważni w długich misjach, podczas których władza kapitana i jego swoboda działania były tak absolutne, że mógł poczuć się prawie jak Bóg - a urojenia o boskości nie były nieznane wśród tych, co zasiadali w kapitańskich fotelach. Kirk zawsze był wdzięczny za system, który stawiał ludzi takich jak McCoy pomiędzy nim samym, a tym rodzajem szaleństwa.

- Bones, - Kirk zaczął łagodnie lecz stanowczo - „ coś ” tam jest w przestrzeni…
- Dlaczego każdy obiekt, którego nie rozumiemy, nazywamy „ czymś ”? - przerwał McCoy.
- … zmierza wprost tutaj, - kontynuował Kirk. - Potrzebuję Cię.

Wyciągnął dłoń ku niemu. Został zignorowany.

- To Ty za tym stałeś? - McCoy nie ustępował.
- Tak, to ja. Bardzo Cię potrzebuję.
- Tak myślałem, że to Ty.
- Bones, bardzo Cię potrzebuję. - Kirk znów wyciągnął ku niemu dłoń.

Niebieskie oczy McCoy`a spotkały się z jego wzrokiem. Wydawało się, iż minęła boleśnie długa chwila zanim Doktor wyciągnął rękę do Kirka. Ten długi uścisk dłoni ponownie połączył tych dwu bardzo starych i bardzo bliskich przyjaciół.
McCoy zwrócił się do Rand.

- Pozwolenie wejścia na pokład?

Rand uśmiechnęła się do niego, uradowana.

- Udzielam pozwolenia, Sir!

McCoy już ruszył ku drzwiom, znów zaczynając utyskiwania, jak gdyby chciał przygotować się na najgorsze.

- Słyszałem, że Chapel jest teraz lekarzem. Potrzebuję dobrej pielęgniarki, a nie lekarza, który będzie spierał się z każdą moją diagnozą. A do tego…

Gdy przechodził przez drzwi, dobiegły ich jeszcze jego słowa.

- … prawdopodobnie przebudowali też izbę chorych. Inżynierowie uwielbiają wszystko zmieniać.

Lecz McCoy miał tylko jeden dzień na zapoznanie się z nowym, medyczno - naukowym sprzętem, którego większość zbudowano według jego projektów.
Tymczasem Rand, sprawdziwszy listę obecności, zwróciła się do Kirka.

- Na liście przybywających na pokład nie ma nikogo więcej, Kapitanie.

Kirk skinął potwierdzająco głową i odwrócił się do interkomu.

- Uwaga, wszystkie pokłady, tu mówi Kapitan. Przygotować się do natychmiastowego opuszczenia doku.
Elaan
Użytkownik
#163 - Wysłana: 23 Sty 2012 12:45:19 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 10.

Dziennik kapitański, U.S.S. Enterprise, data gwiezdna 7412. 3.
- Zgodnie z rozkazami Admiralicji, zawartymi w niniejszym dzienniku, Enterprise jest teraz gotowy do opuszczenia doku orbitalnego na moją komendę. Osiągnęliśmy gotowość około godziny wcześniej, niż przewidywał to skorygowany harmonogram alarmowy. Do tego dziennika załączona została lista osób, zarówno z załogi Enterprise jak i personelu stoczni, które wykazały wyjątkowe zaangażowanie. Także zgodnie z rozkazami Admiralicji, ja, James T. Kirk, przejmuję dowództwo operacyjne tego okrętu.

Kirk głębiej usiadł w kapitańskim fotelu. Teraz to miejsce oficjalnie należało do niego i pozwolił sobie na delektowanie się tą pierwszą chwilą, udając przy tym, iż sprawdza stanowiska na mostku. Nie oczekiwał, by ktokolwiek z obecnych tam dał się oszukać, lecz wiedział, że będą tolerancyjni w takiej chwili. Obrzucił wzrokiem Deckera, którego pełne napięcia oczy utkwione były nieruchomo przed siebie. Kirk poczuł współczucie, potem przypomniał sobie, że jeśli przeżyją, Decker nadal będzie mieć własną chwilę taką jak ta.
Jednak dla Jamesa Tiberiusa Kirka ponowne zajęcie tego miejsca było jak wyjście Łazarza w światło słońca.

- Stocznia gotowa do zdjęcia głównej cumy, - zameldowała Uhura.

Kirk skinął potwierdzająco głową.

- Odłączyć główną cumę.

Rozkaz został przekazany i na głównym ekranie mogli zobaczyć, jak w wielkim doku orbitalnym gruby przewód oddziela się od okrętu unoszącego się w nieważkości. Przy sterze, Sulu z rękami na manetkach manewrowych sterów strumieniowych, był gotów na następny rozkaz Kapitana. Kirk czekał na potwierdzenie. Czyżby zbyt mocno naciskał? Decker usilnie zalecał jeszcze trzy godziny przygotowań przed odlotem. Chociaż niezaprzeczalnie Decker najlepiej znał ten statek, Kirk był pewien, że opóźniając odlot utraciliby tempo, które udało im się osiągnąć. Niedotrzymanie terminu odlotu będzie rodzić wątpliwości co do ich zdolności operacyjnych i tego, czy zdążą na czas. Zdecydował, że wyruszają.

- Kontrola doku melduje gotowość, Sir, - powiedziała Uhura.
- Sternik gotowy, Sir, - potwierdził Sulu.
- Ścieżka wyjścia z doku wykreślona, Sir.

To był nowy głos, lecz wydawało się, że brzmi w nim pewne zrozumienie tego, co ta chwila dla niego znaczy. To była deltańska nawigator, Ilia.

- Dowództwo stoczni sygnalizuje wolną drogę, Sir, - odezwała się Uhura.
- Cała załoga na stanowiskach, Kapitanie. - To był Decker, który dokonał ostatecznego sprawdzenia i potwierdzał teraz gotowość okrętu.
- Silniki manewrowe, Panie Sulu, - powiedział Kirk.
- Silniki manewrowe, Sir.

Gdy wprawne dłonie Sulu poruszyły się, Kirk wiedział, że małe strumienie błękitnych płomieni stały się na krótko widoczne dla znajdujących się w pobliżu robotników stoczni. Obserwował uważnie ekran czekając, aż zobaczy prawie niezauważalne kołysanie, dryfowanie, które wskazywałoby, że wiązka trakcyjna doku orbitalnego została wyłączona… tak, wypuścili nas!
Teraz unosimy się swobodnie!

- Utrzymać pozycję, - rozkazał.
- Silniki strumieniowe utrzymują nas na pozycji, Sir.

Teraz byli pod kontrolą Sulu i jego doświadczone ręce utrzymywały Enterprise dokładnie pośrodku orbitalnego doku. Sulu skinął głową w kierunku Kirka, dając mu znak, że przynajmniej system sterowania działa perfekcyjnie. Kirk także skinął głową.

- Manewrowe silniki strumieniowe naprzód, Panie Sulu. Proszę nas stąd zabrać.

Prawa ręka Sulu powędrowała ku manetce steru strumieniowego i Enterprise zaczął powoli ruszać naprzód - na ekranie można było zobaczyć jak dźwigary doku orbitalnego zaczynają powoli przesuwać się w tył.
Elaan
Użytkownik
#164 - Wysłana: 25 Sty 2012 13:26:51
cd.

Na zewnątrz, wzdłuż dźwigarów, obserwowały ich małe, ludzkie figurki w gondolach roboczych i inne w kombinezonach kosmicznych. Niektórzy ze stoczniowych techników machali do nich. Inni tylko obserwowali, pełni zmęczenia ale i satysfakcji. Nie, inni także ich pozdrawiali. Byłoby trudno być tam, na zewnątrz i nie zostać poruszonym widokiem Enterprise, wyłaniającego się majestatycznie ze swego orbitalnego kokonu.
Ziemia była gigantycznym, ciemniejącym kształtem, dominującym na połowie nieba ponad nimi. Słońce było teraz całkowicie przesłonięte przez planetę - i jedynie cienka korona blasku słonecznego odbijała się na chwilę w biało-błękitnym, pokrytym trytanium, poszyciu statku gwiezdnego.
Kirk nie potrzebował być na zewnątrz, by wiedzieć jak wygląda ich odlot. Jego ramiona wyczuwały pełen gracji ruch, jakim okręt wyślizgiwał się spośród delikatnej, metalowej kratownicy orbitalnego doku, a teraz mógł wyczuć czystą, swobodną przestrzeń, chłodzącą jego skórę. Coś kazało Deckerowi spojrzeć wprost na człowieka siedzącego na fotelu dowódcy. Twarz Kirka wyglądała jakby był w transie. Odbijała się na niej niezwykła mieszanina myśli z pogranicza poezji, religii, namiętności… i o wiele więcej, czego Decker mógł się tylko domyślać. Był zaskoczony, gdy uświadomił sobie, że odczuwa o wiele mniej goryczy niż oczekiwał.
Chociaż nigdy nie służył na pokładzie okrętu pod rozkazami Kirka, pragnął tego bardzo mocno będąc młodym oficerem. Nawet pamięć i szacunek dla jego własnego, sławnego ojca, Komodora Matta Deckera, nie mogły zmienić faktu, że Kirk jest prawdopodobnie najlepszym dowódcą okrętu w historii Gwiezdnej Floty. Przynajmniej był najlepszym. Pomimo wszystko, Decker żywił nadzieję, że to wciąż jest prawdą.

Scott, w ciągu wielu lat służby, przyzwyczaił się do dźwięków maszynowni, przepływających przez jego świadomość. Trudno byłoby mu wytłumaczyć jak brzmią te dźwięki przypominające muzykę - wiedział tylko, że teraz słyszy je znowu. Scott wykonał kolejny skan tablicy silników impulsowych. Kirk niebawem wyda rozkaz ich uruchomienia. Spoglądając na ekrany ukazujące pozycję okrętu, Główny Inżynier widział jak silniki manewrowe zabierają Enterprise z dala od orbitalnego doku. Scott widział znajome migotanie uśpionej energii, ledwie widocznej w wielkiej komorze mieszania – słyszał też niski, pulsujący dźwięk jakby uwięzionego grzmotu. Przy tym ustawieniu poziomu mocy, tylko mikroskopijna ilość materii i antymaterii przedostawała się do komory mieszania.
Lecz anihilacja nawet porcji wielkości główki od szpilki, była wystarczająca do nadania takiej mocy silnikom impulsowym, jakiej Kapitan mógł wkrótce zażądać - i którą Scotty był gotów dostarczyć. Nawet to najniższe ustawienie mieszanki zapewni Enterprise taką siłę ciągu, jak gdyby tysiąc starych rakiet napędzanych ciekłym tlenem odpalono jednocześnie.
Z interkomu zabrzmiał głos Deckera:

- Jaki status, Inżynierze? - Mostek, mieszanka gotowa. Moc impulsowa do dyspozycji.

Na swoim ekranie pozycyjnym Scott widział jak Sulu zamyka dysze silników strumieniowych.
A potem usłyszał rozkaz Kirka wydany sternikowi:

- Moc impulsowa, Panie Sulu. Naprzód, Warp 0,5.

Na krawędzi spływu sekcji spodka Enterprise, dwie wielkie szczeliny napędu impulsowego raptownie rozbłysły oślepiającym światłem, niczym dwie białe gwiazdy. Tysiąc rakiet napędzanych ciekłym tlenem, o których rozmyślał Scott, nie zdołałoby dorównać sile tej eksplozji. Jednak nawet pomruk nie dał się słyszeć we wnętrzu statku; jego pochłaniacze inercyjne także przyspieszenie czyniły niezauważalnym, za wyjątkiem odczytów na mostku.

- Widok z rufy na ekran, - rozkazał Kirk. Nie zamierzał stracić niczego z tej chwili odlotu.

Za nimi rozciągała się zapierająca dech panorama starej stoczni orbitalnej w San Francisco - lecz ta instalacja szybko oddalała się, malejąc przed ich oczyma. W centrum obrazu zaczęła dominować olbrzymia, ciemna kula Ziemi, odcinająca się ostro na tle otaczającej ją korony Słońca, które całkowicie teraz przesłaniała. Potem Ziemia poczęła coraz bardziej maleć i malała wciąż szybciej, w miarę jak okręt zwiększał swą prędkość. Szeroki uśmiech Chekova spowodował, że uśmiechy pojawiły się też na twarzach Uhury i Sulu. Kirk cieszył się, że podobnie jak on, oni także odczuwają podekscytowanie - lecz doznał wstrząsu, gdy uświadomił sobie, że ich zadowolenie wiąże się przede wszystkim z jego obecnością tutaj. Poczuł się zażenowany, gdy przypomniał sobie z jak wielu planet odloty dzielili wspólnie, a jak mało myślał o tym lub o nich samych w ciągu tych trzech minionych lat. Zadawał sobie pytanie: Dlaczego? Lecz wkrótce doszedł do wniosku, że trudno mu być jednocześnie pełnym zachwytu i filozofować.

- Przełączyć na widok z dziobu, - powiedział.

Obraz na ekranie zmienił się, ukazując przestrzeń przed nimi, zbryzganą rojami gwiazd. Kirk wpatrywał się w nią i szukał znajomych wzorów, siedząc zrelaksowany w fotelu dowódcy.
Tak, dobrze się zaczęło. Nie potrzebuje teraz niczego się obawiać… za wyjątkiem utraty tego.
Elaan
Użytkownik
#165 - Wysłana: 26 Sty 2012 22:10:38
Rozdział 11.

McCoy wszedł do izby chorych bez słowa, jego broda podrapała Chapel po twarzy kiedy ją przytulił, zanim jeszcze zaczął przeklinać ostro na widok nowego wyposażenia medycznego. Wyrażał swoje niezadowolenie dość szczegółowo i głośno. Przystojna kobieta, po niespodziance jaką było dla niej jego wejście, teraz była w stanie jedynie usiąść i obserwować z pewnym rozbawieniem, jak niepewnie i podejrzliwie zaczął inspekcję lśniącej tablicy wysoce zaawansowanych urządzeń naukowo – medycznych.
Christine Chapel, obecnie Doktor Nauk Medycznych, była lekarzem, specjalistą badań biomedycznych, gdy siedem lat temu zgłosiła się na ochotnika do służby na Enterprise w charakterze Głównej Pielęgniarki. W ciągu tych lat jej podziw dla zdolności medycznych McCoy`a stał się bliski zawodowego uwielbienia. Nauczyła się od niego więcej niż podczas swoich formalnych studiów i niedawno odbytego stażu, który pozwolił dodać litery Dr N. Med. do jej tytułów. Wiedziała, że McCoy w głębi duszy był bez wątpienia zadowolony z wysokiej jakości tutejszego wyposażenia medycznego. Chociaż będzie przypuszczalnie udawać w nieskończoność, że wszystko czego naprawdę potrzebuje, by rozpoznać rzeczywisty stan pacjenta, to jego własne zmysły.
Jedną z sentencji McCoy`a było twierdzenie, że ludzkie ciało i umysł zawierają w sobie zarówno fizyczną ochronę jak i mechanizmy naprawy; toteż podstawowym i najwłaściwszym zadaniem lekarza jest towarzyszenie pacjentowi w procesie samo-leczenia. Widziała dość przykładów jego niewiarygodnych zdolności w zakresie medycyny holistycznej, by wiedzieć, że większość prezentowanej przezeń pogardy dla leków i chirurgii była autentyczna. A jednak, gdy zachodziła taka potrzeba, McCoy okazywał się najbardziej fachowym chirurgiem jakiego kiedykolwiek widziała, zaś jego wiedza farmaceutyczna obejmowała osiągnięcia kilkudziesięciu planet. Także sprzęt medyczny zgromadzony tutaj, był w większości rezultatem własnych badań i rekomendacji McCoy`a.
Pomimo ciągłego narzekania, McCoy oczu nie mógł oderwać od udoskonalonego stołu skanującego, którego niezwykłe możliwości pozwalały przedstawić przejrzyście każdą część ciała pacjenta, jakby jego ciało było zbudowane z warstw szkła. Dawał także możliwość skanowania pacjenta tak dokładnie, że widoczne były nawet zmiany struktury cząsteczki w pojedynczej komórce ciała. Chapel widziała jego skrywane zadowolenie z tego, że Gwiezdna Flota wyposażyła ich także w sprzęt Daystroma, opatrzony medycznymi symbolami Fabriniego, które odkrył McCoy, a Spock przetłumaczył z pism wymarłej przed dziesięcioma tysiącami lat cywilizacji.

- Mówiono mi, że jesteś dyplomowanym lekarzem okrętowym.

McCoy odwrócił się i rzucił jej wyzywające spojrzenie.

- Tak, Leonardzie. Zdobyłam dyplom dwa lata temu.

Zauważyła, że zamrugał zaskoczony, iż zwróciła się do niego po imieniu. Lecz jej tytuł i stopień naukowy były wystarczającym uzasadnieniem ku temu - poza tym, służyła na tym statku wraz z nim jako pielęgniarka przez prawie pięć lat.

- Nie przeszkadza Ci, że przejmuję Twoje stanowisko? - prowokował McCoy. - Przed chwilą zostałaś zdegradowana do asystenta lekarza okrętowego.
- I nigdy w życiu zwolnienie mnie z obowiązków nie sprawiło mi większej radości.

Nawet McCoy nie mógł wątpić w szczerość spojrzenia jej błękitnych oczu.

- Pokaż mi Twój dziennik badań medycznych Kapitana, - powiedział.
Elaan
Użytkownik
#166 - Wysłana: 29 Sty 2012 20:33:10 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Chapel prawie westchnęła z ulgą. Jeżeli McCoy chce ją sprawdzić, to przekona się, że jest dobrze przygotowana na ten temat. Podczas tych wszystkich lat pracy z McCoy`em, zrozumiała jak ważne są wzajemne relacje między Kapitanem okrętu gwiezdnego, a Głównym Oficerem Medycznym. Sedno owych relacji stanowił fakt, iż lekarz okrętowy był obciążony poważnymi obowiązkami, dotyczącymi fizycznego, emocjonalnego i umysłowego zdrowia kapitana. Dysponował także uprawnieniami pozwalającymi, w pewnych okolicznościach, odsunąć kapitana okrętu od pełnienia obowiązków. Nie mogło być inaczej w służbie, gdzie eksploracja sięgnęła teraz tak daleko w głąb galaktyki, iż kapitan statku gwiezdnego mógł przebywać przez rok lub dłużej bez jakiegokolwiek kontaktu z Admiralicją.
McCoy usiadł, studiując wpisy Chapel w dzienniku medycznym i najwyraźniej będąc pod wrażeniem liczby informacji, które zgromadziła na temat Kirka i innych, zajmujących kluczowe stanowiska oficerów. Pomocny był tu fakt, że osobisty skaner medyczny stał się rutynowym urządzeniem na okrętach gwiezdnych. Był to miniaturowy skaner-przekaźnik, w który wyposażono wszystkich członków załogi, pozwalający na ciągłe monitorowanie oznak życia z izby chorych. [ W nowych, jednoczęściowych strojach i mundurach, była to część ozdobnej klamry pasa, umieszczonej pośrodku brzucha, co stanowiło idealną lokalizację dla medycznego skanera ]. Oczywiście, ta informacja była poufna, podobnie jak inne dane medyczne. Lecz miała tę znaczną przewagę, iż to dzięki niej dział medyczny bez przerwy otrzymywał pełny raport o stanie fizycznym każdej osoby na pokładzie okrętu.

- Co oznaczają te zmiany engramów w danych Kapitana? - zapytał McCoy . - Zauważyłaś poziom jego wskaźników stresu?
- Zdecydowanie. Ty nie?

Jej stanowczy ton wywołał szybkie spojrzenie ze strony McCoy`a; widział, że chciała go w ten sposób przestrzec, iż nie jest to pobieżna analiza medyczna obecnego stanu fizycznego Kirka. Chociaż dokumenty te zawierały dane jedynie z piętnastu godzin osobistego skanu [ odkąd Kirk przybył na pokład ], Chapel uzyskała także dane z niedawnych badań medycznych Kirka w Gwiezdnej Flocie. Porównanie przez nią tych danych wykazało, iż ostatnio podlegał silnemu stresowi emocjonalnemu. McCoy poczuł jakieś niejasne obawy o Jima Kirka od chwili, gdy usłyszał, że jego dawny kapitan zdołał jakoś odzyskać dowództwo Enterprise. Ostatecznie, rezygnacja McCoy`a ze służby dotyczyła tego samego przedmiotu. Dowiedziawszy się, że zaproponowano Kirkowi admiralskie gwiazdki, McCoy zaprotestował gwałtownie i uzyskał w tej sprawie poparcie innych wybitnych oficerów medycznych. Nie oznaczało to, by McCoy miał jakiekolwiek obiekcje co do tego czy jego przyjaciel powinien zostać awansowany i uhonorowany. Był to medyczny protest przeciwko temu, iż przy tej propozycji awansu profil psychologiczny Kirka został całkowicie zignorowany przez Admiralicję. Kiedy protesty McCoy`a zostały odrzucone przez Nogurę - w opinii McCoy`a bezdusznie odrzucone - zagniewany, zrezygnował ze służby w Gwiezdnej Flocie. McCoy był pewny, że zna Kirka zbyt dobrze, by mieć jakiekolwiek nadzieje na to, iż w tym momencie swojego życia zdoła się on dostosować do egzystencji na Ziemi - lub raczej do jakiejkolwiek egzystencji, która nie zapewni mu przynajmniej części wyzwań i wolności jakie Kirk poznał, będąc dowódcą statku gwiezdnego.
Co to powiedział kiedyś Chris Chapel…? Było to coś analogicznego do jego własnych przemyśleń na temat Kirka.

- … i w jego przypadku, - Chapel kontynuowała - dowodzenie okrętem gwiezdnym przystaje do jego psychologicznych potrzeb tak idealnie, że utrata tego powoduje u niego fizyczne i emocjonalne symptomy, zadziwiająco podobne do tych, jakie towarzyszą odstawieniu narkotyku.

McCoy spojrzał na nią ostro, zamierzając zwrócić jej uwagę, że to bezsensowne, jak porównywanie jabłek i orzechów. Lecz potem zdał sobie sprawę, że Chapel może być zaskakująco blisko prawdy.
Elaan
Użytkownik
#167 - Wysłana: 2 Lut 2012 17:53:05 - Edytowany przez: Elaan
Jowisz zbliżał się szybko - masywny, ciężki, a falujące, barwne wzory na jego powierzchni wyglądały tak nienaturalnie jak zawsze. Kirk od ośmiu lat nie był tak blisko tej ogromnej planety i zdumiewał się jak bardzo wielka, czerwona plama z ciemnym środkiem - teraz większa niż kiedykolwiek - przypomina wielkie oko, patrzące wprost przed siebie. Kilka z księżyców Jowisza było w zasięgu widoczności, zwłaszcza Io i Ganimedes, przypominając Kirkowi, że ruch owych księżyców zaobserwowany przez Galileusza, był jednym z pierwszych dowodów dla ludzkości, że Ziemia nie stanowi centrum Wszechświata. Tak zwane mutacyjno - rolnicze cywilizacje prehistoryczne wiedziały o tym, oczywiście, lecz ich wiedza została im podarowana, nie była rezultatem ludzkiego wysiłku i rozwoju.

- Stacja łączności na Jowiszu została powiadomiona o naszym zamiarze uruchomienia napędu Warp, - zameldował Decker.

Kirk skinął głową na znak potwierdzenia. Jak dotąd, sposób w jaki Decker spełniał swoje obowiązki pierwszego oficera i oficera naukowego był bardziej niż zadowalający. Trudno rzec, by Kirk nie spodziewał się jakichś problemów wcześniej czy później, lecz tymczasem był zadowolony, siedząc i obserwując przesuwającego się obok nich Jowisza.
W ciągu ostatnich kilku stuleci ludzkość powiększyła odkrycia Galileusza o wiedzę i osiągnięcia, o których wcześniejsze pokolenia naukowców mogły tylko marzyć. Czy Einstein albo Clarke mogli przewidzieć rozrzucony w przestrzeni naszyjnik kolektorów energii, łączący Słońce i Ziemię?
Kirk pamiętał co czytał o O`Neill`u , który przewidział wspaniały wachlarz planet, jakie ludzie mogliby ewentualnie przystosować do swoich potrzeb. Najnowsze i najbogatsze z nich, których transformacja była możliwa dzięki użytecznej kombinacji materiałów i bogactw naturalnych, znajdowały się tu, w miniaturowym systemie słonecznym Jowisza.
Księżyc Io okazał się pewnym szokiem dla lądujących tu pierwszych ziemskich naukowców. Chociaż nie tak dramatycznym jak wcześniejsze odkrycie, iż nasz własny Księżyc służył kiedyś jako baza kosmicznych wędrowców [ ich tożsamość wciąż pozostaje zagadką ], którzy prowadzili eksperymenty genetyczne na ziemskich formach życia milion lub więcej lat przedtem, nim rozpoczęła się historia ludzkości.
Kirk zobaczył, że Ilia, nawigator, wprowadza pozycję statku i zmiany kursu, które nakazał wcześniej. Widział jej spojrzenie skierowane ku niemu i skinięcie głową na znak potwierdzenia, że jej diagram nawigacyjny jest gotowy.

Dziennik kapitański, data gwiezdna 7412. 6.
- 2, 7 godziny od startu. Opóźnialiśmy uruchomienie napędu Warp aż do teraz tak, aby testy symulacyjne balansu materii i antymaterii mogły zostać zakończone. Chociaż zarówno nasz Główny Inżynier jak i Pierwszy Oficer są niezadowoleni z wyników tych testów, ja, jako dowódca nie mogę ryzykować jakiegokolwiek dalszego opóźnienia. Musimy przechwycić Intruza najwcześniej jak to możliwe.

Jowisz był teraz za nimi, wypełniając ekran ustawiony na widok z rufy. Kirk wyczuł, że Decker, stojący za nim przy stanowisku naukowym, ma już gotowe obliczenia, ale nie jest z nich całkowicie zadowolony.

- Kapitanie, - powiedział Decker, sprawdzając raz jeszcze równania na swojej konsoli, - przy założeniu, że dysponujemy pełną mocą silników Warp, przyspieszając do Warp 7 osiągniemy punkt przechwycenia Intruza za 20, 1 godziny.
- Potwierdzam obliczenia Oficera Naukowego, - odezwała się Ilia.

Kirk kątem oka złowił wymianę więcej niż tylko przelotnych spojrzeń między Deltanką a swoim Pierwszym Oficerem. Zostało to jednak przerwane przez rozsunięcie się drzwi windy, gdy gładko ogolony i prawidłowo umundurowany Dr. McCoy wkroczył na mostek. Dobry, stary Bones.
Kirk poczuł się raźniej na duchu, pomimo srogiego wyrazu twarzy doktora.

- Cóż, Bones, czy nowa placówka medyczna zyskała Twoją aprobatę?
- Jasne, że nie, - stwierdził McCoy stanowczym tonem. - To jak praca w cholernym centrum komputerowym.
- Program wprowadza teraz standardowe dane uruchomienia napędu Warp, - zwrócił się Decker do Kirka.

Kirk już zaczął obracać się ku sternikowi, lecz Decker jeszcze nie skończył.

- Kapitanie, oczywiście decyzja należy do Pana, ale ja nadal zalecam dodatkowe symulacje.
- Panie Decker, mamy tylko jedną szansę, by przechwycić Intruza i zbadać go zanim zbliży się do Ziemi. Co oznacza, że potrzebujemy napędu Warp już teraz!

Kirk zdawał sobie sprawę, że McCoy przygląda mu się z zaciekawieniem, ale prośba Deckera o dalsze badania zasługiwała na ostrą odpowiedź. Kirk wdusił przycisk interkomu.

- Maszynownia, przygotować się do uruchomienia napędu Warp.

Natychmiast nadeszła odpowiedź wyraźnie zmartwionego Scotty`ego.

- Kapitanie, potrzebujemy dalszych symulacji działania czujników przepływu energii…
- Inżynierze, - powiedział Kirk z naciskiem - potrzebujemy napędu Warp teraz!
- Zbytnio ponaglasz, Jim, - powiedział McCoy cicho. - Twoi ludzie wiedzą, co mają robić.

Kirk poczuł się urażony natręctwem doktora.
"Ja także wiem, co mam robić, Doktorze," - mówiło jasno spojrzenie, które rzucił McCoy`owi.

- Proszę poczekać jedną minutę, Kapitanie, - powiedział Scott przez interkom.

Poprzez głośnik Kirk mógł usłyszeć narastający pomruk, dochodzący z komory mieszania, gdy Scott troskliwie rozpędzał silniki do poziomu mocy Warp. To samo, lecz z cichym poszumem w tle, słyszeli Scott i towarzyszący mu technik.

- Nie potrafię oszacować tego lepiej, - usłyszał Kirk słowa technika.
- No to dawaj, chłopcze, - odpowiedź Scotta zabrzmiała ponuro.

Potem Scott przemówił wprost do interkomu:

- To, według symulacji, granica naszych możliwości, Kapitanie. Nie mogę zagwarantować, że zadziała.

Kirk przerwał mu, zniecierpliwiony. Czy nikt z nich nie mógł zrozumieć pilnej potrzeby jak najwcześniejszego przechwycenia tego, co zmierzało ku nim?

- Napęd Warp, Panie Scott, - powiedział stanowczo. - Naprzód, Warp 1, Panie Sulu.
- Przyspieszenie do Warp 1, Sir.
Elaan
Użytkownik
#168 - Wysłana: 6 Lut 2012 19:00:56 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Gdy Sulu zaczął poruszać kontrolkami steru, Kirk usłyszał nieznaczny pogłos narastającej mocy.
Niemal sto lat temu, pierwszy zakończony sukcesem skok statku w Warp zniweczył wszystkie te teorie, bazujące na zbyt ograniczonej i pozbawionej wyobraźni interpretacji prac Einsteina. Ten pierwszy statek i ludzie na jego pokładzie, nie stali się czystą energią jak się obawiano. To co się stało, było oczywiste. Gdy statek osiągnął próg prędkości światła, przekroczył także granicę pomiędzy „ normalną ” przestrzenią a nadprzestrzenią. Tą granicą był czas. Ci pierwsi podróżnicy w nadprzestrzeni mieli wrażenie, że Wszechświat dokoła ich statku nagle zaczął się kurczyć i maleć. Zaczynając od Warp 1 i zwiększając moc w postępie geometrycznym ku wyższym prędkościom Warp, przekonali się, że ów „ mniejszy ” Wszechświat czyni bliższymi sobie dwa punkty: ten, z którego wyruszyli i ten, ku któremu zmierzają.
Tymczasem Sulu kontynuował równomierne odliczanie.

- … teraz Warp 0,7… Warp 0,8… Warp 0,9…
- Mam wskazanie naruszenia kontinuum…! - To był Decker, wykrzykujący ostrzeżenie, że ich podejście do granicy było nieprawidłowe.
- Warp 1, Sir, - potwierdził Sulu.

Kirk obrócił się wraz z fotelem ku stanowisku naukowemu. - Panie Decker… - zaczął. Nie dokończył zdania, gdyż rozpętało się pandemonium dzwonków alarmowych, klaksonu alarmu głównego i krzyków. Na głównym ekranie nadprzestrzenna spirala gwiazd i strumieni światła nagle zmniejszyła się do ciasnego wiru, jak gdyby ktoś wyciągnął korek i Wszechświat zaczął być wsysany spiralą w spływ kosmicznej umywalki.

- Tunel podprzestrzenny! - krzyknął Kirk do Sulu. - Przejść na silniki impulsowe! Cała wstecz!

Klakson alarmowy nadal głośno rozbrzmiewał, podczas gdy ekran ukazał widok zniekształcenia czasoprzestrzeni, które Enterprise sam wytworzył. Gwiazdy przybrały dziwnie wydłużony kształt, gdy Enterprise wciągany był głębiej i głębiej w nadprzestrzenny wir. Okręt zaczął się gwałtownie trząść, kiedy kontrola steru przestała normalnie funkcjonować.

- Brak kontroli nad sterem, Kapitanie! - krzyknął Sulu poprzez zgiełk. - Ciąg wsteczny na silnikch impulsowych!
- Częstotliwości podprzestrzenne są zablokowane oddziaływaniem tunelu! - krzyknęła Uhura.

Decker, sprawdziwszy dane na swoim ekranie, krzyknął niemal jednocześnie:

- Brak kontroli systemu opóźnienia inercyjnego! Potrzebujemy dwudziestu dwóch sekund zanim okręt zwolni do szybkości podświetlnej!

Potem zabrzmiał głos deltańskiej nawigator:

- Niezidentyfikowany mały obiekt został wciągnięty w głąb tunelu, Kapitanie! Wprost przed nami!
- Pola siłowe na pełną moc! Widok obiektu na ekran!

Kirk także musiał krzyczeć, aby jego słowa zostały zrozumiane. Zniekształcenie czasowe stawało się zauważalne, wpływając na wszystko co mówili albo słyszeli. Na głównym ekranie ukazał się mały punkt światła, bezpośrednio przed nimi. Zabrzęczał komputer pokładowy, powtarzając ostrzeżenie: Alarm kolizyjny! Alarm kolizyjny!

- Sterowanie ręczne! - krzyknął Kirk w kierunku Sulu.
- Ster ręczny nie reaguje! - Sulu bezskutecznie poruszał manetkami na swojej konsoli.
- Uruchamiam deflektory nawigacyjne! - zameldowała Deltanka ze swego stanowiska. Potem w jej głosie zabrzmiało przerażenie. - Deflektory nawigacyjne nie uaktywniły się, Kapitanie!
- Przypuszczam, że to asteroida, Kapitanie! - zameldował Decker od strony konsoli naukowej.

Dotknął kontrolki ekranu głównego powiększając obraz dwukrotnie. Pędzący ku nim obiekt, którego wygląd był zniekształcony, nie przypominał już małego punktu światła. Odłupany kawałek kosmicznej skały – asteroida - zbliżał się, rosnąc coraz bardziej na ekranie i koziołkując kursem kolizyjnym ku Enterprise!
Elaan
Użytkownik
#169 - Wysłana: 10 Lut 2012 21:23:15
Rozdział 12.

Główny ekran ukazywał żelazno-niklową asteroidę obracającą się wokół własnej osi i pędzącą wprost ku nim. Sulu ustawił ekran na maksymalne powiększenie, a siedząca obok niego Deltanka niemal natychmiast dokonała obliczeń.

- Zde-zde-rze-rze-nie-nie za-za dwa-dwa-naście-naście… - głos Ilii odzwierciedlał zniekształcenie czasowe, które wpływało na wszystko wokół nich.

Kirk starał się, aby jego mózg odczytał to wszystko w sposób naturalny. Słowa Ilii powinny brzmieć: Zderzenie za dwanaście sekund.

- Przygotować fazery! - rozkazał Kirk Chekovowi, który zrozumiał go na tyle, by uruchomić stanowisko kontroli uzbrojenia. Potem Kirk usłyszał czyjeś słowa: Odwo-odwo-łuję-łuję roz-roz-kaz-kaz… Co do diabła? Wtedy zorientował się, że to Decker, który rzucił się w kierunku stanowiska kontroli broni defensywnej, przy którym był Chekov.
Jak brzmiało to, co krzyczał Decker? Odwołuję rozkaz uruchomienia fazerów? Uzbroić torpedy fotonowe? Tak, to musiało być to - Decker sięgnął ręką ponad ramieniem Chekova i wcisnął przycisk uzbrajania torped.
Nie było czasu, by biedzić się nad rozwikłaniem tej zagadki. Decker nie anulowałby rozkazu Kirka bez jakiegoś ważnego powodu. Kirk czuł zawrót głowy - to także był efekt zaburzeń czasu. Jak wiele z tych dwunastu sekund im zostało?
Chekov także w oczywisty sposób walczył z dezorientacją wywołaną zniekształceniem czasowym. Wydawało się, że mówi:

- Torpedy fotonowe uzbrojone.

Kirk zobaczył jak Decker wydaje mu rozkaz.

- Odpalić torpedy!

Chekov wdusił odpowiedni przycisk.

- Torpedy… poszły!

Okręt wypluł z siebie olbrzymie kule energii świetlnej, które wydawały się płynąć zbyt wolno. Sulu zmniejszył teraz powiększenie na głównym ekranie do trzykrotnego. Groźna, poryta kraterami twarz asteroidy znów znalazła się w centrum ekranu. Pozostały im całe dwie sekundy do zderzenia, kiedy skondensowana furia głowic fotonowych wreszcie dosięgła asteroidę. Było to tak, jak gdyby dłuto jubilera jednym uderzeniem roztrzaskało wadliwy diament - wielka asteroida natychmiast eksplodowała, a tysiące jej żelazno–niklowych fragmentów uderzyło w przednie osłony deflektora okrętu. Mniejsze kawałki błyskały czerwonym, a później białym płomieniem, nim wreszcie zostały zniszczone w zetknięciu z tarczami statku. Potem ostatni, ogromny fragment asteroidy uderzył w nich, brutalnie wstrząsając okrętem, jak gdyby po raz ostatni próbował go zniszczyć.

- Wyszliśmy z tego! - to był pełen ulgi okrzyk Chekova.

Jego głos nie był dłużej zniekształcony. W tej samej chwili Kirk zobaczył zmianę obrazu na głównym ekranie. Przepiękne wzory z gwiazd w normalnej przestrzeni.

- Kontrola steru przywrócona, Sir, - odezwał się Sulu.
- Utrzymujemy stałą prędkość 0,8 Warp, - zameldował Decker.

Kirk polecił mu kontynuować zbieranie danych o stanie okrętu, słysząc z ulgą zapewnienie „ brak uszkodzeń ”, które padło z ust Chekova.
Kirk zdał sobie sprawę, że jego własna rola podczas tych wydarzeń była niezwykle pasywna. Nie sprzeciwił się, gdy jego rozkaz użycia fazerów, który wydał Chekovowi, został anulowany. Dlaczego Decker wymusił użycie zamiast tego torped fotonowych? Ogień z fazerów można było otworzyć niemal natychmiast. Fakt, że torpedy fotonowe uzbrajały się znacznie dłużej sprawił, iż tylko ułamki sekund dzieliło ich od zagłady. W każdym razie, o czym Decker myślał?

- Meldunki mówią, iż nie ma ofiar, Sir.

To był Chekov, kompletujący dane do raportu Deckera o statusie okrętu.

- Myli się Pan, Panie Chekov; tu są ofiary. Moje szare komórki! - To był głos McCoy`a. - Zamarły na śmierć z przerażenia!

Doktor nie żywił żadnych niemądrych wyobrażeń na temat cnoty nieustraszoności. Decker ponownie odwrócił się do interkomu, wzywając maszynownię.

- Za chwileczkę, Pierwszy, - mruknął Scott ponurym głosem. - Jak tylko zdołamy pozbierać się tutaj, na dole.

Kirk zorientował się, że Uhura przygląda mu się zakłopotanym spojrzeniem. Dlaczego? Czy była zdumiona, że wciąż nie zgłosił żadnych zastrzeżeń w stosunku do Pierwszego Oficera, który odwołał jego rozkaz? Był zaskoczony tym, jak wiele wysiłku kosztuje go odwrócenie się do interkomu.

- Chcę mieć napęd Warp tak szybko jak to możliwe, Panie Scott.
- Zrozumiałem, Kapitanie, - odpowiedział głos Scotty`ego. - Lecz to nasz brak równowagi materii i antymaterii stworzył ten tunel podprzestrzenny. To może zdarzyć się ponownie, jeśli tego nie skorygujemy.
- Panie Scott, przed nami znajduje się Intruz, który jest teraz mniej niż dwa dni od Ziemi! Musimy go przechwycić, póki wciąż jest z dala od niej!

Głos Scotta odzwierciedlał, nieobce im wszystkim, zmartwienie i napięcie.

- Tak jest, my także to rozumiemy, Sir. Zrobimy wszystko co w naszej mocy.

Kirk wyłączył interkom i powstał ze swego miejsca, stając twarz w twarz z Deckerem.

- Panie Decker, - powiedział bezbarwnym tonem - chciałbym porozmawiać z Panem w mojej kwaterze. Pan przejmuje mostek, Panie Sulu.
- Mógłbym się przyłączyć? - zapytał McCoy.

Kirk zapragnął, aby lekarz okrętowy poszedł sobie do diabła, lecz nie widział sposobu, by zaprzeczyć jego uprawnieniom do udziału w każdej dyskusji dotyczącej dowodzenia. Skinął przyzwalająco głową McCoy`owi i przeszedł do windy, podążając za spochmurniałym Deckerem.
Elaan
Użytkownik
#170 - Wysłana: 15 Lut 2012 22:36:33
cd.

Kirk zastanawiał się już, czemu Decker wybrał kolory zwykłego beżu i rdzy do wystroju kapitańskiej kwatery. Zamierzał wyrzucić ustawione tam krzesło i biurko tak szybko jak to możliwe - boleśnie przypominały mu jego papierkowe zajęcia w biurze Gwiezdnej Floty. Zauważył, że stojąca tutaj jego oryginalna koja, została zastąpiona niemal dwa razy szerszą. Stare, wąskie łóżko było okruchem tej tęsknoty, która nigdy nie opuściła jego umysłu. Aczkolwiek wątpił, by mógł wykorzystać to dodatkowe udogodnienie podczas tej misji - na sen lub cokolwiek innego.
Kiedy weszli do kapitańskiej kwatery, McCoy cofnął się, niejako wtapiając się w tło. Teraz Decker stanął naprzeciw Kirka, czekając. Jego niewzruszona twarz nie zdradzała żadnych oznak skruchy bądź zaniepokojenia. Kirk przerwał milczenie.

- Proszę o wyjaśnienia, Panie Decker. Dlaczego odwołał Pan mój rozkaz użycia fazerów?

Decker był irytująco chłodny i uprzejmy.

- Sir, podczas przebudowy Enterprise wzmocniono moc fazerów, przepuszczając ich wiązki przez główne silniki. Gdy następuje w nich zakłócenie równowagi materii i antymaterii, fazery wyłączają się automatycznie.

To było coś, czego Kirk nie oczekiwał. Poczuł smutek w chwili, gdy nagle zdał sobie sprawę, że Decker zrobił to, co on powinien był zrobić.

- Oczywiście, zareagował Pan prawidłowo.
- Dziękuję, Sir. Przykro mi, jeśli wprawiłem Pana w zakłopotanie, - powiedział Decker.

Zakłopotanie? Oczywiście, że był zakłopotany. Kirk przypomniał sobie, że widział wcześniej specyfikacje zmian w budowie fazerów. Protestował przeciw nim stanowczo, a brutalnie wyśmiany przez inżynierów–projektantów zareplikował, że okręt nie będzie miał pożytku z baterii fazerów, jeżeli silniki nie będą działały. Założył wtedy, że Flota Gwiezdna zaufała jego doświadczeniu i zaakceptowała jego rekomendacje w tej sprawie. Co się wówczas stało z jego rozsądkiem, skoro przyjął tak głupie założenie jak to?

- Ocalił Pan okręt, - powiedział Kirk.

To była prawda; nie miał wyboru i musiał to przyznać.

- Zdaję sobie z tego sprawę, Sir. - Decker nadal był niewzruszony, chłodny.

Kirk zapłonął gniewem.

- Proszę przestać ze mną rywalizować, Decker!
- Pozwoli Pan, bym mówił swobodnie, Sir?
- Zezwalam, - powiedział Kirk z napięciem w głosie.
- Sir, w ostatnim czasie zaliczył Pan najwyżej raz na pół roku lot wewnątrz naszego układu na godzinę lub dwie. To, plus Pańska nieznajomość przebudowanego okrętu, w mojej opinii stanowi poważne zagrożenie dla naszej misji.

Kirk zorientował się, że więcej wysiłku niż zwykle kosztuje go uśmierzenie gniewu i zachowanie kontroli nad sobą.

- Ufam, że zechce Pan… przeprowadzić mnie przez te trudności?
- Tak, Sir, uczynię to.

Kirk przyjrzał się swemu Pierwszemu Oficerowi bacznie, acz z niedowierzaniem. Czy Decker z nim współzawodniczył? Jeśli tak, to Kirk nie zamierzał ryzykować przyznając, że mu to przeszkadza.

- Wobec tego nie chcę odrywać Pana dłużej od Pańskich obowiązków, Komandorze, - odrzekł.

Kiedy Decker odwrócił się i wychodził, Kirk zwrócił się ku McCoy`owi.

- Tak, Doktorze?

McCoy nic nie powiedział, czekając póki Decker nie opuści kabiny i drzwi nie zamkną się za nim.

- On może mieć rację, Jim, - powiedział McCoy.
- Wynoś się stąd, Bones, - odparował Kirk, rzeczywiście tego pragnąc.

McCoy potrząsnął głową w przeczącym geście.

- Jako Lekarz Okrętowy jestem tu, by przedyskutować zastrzeżenia dotyczące Pańskiego dowództwa.

Rysy twarzy Kirka stwardniały.

- Do rzeczy, Doktorze.
- Sedno sprawy leży w tym, Kapitanie, że to Pan rywalizuje. Poruszył Pan wszystkie sznurki w Admiralicji, by otrzymać Enterprise. Może nawet posunął się Pan do szantażu.

Gdy McCoy to mówił, jego przenikliwe oczy śledziły reakcje Kirka.

- A Pan jest tu po to, by ustalić jak uzyskałem moje dowództwo, Doktorze… i ocenić moją zdolność do jego sprawowania?
- Rozstrzygać tu będzie szczera odpowiedź na jedno pytanie… dlaczego?

Kirk był zmieszany. Wyglądało na to, że McCoy mówi naprawdę poważnie, a kwestię odpowiedzi na to pytanie traktuje jako zasadniczą. Kirk zaczął wyjaśniać:

- Ten Intruz…
- … był darem Niebios, - przerwał mu McCoy. - I wiedziałeś, że taka okazja nigdy nie zdarzy się ponownie. Że to może znów postawić Cię na mostku okrętu gwiezdnego i być może, jakimś cudem, będzie to mostek Enterprise…

Kirk wybuchnął gniewem.

- McCoy, to śmieszne i nonsensowne! To było zadanie do wykonania, a Enterprise przypadkowo był jedynym dostępnym statkiem…
- A kiedy ta misja dobiegnie końca nie masz zamiaru oddać go na powrót!

Kirk miał wrażenie, jak gdyby gdzieś w nim, w środku znów nastąpiło zniekształcenie czasowe.
Co takiego powiedział McCoy? Jeżeli dobrze usłyszał, McCoy być może sugerował coś więcej niż niezdolność do sprawowania dowództwa.

- Zamierzam go zatrzymać? - Kirk mówił z napięciem w głosie. - To Pan chciał powiedzieć, Doktorze?

McCoy skinął twierdząco głową.

- I mogę Ci dokładnie powiedzieć, w jaki sposób masz nadzieję go zatrzymać. Czy zdajesz sobie w tej chwili z tego sprawę czy nie, Jim, rozegrasz to tak, aby Intruz jakoś Ci to umożliwił…

Kirk, jakby z oddali, usłyszał siebie próbującego przerwać tę tyradę, czując jednocześnie dreszcz i ogarniający go zimny gniew. Czy rzeczywiście dopiero co groził, że fizycznie wyrzuci McCoy`a z kabiny? Tak, powiedział coś równie niedorzecznego, lecz McCoy bezlitośnie mówił dalej.

- … a jeżeli Intruz jest naprawdę tak niebezpieczny a Ty zwyciężysz, nie będzie innego dowodu wdzięczności, którego byś pragnął. A jeżeli zginiesz próbując tej gry – przypadkowo pociągając nas wszystkich za sobą - to co wtedy, do diabła? Wolałbyś raczej być martwy niż znów go oddać, czyż nie tak, Jim?
Elaan
Użytkownik
#171 - Wysłana: 21 Lut 2012 20:05:23 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Kirk uświadomił sobie, że dreszcz, który nim wstrząsnął, to był… strach. Nie strach przed Intruzem lub lęk przed porażką, albo nawet przed utratą dowództwa. Znów stał się Kirkiem wiernym uroczystej przysiędze Gwiezdnej Floty, z powagą traktującym obowiązki i zawodową dumę - kimś kto nie mógłby zlekceważyć nawet cienia możliwości, że lekarz okrętowy ma rację. Zwłaszcza, jeśli jego zastrzeżenia dotyczyły owych podświadomych i nieświadomych motywacji, które jako psycholog rozumiał tak dobrze, i z którymi tak umiejętnie radził sobie w przeszłości. Przez cały ten czas odkąd znał McCoy`a, całkowicie zignorował jego rady tylko raz… w dniu, w którym przyjął swoje admiralskie gwiazdki.

- Bones. - Kirk zmusił się, by skinąć głową na znak potwierdzenia. - Bardzo tego pragnąłem. Sam powiedziałeś, że to wykracza daleko poza…
- Jim, to jest obsesja, która może zaślepiać Cię bardziej niż sądzisz i w krytycznej chwili utrudnić Ci wykonywanie obowiązków. Twoja reakcja na Deckera jest tego przykładem.

Kirk wpatrywał się w McCoy`a przez długą chwilę. Słowo „ obsesja ” odczuł tak, jak gdyby dotknęło ono jego żywych, obnażonych nerwów. Czym wytłumaczyć to dokuczliwe uczucie, że nie postąpił w tej sprawie tak, jak uczyniłby to kiedyś? Czy rzeczywiście przedłożył osobiste potrzeby ponad zawodową odpowiedzialność? Jeżeli tak i jeżeli nie może natychmiast tego zmienić, musi teraz rozważyć zwrócenie dowództwa Deckerowi.
Zanim Kirk zdążył odpowiedzieć, przerwał mu głos Uhury płynący z interkomu.

- Przekaz opatrzony sygnaturą Federacji z promu dalekiego zasięgu, Sir. Chce podejść do nas i zadokować.
- W jakim celu? - zapytał Kirk.

Na ekranie pojawiła się twarz Chekova.

- To kurier, Kapitanie. Priorytet Jeden. Potwierdzono, iż nie jest w czynnej służbie.
- Bardzo dobrze, panie Chekov, proszę się tym zająć. Wyłączyć ekran.

Odwrócił się do McCoy`a, stając z nim oko w oko. Kwestia jego zdolności do sprawowania obowiązków dowódcy wciąż trwała w zawieszeniu między nimi.

- Pańska opinia zostanie odnotowana, doktorze, - powiedział. - Jeszcze jakieś zastrzeżenia?
- Mam nadzieję, że nie, - zareplikował McCoy.

Kirk odwrócił się, pozwalając McCoy`owi mieć ostatnie słowo i przełączył swój interkom na maszynownię.

- Panie Scott, kiedy odzyskamy już napęd warp chcę, aby utworzył pan alternatywny obwód zasilania do fazerów, który omijałby silniki. Nie obchodzi mnie ile pochłonie to energii. Mieliśmy dość problemów z silnikami, by wiedzieć, że nie możemy uzależniać od nich naszych fazerów.

Z drugiego końca linii usłyszał odpowiedź:

- Tak jest, Sir, przypuszczam, że jeśli spyta pan o to pana Deckera…

Kirk przerwał mu gniewnie:

- Panie Scott! Jeśli zechcę przedyskutować to z moim zastępcą albo gdy uznam, że to konieczne, zrobię to! Kirk, koniec!

Kirk pstryknięciem wyłączył interkom. To Decker był odpowiedzialny za Enterprise i to on pozwolił, aby przepuszczono ten błąd projektowy. Kirk mówił sobie, że on nigdy by na to nie pozwolił, nawet gdyby miał sprzeciwić się wszelkimi sposobami samej Radzie Federacji. Ale przecież Decker nigdy nie dowodził ciężkim krążownikiem w międzygalaktycznej przestrzeni.

Decker opuścił kabinę Kirka, wciąż zagniewany. Kirk nie był głupcem, lecz nie znał dokładnie tego statku! Decker zaś znał zarówno jego możliwości jak i ograniczenia. Wykłócał się o modyfikacje dotyczące fazerów bezpośrednio w biurze projektowym Gwiezdnej Floty. Ostatecznie on i Scott zgodzili się, że kiedy tylko okręt opuści orbitę, zamontują do tej cholernej instalacji obejście układu. Było to już w połowie gotowe i gdyby tylko mieli trochę wolnego czasu…
Jego rozmyślania zostały przerwane, gdy drzwi turbo-windy otworzyły się przed nim i wyszła z nich Ilia. Zatrzymała się. To nie było dobre. Nawet jego problemy z dowódcą nie mogły powstrzymać tej dobrze mu znanej reakcji na jej obecność. Lecz stał tam, próbując wyglądać na nieporuszonego.

- To było trudne? - spytała Ilia, z troską w głosie.

Decker poczuł, że coś w nim się łamie.

- Nie bardziej niż oczekiwałem. - Zawahał się, potem dodał - Nie tak trudne jak zobaczyć Ciebie tutaj. Przykro mi…
- Dlatego, że mnie zostawiłeś, czy dlatego, że się nie pożegnałeś?
- Gdybym ponownie się z Tobą zobaczył, byłabyś w stanie to powiedzieć?

Zawahała się na bardzo długą chwilę, potem przecząco potrząsnęła głową.

- Nie.

Obróciła się i ruszyła ku drzwiom swojej kabiny. Drzwi otworzyły się i zamknęły za nią z westchnieniem, pozostawiając go wpatrzonego w nie, pełnego wspomnień i skruchy. Skruszonego? Uciekł wtedy jak złodziej. Żałował, iż ucieczka od niej była koniecznością. Jednak wiedział, że deltańska jedność poprzez seks stanowi dla niego potężną siłę przyciągającą, i że związane z tym poczucie winy może nawet zniszczyć jego własną psychikę. Decker był przede wszystkim tym, kogo widzieli w nim ludzie: synem Matta Deckera. Solidnym, godnym zaufania, nieco staroświeckim oficerem Gwiezdnej Floty. Lecz to jego matka była tą osobą, która wychowywała syna, podczas gdy Matt Decker wędrował wśród gwiazd. Pozostając wraz z synem niejako na marginesie ruchu „ Nowych Ludzi ”, zaszczepiła mu jednak otwartość na niezwykłe wartości jakie niesie ze sobą przeżycie poczucia wspólnoty.

Kirk wyłączył interkom, próbując skupić swoje myśli wyłącznie na fakcie przylotu okrętu z kurierem. McCoy miał rację. Cholera, jak bardzo tego pragnął! I to nie tylko teraz, ale przez cały ten czas. Czy sądził, że Intruz następnego dnia zmieni kurs? Albo, że okaże się być czymś zupełnie nieszkodliwym dla Ziemi? Czy będzie usatysfakcjonowany, czy poczuje niekłamaną ulgę i zadowolenie, jeżeli niebezpieczeństwo minie? Jeśli nie, oznacza to, że nie jest właściwą osobą do zasiadania w kapitańskim fotelu. Gdyby miał tu pozostać… nie, jeżeli chce zachować prawo do stanowiska dowódcy, to odtąd jego jedynym obowiązkiem musi być całkowite oddanie tej misji. Nie miał prawa troszczyć się więcej o swoją własną przyszłość, podobnie jak nikt z jego załogi nie mógłby okazać nieposłuszeństwa jego rozkazom z osobistych powodów. Przysięga składana wobec Gwiezdnej Floty była niewzruszona i jednoznaczna w tej kwestii.

Statek, który właśnie podchodził do Enterprise był, zgodnie z oficjalnym nazewnictwem, promem dalekiego zasięgu. Lecz termin ten był jedną z tych nieadekwatnych nazw, które utrwalone przez tradycję, funkcjonują w formacjach takich jak Gwiezdna Flota. Zaczęło się to dawno temu od promów księżycowych, które doprowadziły do powstania dużych promów międzyplanetarnych. Teraz mianem tym obejmowano potężne statki wyposażone w napęd warp, które dorównywały szybkością okrętom gwiezdnym sprzed pięćdziesięciu lat. W istocie było to równie niemądre jak nazywanie U.S.S Enterprise ciężkim krążownikiem, którym z całą pewnością nie był. Był to po prostu najpotężniejszy istniejący okręt Federacji, zasługujący według starej morskiej klasyfikacji co najmniej na miano pancernika. Aczkolwiek, jakiś admirał albo polityk w odległej przeszłości najwyraźniej uznał termin „ krążownik ” za bardziej cywilizowany i brzmiący mniej militarystycznie. Obecnie najbardziej odpowiednim i precyzyjnym ze wszystkich, byłoby określenie Enterprise jako statku odkrywczego i badawczego, najlepiej bowiem opisywałoby jego podstawowe zastosowanie i funkcje. Wszelako, bez względu na nazwę, statek przechodzący ponad dziobem Enterprise był elegancki i piękny. Zmieniając napęd na nieco staroświeckie silniki impulsowe, jednocześnie obrócił się z wdziękiem wokół własnej osi, zwracając ku okrętowi drugą burtę. Był to sprawnie wykonany manewr. Dokładnie w chwili, gdy obrót dobiegł końca, kabina pasażerska oddzieliła się, kierując swą śluzę powietrzną wprost ku śluzie powietrznej okrętu w sekcji dowodzenia tuż poniżej mostka. Gondola napędu międzygwiezdnego statku zawisła w bezruchu, czekając, aż kabina pasażerska wyładuje pasażerów lub fracht, a następnie powróci i połączy się w całość, znów tworząc prom.


- Kabina pasażerska powraca na prom, - zameldował na mostek Chekov z ulgą w głosie.

Niezależnie od tego, co dostarczono na Enterprise, kabina pozostała zadokowana przy kadłubie okrętu gwiezdnego przez ponad minutę. Na ekranie na mostku można było zobaczyć jak przedział pasażerski promu przelatuje, zmierzając wprost ku gondoli napędu międzygwiezdnego, by ponownie się z nim połączyć.
Decker wszedł na mostek i przechodził obok Kirka, stojącego w pobliżu stanowiska naukowego. Gdy Kirk odwrócił się wprost ku niemu, Deckera zaskoczyło to, co zobaczył w jego twarzy - wydawało się, iż takie spojrzenie jest obce oczom Kirka. Spojrzał na niego nieomal jak… Nogura!

- Chcę, aby Pan tego wysłuchał, panie Decker, - powiedział Kirk dotykając na konsoli naukowej włącznika dziennika okrętowego.

Dziennik kapitański, uzupełnienie.
- Zanotować pochwałę dla pana Deckera, który podjął właściwe i odpowiednie działania, odwołując mój rozkaz użycia fazerów podczas zagrożenia w korytarzu podprzestrzennym. Jego wiedza i szybkie działanie ocaliły okręt. Kirk, koniec.
- Dziękuję, Kapitanie, - powiedział Decker.

Kirk polubił Deckera jeszcze bardziej za to, że nie powiedział: „Wykonywałem tylko moje obowiązki, Sir,” lub czegoś równie nonsensownego. Sama pochwała była potwierdzeniem, że wykonywał swoją pracę wyjątkowo dobrze.
W tym właśnie momencie drzwi turbo-windy otworzyły się. Postać w poważnej, czarnej szacie była wysoka, charyzmatyczna…, głęboko osadzone, nieomal płonące oczy obrzuciły wszystkich prawie szatańskim spojrzeniem.
To był Spock!
Elaan
Użytkownik
#172 - Wysłana: 23 Lut 2012 22:49:18 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 13.

W jego spojrzeniu odbijała się pustka bezludnego płaskowyżu, gorące wiatry i wędrujące piaski oraz wewnętrzna dyscyplina, osiągnięta poprzez trudne i bolesne próby. Spoglądał na nich… niemalże spokojnie. Był to spokój tak bliski spełnieniu, że pozostawił po sobie co najmniej poczucie godności. Spock mógł odczuwać potrzebę owego poczucia godności, dotąd bowiem nigdy nie było spokoju w jego oczach.
Kirk wydawał się zaskoczony.

- Spock…! Spock, gdzie? W jaki sposób…?

Potem twarz Kirka rozjaśniła się uśmiechem i ruszył ku Spockowi z wyciągniętą dłonią. Ale Wolkanin odwrócił się, ignorując obecność Kirka i podszedł do konsoli naukowej, gdzie siedział Decker.

- Komandorze, jeżeli pan pozwoli.

Słowa, którymi Spock zwrócił się do Deckera, brzmiały niezwykle beznamiętnie. To był i zarazem nie był głos Wolkanina ze starych zapisów w dziennikach Enterprise. Lecz tym co zaskoczyło Deckera najbardziej ze wszystkiego, było głębokie poczucie respektu, jakie odczuwał w obecności Spocka. Trwało chwilę, zanim Pierwszy zdał sobie sprawę, że Spock czeka, aby zająć miejsce przy stanowisku naukowym. Wstał i odszedł szybko, próbując dać znak, że tak, oczywiście! Decker wiedział, i nie było w tym zarozumiałości, że potrafi obsługiwać tę nową konsolę co najmniej tak dobrze jak każdy inny człowiek. Lecz to przypominało bardziej sytuację, gdy dyletant ustępuje miejsca przy klawiaturze artyście. Spock wślizgnął się na fotel, pochłonięty obliczeniami i zaczął je wprowadzać w labirynt oprogramowania komputera i systemu wyszukiwania błędów. Decker nie odczuł rozczarowania po tym co zobaczył. Długie palce Spocka biegały ponad ciasno upakowanymi bankami selektorów, sekwenserów i regulatorów z zadziwiającą szybkością. Każde dotknięcie przycisku wykonane było zwinnie, lecz ze staranną koncentracją.

- Monitorowałem Wasze transmisje z Gwiezdną Flotą, kapitanie, - Spock mówił tym samym beznamiętnym tonem - jestem świadomy Waszych kłopotów z silnikami.

Znaczna liczba ekranów konsoli naukowej wyświetlała teraz odczyty, których prędkość zaczęła dezorientować i oszałamiać Deckera - a zdumiał się jeszcze bardziej, gdy przypomniał sobie, że Spock nigdy przedtem nie siedział przy tym określonym typie konsoli, nawet biorąc pod uwagę, iż miał dostęp do jego dzienników naukowych.
Spock przerwał, przyglądając się pilnie informacjom wyświetlanym na ekranach konsoli. Potem odwrócił się w stronę Kirka, wciąż z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji:

- Proponuję moje usługi jako Oficera Naukowego.

Ulga i radość Kirka były absolutne. Jeżeli był jakikolwiek sposób, by okręt mógł szybko odzyskać napęd warp, to właśnie dzięki jakiemuś cudownemu przybyciu. Kirk zwrócił się do Deckera.

- Jeżeli nasz pierwszy oficer nie ma zastrzeżeń.
- Oczywiście, że nie, - powiedział Decker szybko. - Doskonale zdaję sobie sprawę z kwalifikacji pana Spocka.

Młody zastępca był bliski zapomnienia rozczarowania, które znosił tak długo. Dzięki jakim czarom Spock znalazł się tutaj w tym właśnie momencie? Czy było to jakoś zaaranżowane przez Jima Kirka? Decker znów przypomniał sobie, jak przez te pięć lat dzienniki okrętowe Enterprise zostały wypełnione przykładami, iż kapitan Kirk niejednokrotnie osiągał rzeczy, które wydawały się niemożliwe. Tylko jeżeli Spock przybył tu z własnej woli, wtedy rzecz jasna, wynikałoby to z dobrze znanej przyjaźni między tymi dwoma. A zawodowy podziw jaki Spock żywił dla Kirka był równie dobrze znany. Tak czy inaczej, szacunek Deckera dla Kirka zaczął znów wzrastać, stając się bliski temu co odczuwał poprzednio.
Chekov powrócił na swoje stanowisko, wciąż oszołomiony po niespodziance jaką był dla niego widok Spocka, wysiadającego z kabiny promu.

- Panie Chekov, - powiedział Kirk - proszę odnotować powrót pana Spocka do czynnej służby w Gwiezdnej Flocie i wciągnąć go na listę załogi Enterprise jako Oficera Naukowego ze skutkiem natychmiastowym.
Elaan
Użytkownik
#173 - Wysłana: 24 Lut 2012 16:16:46
cd.

Chociaż Kirk był oszołomiony podobnie jak pozostali, odnotował z zadowoleniem, że ochłonął pierwszy i teraz ogarniał to wszystko, w pewnym stopniu poprzez samą swoją obecność i autorytet dowódcy. Jednak wciąż boleśnie odczuwał tak silne i nieoczekiwane przypomnienie jego przyjaźni i przywiązania dla Spocka. Ich dotychczasowe wzajemne relacje były niczym zetknięcie dwóch umysłów, które starożytni poeci na ojczystej planecie Spocka sławili, jako cenniejsze nawet od nieokiełznanej miłości fizycznej, opanowującej Wolkanów podczas pon farr co siedem lat.
Jednakże, nowa postawa Spocka ostrzegła Kirka, aby odłożył osobiste względy na jakiś czas.
Spock podniósł się gwałtownie od konsoli naukowej.

- Do opracowania odpowiedniej formuły paliwa niezbędna jest bezpośrednia współpraca z Głównym Inżynierem, - powiedział Spock. - Mogę udać się tam natychmiast, chyba że kapitan pragnie poznać moje wstępne wyniki w tej sprawie…

Kirk wiedział, że w końcu musi z całą stanowczością przejąć dowodzenie tym okrętem i tą misją - a to był równie odpowiedni moment jak każdy inny, do wykazania, iż jest w stanie spokojnie i skutecznie poradzić sobie zarówno z uśmiechem fortuny jak i nieszczęściem, gdyby którekolwiek z nich nadeszło.

- Po prostu uporaj się z tym, Spock, - powiedział Kirk. - Zrób to w jakikolwiek sposób, bylebyśmy jak najszybciej dysponowali szybkością warp!

Nie dając żadnego znaku potwierdzenia, Spock odwrócił się i ruszył wprost ku turbo-windzie. Lecz w tej właśnie chwili jedna z nich przybyła, wypuszczając ze swego wnętrza Chapel i McCoy`a, zmierzających na mostek. Oczywistym było, iż Spock zamierza ich także zignorować, podobnie jak inne znajome twarze spośród obsady mostka. Lecz oni podeszli zbyt szybko i zablokowali mu drogę. Gdy Chapel zobaczyła go, odzianego na czarno, Wolkanina w pełnej dostojeństwa postawie, poczuła prawie pozbawiający tchu ból gdzieś w środku. A teraz stała wprost przed nim, przeklinając siebie za głupotę i próbując ułożyć proste słowa powitania. Nienawidziła głupiego uśmiechu, który jak wiedziała, rozjaśnił całą jej twarz.

- Pan Spock…!!

McCoy`owi prawie nie udało się ukryć swojego własnego zadowolenia:

- A niech mnie, Spock, jestem prawie zadowolony, że Cię widzę!

Oczy Spocka prześlizgnęły się po nich szybko z tak totalnym brakiem zainteresowania, iż w porównaniu z tym policzek byłby prawie pieszczotą. Wydawało się, że popełnia rozmyślne okrucieństwo. Kirk był bardzo bliski interwencji, lecz powstrzymał się, zdając sobie sprawę, że Spocka nie można winić za fantazje Chapel na jego temat. A McCoy był również w stanie sam o siebie zadbać.

- Tak właśnie wszyscy czujemy, panie…

To były słowa Uhury, która miała nadzieję przekonać Spocka o szczerości każdego powitania, lecz jej słowa w pół zdania powstrzymało to samo zimne, obojętne spojrzenie rzucone w jej kierunku. Kirk zrozumiał wzór postępowania; za wyjątkiem sytuacji podyktowanych obowiązkami, Spock w oczywisty sposób zamierzał całkowicie i bez wyjątku lekceważyć każdego członka załogi tego okrętu. Powody tego mogły być interesujące, podobnie jak przyczyny jego przybycia tutaj. Być może także bolesne. Kirk zdecydował, że nie zaszkodzi przypomnieć Spockowi, iż ból może być ostrzem obosiecznym.
Odczekał, dopóki Wolkanin nie znalazł się w pół kroku w drzwiach czekającej turbo-windy. Potem odezwał się:

- Panie Spock! Witamy na pokładzie.

Spock zawahał się na chwilę - Kirk wiedział, że w jego głosie zabrzmiało dość szczerości, aby wzbudzić wspomnienie lub dwa w umyśle Wolkanina. Lecz pomimo chwilowego zawahania, Spock wszedł do windy nie odwracając się. Nie uczynił żadnego znaku potwierdzającego, że usłyszał słowa Kirka. Drzwi zamknęły się zanim z westchnieniem i winda ruszyła.

- Nigdy nie zaglądaj darowanemu Wolkaninowi w uszy, Jim, - powiedział McCoy.

Kirk czuł, że mimo woli się uśmiecha. To, co powiedział Bones było całkowicie niedorzecznym stwierdzeniem, lecz w jakiś sposób sama obecność Spocka zdawała się obiecywać, że wkrótce wszystko pójdzie lepiej.
Elaan
Użytkownik
#174 - Wysłana: 27 Lut 2012 18:02:10
Rozdział 14.

- Teraz powinniście móc kontynuować to beze mnie, - powiedział Spock do szefa mechaników.
- Tak jest, możemy wszystkim pokierować stąd. - W jego akcencie szkockiego górala zabrzmiała nutka irytacji. - Lecz stracimy słodki dźwięk pańskiego śmiechu.

Spock zignorował całkowicie tę zaczepkę, podobnie jak zignorował wyciągniętą do powitania dłoń inżyniera dwie godziny wcześniej. Scott z trudem zwalczył w sobie chęć rzucenia kilku soczystych, ziemskich przekleństw, gdy drzwi zamknęły się za Wolkaninem.
Cholerny Spock! Montgomery Scott nie przywykł, by go ignorowano – zwłaszcza nie tutaj, w jego własnym królestwie. Lecz uczynił to dobry wolkański inżynier. To w istocie powinno być jego powołaniem. A nikt nie oczekuje przyjemnego usposobienia od inżyniera!
Oswojony niejako z siłą logiki Spocka, Scott był tym razem jednak pod ogromnym wrażeniem. Po godzinie spędzonej przy konsoli inżynieryjnej, Spock zamknął komputer, który dostarczył mu formuły symulacyjne i dane silników.
Potem wydawało się, że Wolkanin patrzy w nicość przez długie dziesięć minut.
Wreszcie, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy zaproponował formułę mieszanki, która jak wykazały testy komputerowe, była o włos od doskonałości! Wszystko co pozostało do zrobienia to potwierdzenie tego w przebiegu symulacji, które już się toczyły.
Tuż za konsolą Scotta wielka komora mieszania ukazywała prawie oślepiające, migoczące wzory, które oznaczały, że kolektory strumieni materii i antymaterii w silnikach zaczynają pracować płynnie i prawidłowo.
Scott wiedział, że to dudnienie fal energii jest teraz odczuwalne także na mostku. Jego monitory statusu pokazywały, że każda sekcja i każdy dział olbrzymiego okrętu przygotowuje się w napięciu do kolejnej próby wejścia w szybkość warp.

Spock ruszył do części maszynowni najbardziej wysuniętej ku przodowi kadłuba statku. To był istny labirynt generatorów pola siłowego i płetwowatych wsporników kadłuba, rodzący dezorientację pośród zakamarków o nieregularnych kształtach, które jakiś architekt-psycholog zamienił w wygodne i odosobnione alkierze z indywidualnym widokiem na gwiazdy. Było to pod pewnymi względami najprzyjemniejsze miejsce na statku, ponieważ było wynikiem przypadkowego pomysłu, nie podporządkowanego funkcjonalności i efektywności, w przeciwieństwie do reszty pomieszczeń okrętu. Lubiano to miejsce wielu przyjemności, które członkowie załogi mogli tu odnaleźć w samotności lub wśród nowych przyjaźni.
Gdy tylko wszedł, uszy Spocka złowiły dźwięki dwojga ludzi cieszących się miłością, które powiedziały mu, że głęboko pojęta prywatność była wciąż respektowana w tej części statku. Przeszedł szybko, życząc sobie w duchu, aby jego słuch nie był tak ostry w chwilach takich jak ta. To, co dane mu było usłyszeć, stanowiło początek aktu seksualnego i ta świadomość go rozpraszała.
Osobliwe - ta ludzka potrzeba nieustannego pocierania o siebie i łączenia ze sobą tych części ciała, zwłaszcza, że ludzie czynili to będąc w pełni rozumnymi, czasami nawet przeplatając to rozmową – była z pewnością odległa od jakiejkolwiek definicji namiętności według wolkańskich standardów. Minął dwa włazy oznaczone symbolem nieskończoności, które zarezerwowano wyłącznie dla medytacji, lecz oba były zajęte. To dobrze. Nawet w tak przełomowym momencie, ludzką słabość należało utrzymać pod kontrolą umysłu. Dziwne jak ziemski gatunek potrzebował regularnej ulgi nawet w najłagodniejszych sytuacjach stresowych – w rezultacie, oczywiście, nieprzerwanie i lekkomyślnie marnował swą energię na emocjonalne błahostki.
Elaan
Użytkownik
#175 - Wysłana: 1 Mar 2012 18:28:24
cd.

Doskonale! Tutaj była nie zajęta alkowa z jednym szerokim, kolistym iluminatorem. Zamknął za sobą właz i w ciemności dotknął kontrolki, która otwierała spiralną przesłonę zabezpieczającą iluminator. Było to jakby otwarcie źrenicy olbrzymiego oka wprost na przepych i piękno kosmicznej przestrzeni. Ukląkł wolkańskim zwyczajem, układając swoje fizyczne ciało tak, aby móc wyłączyć własne sześć zwierzęcych zmysłów spośród swojej świadomości. Pomogło mu w tym wpatrywanie się w błyszczące na zewnątrz gwiazdy. To było satysfakcjonujące, poczuć ów bezmiar i wiedzieć, że był nie tylko jego niewielką częścią, lecz także wszystkim tym zarazem. Jego siódmy zmysł dawno temu upewnił go o tym – tak jak czynił to teraz ponownie – iż ten związek świadomości i Wszechświata był jedyną rzeczywistością, która naprawdę istniała. Oczywiście, Mistrzowie z Gol spędzili większość swojego życia, dążąc do rozwikłania zagadki, w jaki sposób żywa świadomość może być w każdej chwili zarówno częścią jak i Całością. Spock próbował sobie wyobrazić jakąś formułę matematyczną, która mogłaby to wyrazić – lecz wiedział, że to beznadziejne, podobnie jak zastosowanie symboli skończonego do zagadki nieskończoności. Wykonując ćwiczenia powoli oczyścił swój umysł, a jego stan medytacyjny pogłębił się.
Dążąc do Kohlinaru, Spock nie osiągnął poziomu medytacji, którego pragnął. Podejrzewał, że nigdy nie będzie miał ponownie takiej możliwości. Gdyby osiągnął Kohlinar, wszystkie wspomnienia tego życia i tych ludzi stałyby się logicznym wzorem pozbawionym wydźwięku jakiegokolwiek bólu czy przyjemności. Nawet ponosząc porażkę w Gol, miał nadzieję, że długie studia i dyscyplina pozwolą mu przynajmniej wykorzenić emocje, które ten statek i ci ludzie niegdyś w nim wywołali.
Lecz stało się inaczej – po przybyciu tutaj sam widok Enterprise sprawił, że wzrósł zauważalnie rytm jego serca. Inne zmiany fizjologiczne, które nękały go od wejścia na mostek, były tak szokujące, że zaczął sam sobą gardzić. Było tego wystarczająco wiele, by zburzyć spokój jego umysłu. Dlaczego tak trudno zapomnieć zdziwienie i radość Chekova, który powitał go przy wejściu śluzy, gdy przybył na pokład? A tam, na mostku – Kirk! Samo to imię sprawiło, że Spock jęknął całą swoją istotą, gdy przypomniał sobie ile kosztowało go, by odwrócić się od wyciągniętej do powitania dłoni. T`hy`la! A także obecność McCoy`a, tak po ludzku ludzkiego – i tak, oczywiście, Chapel z jej dziwacznymi i niemożliwymi fantazjami, iż pewnego dnia zdoła dać mu rozkosz. I jeszcze Sulu – wieczny romantyk, Uhura z jej uroczymi, gwiezdnymi piosenkami…
Umysł Spocka otworzył się. To tam było! Czekał.
Potem to dotknęło jego umysłu! Ta sama niesamowita świadomość, którą wyczuł na Vulcanie, i która ściągnęła go tutaj! Prawdziwe kaskady wzorów logicznych, niemalże geometrycznych w swej zapierającej dech w piersiach doskonałości! Lecz teraz nie miał wątpliwości, że pochodzi to z owej dziwnej chmury – jak złowrogi cień pędzącej ku Ziemi – i próbował szybko to zanalizować. Czy był to jeden umysł… czy też wiele umysłów pracujących w jedności? Sądził, iż najprawdopodobniej to ostatnie, ponieważ mógł wyczuć miriady myśli, przelatujących z wręcz przytłaczającą obfitością i szybkością.
Potem wszystko to zniknęło. A jednak tym razem Spock czuł, iż jakaś część tej świadomości utrzymywała się na pograniczu jego myśli. Kontrolując go, oczekując? Oczekując na co?
Spock zwrócił się ku swojej pamięci, zmuszając się by powoli, bardzo powoli, odtworzyć to ostatnie spotkanie. Tak! Spock był zaskoczony niespodziewaną przejrzystością odpowiedzi; w całym tym natłoku myśli i świadomości wyczuwalne było zakłopotanie i dziwne nuty desperacji w owym zakłopotaniu. Analizując wszystko powtórnie, Spock wyczuł nie tylko logikę, lecz także wspaniałą wiedzę. Co mogło nadal wprawiać w zakłopotanie i niepewność wiedzę i logikę o takim potencjale? Czego to wszystko może poszukiwać, niemalże desperacko? Spock był pewien, że nie popełnił błędu poszukując tutaj swych własnych odpowiedzi. Czy to możliwe, iż nieskończoność może mieć pewne potrzeby, które mogą być zaspokojone przez znikomość zwaną Spock?
Elaan
Użytkownik
#176 - Wysłana: 4 Mar 2012 18:13:13 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 15.

Dziennik kapitański, data gwiezdna 7413. 4.
- Dzięki przybyciu pana Spocka w odpowiednim czasie i przy jego pomocy, silniki zostały zrównoważone, osiągając pełną przepustowość warp. Czas naprawy krótszy niż trzy godziny pozwala nam teraz na przechwycenie Intruza w odległości większej niż jeden dzień od Ziemi.

Kirk spojrzał w kierunku stanowiska naukowego. Spock powrócił tam zaledwie kilka chwil temu, teraz już w regulaminowym mundurze i z przyciętymi włosami, lecz wciąż pogrążony w tej samej dobrowolnej izolacji. Sulu także rzucił zaciekawione spojrzenie w tym kierunku. Sternik nie miał wątpliwości, że obecność Spocka zwiększyła ich szanse na przeżycie. Lecz nie mógł oprzeć się myśli, że „stary” Spock zwiększyłby te szanse jeszcze bardziej.

- Wszystko przygotowane, kapitanie, - rozległ się głos Scotta przez interkom.
- Gotowość do uruchomienia napędu warp, - zareplikował Kirk.
- Nasze silniki nie są jeszcze idealnie zrównoważone, kapitanie, - powiedział Spock. - Lecz dostosowałem odpowiednio formułę mieszania.

W trakcie tej rozmowy Decker wysiadł z turbo-windy, jego oczy pilnie badały konsole mostka, aż w końcu ruszył ku fotelowi Kirka.

- Doradzam żółty alarm dla wszystkich pokładów, kapitanie.
- Całkowicie zbędne, - powiedział Spock.
- Żółty alarm dla wszystkich pokładów, - rozkazał Kirk.

Poszedł za zaleceniem Deckera bardziej z ciekawości, aniżeli z jakiegoś innego powodu. Jednak Wolkanin nie uczynił żadnego znaku, że cokolwiek słyszał, lub że go to obeszło.
Tymczasem Chekov uruchomił sygnał alertu; klakson zabrzmiał przeraźliwie.

- Żółty alarm dla wszystkich pokładów; żółty alarm dla wszystkich pokładów; żółty…

Głos komputera przerwał wpół słowa, gdy Kirk dotknął wyłącznika.
Decker spojrzał na Spocka przepraszająco.

- Nie kwestionuję pańskich obliczeń, panie Spock. Lecz są one zbliżone do tej samej formuły, która pchnęła nas w tunel podprzestrzenny ostatnim razem.

Kirka zdenerwowało, gdy zobaczył jak Spock całkowicie to ignoruje. Biorąc pod uwagę to, co się stało przy ich ostatniej próbie, Decker miał rację zalecając dopięcie wszystkiego na ostatni guzik.

- Oficerze naukowy, - powiedział Kirk. - Chciałbym prosić, by zechciał pan odpowiedzieć, gdy nasz pierwszy oficer mówi do pana.

Spock odwrócił się do Deckera.

- Nie ma najmniejszego ryzyka pęknięcia hiperprzestrzeni, pierwszy oficerze.

Kirk obrócił się w stronę Sulu.

- Naprzód, warp jeden.
- Warp jeden, sir. Rozpoczynam przyspieszanie.

Wszyscy mogli odczuć pulsowanie mocy, pierwotną furię cząsteczek materii i antymaterii rozbijanych i przemienianych w energię – potem nastąpił skok do przodu, którego nawet ich pochłaniacze inercyjne nie były w stanie całkowicie zrównoważyć. Pomimo pewności brzmiącej w słowach Spocka, można było wyczuć wiry napięcia kłębiące się na mostku.

- Warp 0, 90… 0, 92… 0, 95… 0, 98…

Pomocnicze ekrany na konsoli Sulu pokazywały efekt tej energii, tworzący się pomiędzy wielkimi gondolami silników. Teraz w każdej chwili, albo płynnie przyspieszając wejdą w hiperprzestrzeń, albo…
Nastąpiło przejście kwantowe; niezliczona masa gwiazd zakrzepła przed nimi w upiornym blasku zimnego światła.

- Warp jeden, sir.

Kirk zmusił się, by odczekać tak długi odstęp czasu jaki minął ostatnim razem, zanim pozorny sukces przemienił się w chaos.

- Odwołać żółty alarm, - rzekł w końcu do Chekova. Potem do Sulu:
- Sternik, zabierajmy się stąd.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, a Kirk odwrócił się wprost ku konsoli naukowej, chcąc wyrazić swoje podziękowanie przynajmniej skinieniem głowy, lecz Spock trwał pogrążony w obliczeniach.
Przez interkom dał się słyszeć dumny i podniecony głos Scotta.

- Właściwe traktowanie, to wszystko czego ten okręt potrzebuje, kapitanie. Nawet nie nastąpiło odkształcenie!

Statek przeszedł gładko i pewnie przez kolejne etapy przyspieszenia, aż do prędkości warp 7, 61. Spock uznał to za wartość graniczną, dopóki silniki nie zostaną ostatecznie zbalansowane.
Wówczas, gdy wszystko zostało już sprawdzone, Kirk podniósł się z fotela, wciskając jednocześnie guzik interkomu.

- Doktorze McCoy, proszę spotkać się ze mną w salonie oficerskim za pięć minut. - Ruszył w kierunku windy, dodając:
- Byłbym zobowiązany, gdyby także zechciał pan do nas dołączyć, panie Spock.
Elaan
Użytkownik
#177 - Wysłana: 7 Mar 2012 19:58:26
cd.

Salon oficerski znajdował się trzy pokłady poniżej mostka, na przedniej krawędzi nadbudówki mieszczącej sekcję dowodzenia. Umieszczone tu okna pozwalały zobaczyć ogromną sekcję spodka okrętu i zapewniały najlepszy widok z pokładu na niezmierzoną przestrzeń Kosmosu, a przy prędkości warp - na hiperprzestrzeń. Kiedy statek szedł z prędkością warp, widoczne stąd miriady gwiazd zdawały się łączyć w jedną, zbitą masę tuż przed jego dziobem. A niesamowita chyżość okrętu rzucała się w oczy zwłaszcza wtedy, gdy pojedyncze gwiazdy zdawały się nagle wyślizgiwać spośród pozostałych, rozbłyskując jaskrawo obok przelatującego statku, zanim zniknęły w kolejnej zbitej gromadzie tuż za jego rufą.
McCoy lubił salon oficerski. Podobało mu się, że Gwiezdna Flota jest w stanie zrozumieć konieczność zapewnienia odrobiny luksusu, zwłaszcza dla tych, którzy latami służby i starszeństwem zasłużyli na to. A było to podwójnie przyjemne poprzez fakt, iż wejście tutaj nie było zakazane dla nikogo – owa wyłączność korzystania przez oficerów dowodzących była jedynie tradycją, która wyrosła ze szczerego szacunku, jakim cieszyli się starsi stopniem oficerowie Gwiezdnej Floty.
Wolkanin wszedł do środka, wciąż chłodny i zdystansowany.

- Melduję się na rozkaz, kapitanie.

Patrząc na niego, McCoy poczuł na poły gniew, a na poły litość. Pomimo zachowywania przez Spocka właściwego Wolkanom zimnego opanowania, McCoy znał go zbyt dobrze i przez zbyt wiele lat, aby przeoczyć drobne oznaki zwykłego ludzkiego cierpienia, które także były widoczne. Denerwowało doktora, że Spock, tak doskonale logiczny w innych sprawach, czuł się w obowiązku odrzucić swą ludzką linię krwi. Niepokoiło go także, iż wysiłek i napięcie z tym związane mogłyby pchnąć Spocka poza punkt bez powrotu.

- Proszę usiąść, - powiedział Kirk.

Spock stał nadal.

- Sir, byłbym wdzięczny, gdyby doktor McCoy oddalił się na czas tej rozmowy.

McCoy rzucił Kirkowi twarde spojrzenie.

- Chcę, aby był obecny, - odrzekł Kirk. - Siadać!

Był to wydany stanowczym tonem, jednoznaczny rozkaz – ale nawet wtedy, przez chwilę wyglądało na to, iż Spock odmówi. Wreszcie usiadł, lecz formalnie, sztywno, a jego oczy koncentrowały się wyłącznie na kapitanie.
Kirk postanowił utrzymać oficjalny ton w swoim głosie.

- Pański raport, złożony po przybyciu stwierdzał, iż będąc na Wolkanie wyczuł pan niezwykle silne emanacje myśli, które zdawały się być częścią jakiegoś podmiotu lub podmiotów, podróżujących w tym kierunku. Może pan powiedzieć nam coś więcej o tych myślach?

Spock odpowiedział równie oficjalnie.

- Wyczułem jedynie coś, co wydawało się niemal wszechwiedzącym wzorem doskonałej logiki, sir. Nie potrafię wyjaśnić nic więcej; nie rozumiem nic więcej.
- Czy miałeś jakikolwiek kontakt z tą świadomością od tamtego czasu? - spytał McCoy.

Spock utkwił oczy w Kirku, kierując swą odpowiedź wyłącznie do niego.

- Potwierdzam. Od czasu przybycia na pokład nastąpił drugi kontakt, podczas którego wyczułem pewne zakłopotanie; ponadto pilną potrzebę uzyskania jakiejś odpowiedzi. Co do charakteru tej zagadki – nie znam rozwiązania.
- Czy to wszystko, co wydarzyło się do tej pory? - zapytał Kirk. - Kontakt dwóch umysłów? Nic więcej?

Spock wolałby, aby pytanie Kirka nie zostało zadane tak otwarcie.

- Na Vulcanie wydawało mi się przez chwilę, że wyczułem również pańskie myśli, kapitanie. Miałem wrażenie jak gdyby zastanawiał się pan, czy klingońskie krążowniki i ich załogi zostały rzeczywiście zniszczone… czy też przekształcone w eksponaty pewnego rodzaju.

Wyraz twarzy Kirka powiedział McCoy`owi, iż rzeczywiście pomyślał coś takiego – chociaż zaskoczyło to McCoy`a znacznie mniej aniżeli fakt, że Spock przyznał się do tego odczucia, biorąc pod uwagę jego obecną nieżyczliwość. Było powszechnie wiadomo, iż telepatyczne porozumienie pomiędzy Wolkaninem a człowiekiem było możliwe jedynie w przypadku wyjątkowo bliskiej przyjaźni.
Kirk skinął głową, jak gdyby od niechcenia.

- Pragnąłem móc przedyskutować to wszystko z panem. Nabrałem zwyczaju konsultowania się z panem podczas sytuacji kryzysowych.

McCoy obserwował jak Spock nadal siedzi, patrząc prosto przed siebie, z twarzą bez wyrazu. Dlaczego Spock nie potrafił mu odpowiedzieć? Kirk mógł wiele ryzykować, błagając jednego ze swoich oficerów o przyjaźń.

- Słyszałem, że udał się pan na Gol po odejściu ze służby, - odezwał się Kirk. - Studiował pan z wolkańskimi Mistrzami?
- To pytanie wdziera się w moje życie osobiste, kapitanie.
- Emocje, Spock? - McCoy widział najdrobniejsze zmiany wyrazu twarzy, gdy Kirk wspomniał o Mistrzach. - Czy to możliwe, że Ci się nie udało?

Spock odwrócił się powoli ku McCoy`owi, uznając niejako po raz pierwszy jego obecność.

- Daje pan wiarę swoim przypuszczeniom, doktorze, czy też raczej pańskiej dziecinnej ciekawości.
- Mojej zawodowej ciekawości, oficerze naukowy, - McCoy także przybrał formalny i oficjalny ton. - Czyżbym teraz widział gniew?

McCoy zauważył przebłysk tego uczucia, mimo że Spock opanował wyraz swojej twarzy niemal natychmiast. To właśnie możliwość zaistnienia tego rodzaju sytuacji była przyczyną, dla której Spock sprzeciwiał się obecności doktora. Nie miał wyboru, toteż sztywno skinął głową, potwierdzając trafność obserwacji McCoy`a, lecz kierując się na powrót ku Kirkowi.

- Wierzyłem, że dyscyplina wpojona w Gol pomoże mi pozbyć się mej ludzkiej połowy. Nie powiodło mi się… Jeszcze nie udało mi się w pełni tego osiągnąć.
- Pozostaje faktem, iż wyczuł pan wzorce doskonałej logiki, - Kirk znów zadał pytanie. - Czy to ma coś wspólnego z pańskim przybyciem tutaj?
- To moja jedyna nadzieja na osiągnięcie tego, czego nie dokonali Mistrzowie, - powiedział Spock.
- Czyż to nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat znaleźliśmy się na Twojej drodze? - odezwał się McCoy.
- Daj spokój, Bones, - rzucił Kirk.

Lecz utrzymał stanowczy ton, zwracając się ponownie do Spocka.

- Jest pan moim oficerem naukowym – będę oczekiwał natychmiastowego raportu, jeżeli od teraz czegokolwiek jeszcze pan się dowie lub odczuje.
- Jako oficer Gwiezdnej Floty akceptuję wymogi swojej służby, - powiedział Spock sztywno.

Kirk skinął głową, ze spokojem przyjmując napomnienie.

- Będzie to bolesne także dla mnie. Dziękuję.

Spock odwrócił się i wyszedł bez słowa. Kirk i McCoy wymienili zmartwione spojrzenia. Potem Kirk także się odwrócił, by odejść.

- Jim… - zatrzymał go McCoy.

Kirk zawrócił, a McCoy czekał dopóki nie upewnił się, że Spock jest poza zasięgiem słuchu.

- Jakkolwiek Wolkanie bardzo poważnie traktują swoje przysięgi, pamiętaj, że wszystko i wszyscy mają swoją granicę wytrzymałości.

Kirk potrząsnął przecząco głową.

- Nie mogę uwierzyć, by Spock mógł kiedykolwiek obrócić się przeciwko nam.
- Jim, jeżeli ta świadomość jest tak olbrzymia i potężna jak Spock ją opisał, to może nie mieć wyboru.
Elaan
Użytkownik
#178 - Wysłana: 10 Mar 2012 11:30:50 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Kirk, wróciwszy na mostek, odnalazł Spocka siedzącego na powrót przy swoim stanowisku, zamkniętego w sobie i nieprzeniknionego. Decker siedział na fotelu dowódcy, który doskonale do niego pasował, rzecz jasna. Młody zastępca wstał i podszedł, by złożyć mu raport, przekazując jednocześnie odczyt na wyświetlaczu, który pokazywał aktualną sprawność wszystkich działów i sekcji Enterprise.

- Zdecydowana poprawa statusu systemów o znaczeniu krytycznym, sir, - zameldował Decker.

Wskazywał przy tym na dział Chekova – broni i systemów defensywnych – którego sprawność oceniono na ponad 80 %. Łączność oceniono równie wysoko. Funkcjonowanie systemów zapasowych i pomocniczych wciąż pokazywało marginalne wartości choć, rzecz jasna, główny wysiłek i uwaga skoncentrowane zostały na tychże najbardziej krytycznych potrzebach.
Co to było? Tablica wyświetlacza Deckera pokazywała interesujący projekt obejścia zasilania; w rzeczywistości, było to bardzo bliskie temu, o czym Kirk dopiero co wspomniał głównemu inżynierowi! Nic dziwnego, że Scott sugerował, aby Kirk przedyskutował to z Deckerem. Najwyraźniej Decker pracował już nad rozwiązaniem, które pozwoliłoby na użycie okrętowych fazerów nawet przy całkowicie wyłączonych silnikach.

- Pan Scott i ja zdziałaliśmy razem coś niecoś w wolnym czasie, sir, - Decker powiedział to z pewną satysfakcją.

Kirk był autentycznie zaskoczony. Zgodnie z danymi z wyświetlacza, większa część zaplanowanego obejścia została zainstalowana. Mówiło to bardzo wiele o Deckerze. On nie tylko zdawał sobie sprawę z tej konieczności, lecz był również dość pomysłowy, aby tak wiele już zrealizować.

- Wielka szkoda, że nie było czasu, by to dokończyć, - stwierdził Kirk.

Decker uśmiechnął się.

- Miałem nadzieję, że pan to powie, sir. Myślę, że opracowaliśmy sposób, aby wprowadzić i przetestować te zmiany godzinę przed planowanym przechwyceniem. Czy mamy pańską zgodę na kontynuowanie?

Kirk zawahał się. To mogło być katastrofalne, gdyby jakiś nieprzewidziany problem wystąpił podczas dalszej przeróbki. Oznaczałoby to ich koniec, dryfujących bezradnie na drodze Intruza, z niedokończonymi pracami i oboma silnikami oraz fazerami niezdolnymi do użytku. Kirk oparł się odruchowej chęci zapytania go, czy jest pewien swoich szacunków - Decker był świadomy jak nikt inny ich obecnej sytuacji. I znał ten statek najlepiej. To była chwila, w której Kirk musiał okazać jak dalece ufa swemu młodemu zastępcy.

- Zezwalam na kontynuowanie. - Kirk skinął potwierdzająco głową. - Jestem bardzo zadowolony i pod wrażeniem tego, czego pan dokonał, Will.
- Dziękuję, sir.

Decker pospiesznie ruszył wprost ku podestowi turbo-windy. Kirk przyjrzał się jeszcze niedociągnięciom statku i załogi w systemach awaryjnych. Nie mógł się rzeczywiście pochwalić okrętem w pełnej gotowości bojowej, lecz było jasne, że została dokonana niezwykła praca – i że było to zrobione w głównej mierze przez Deckera, zanim Kirk przybył na scenę.
McCoy miał rację; Kirk także z tego zdawał sobie sprawę. Ponowne uzyskanie dowództwa stało się jego tajoną obsesją, skrywaną nawet przed samym sobą, dopóki nie pojawiło się zagrożenie związane z Intruzem. Kiedy uświadomił sobie, że może to oznaczać nie tylko powrót w przestrzeń Kosmosu lecz także na Enterprise, zamknął swój umysł na wszelkie inne sprawy. Zachowanie dowództwa Enterprise w jakiś sposób, stało się dla niego celem całej misji. Był autentycznie wstrząśnięty, gdy zdał sobie sprawę jak blisko znalazł się zbezczeszczenia tego wszystkiego w co wierzył całe życie.
Kirk przyszedł na mostek, by zmierzyć się z decyzją, którą miał teraz nieuchronnie podjąć – czy Enterprise będzie lepiej służył Ziemi z nim czy też Deckerem na fotelu dowódcy?
Lecz nawet gdy zadawał sobie to pytanie, był świadomy, że decyzja została już dawno podjęta – czuł to w środku, w sposobie w jaki oddychał, poruszał się… tak, nawet myślał.
Znał to uczucie i był niezmiernie zadowolony, że wciąż tak było. To był ktoś obcy, ten który żył innym życiem tam, na Ziemi.
James Kirk chciał tu być, tego jednego był teraz pewny, i nigdy naprawdę nie opuścił tego mostka.
Q__
Moderator
#179 - Wysłana: 10 Mar 2012 13:47:50 - Edytowany przez: Q__
Elaan

Ciekawy wątek tej rywalizacji Kirka z Deckerem. Z naszego kontradmirała wychodzą jego co brzydsze cechy, a jednocześnie jest on dość inteligentny... i uczciwy, by:
1. doceniać kwalifikcaje Deckera,
2. mieć świadomość swoich egoistycznych pobudek.

Zabawne też byłoby zestawić ten wątek z "Niezwyciężonym" Lema, gdzie podobną psychomachię oglądaliśmy oczami, zmuszonego przez dowódcę do ciągłego dowodzenia swej wartosci, zastępcy. Jak wiele razy mówiłem: sytuacje napięć Kirk/Decker i Horpah/Rohan wydają mi się niemal symetryczne.
Czytając obie powieści symultanicznie można się wczuć w racje obu stron.
Elaan
Użytkownik
#180 - Wysłana: 10 Mar 2012 16:13:42
Q__

Kirk robi wszystko, by odzyskać Enterprise - oszukując się jednocześnie, że robi to z całkowicie logicznych powodów.
Jednocześnie bardzo pragnie, by McCoy postawił przed nim "lustro sumienia", bo honor i przyzwoitość są częścią jego natury.
Zaś rywalizacja na linii Kirk-Decker to nie tylko współzawodnictwo zawodowe, ale i na polu czysto męskich ambicji.

Co do "Niezwyciężonego" Lema, to przyznam, iż czytałam tę pozycję tak dawno, iż trudno mi dokonać porównań.
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  »» 
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Z pamiętnika Admirała Kirka

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!