USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Z pamiętnika Admirała Kirka
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  »» 
Autor Wiadomość
Elaan
Użytkownik
#121 - Wysłana: 7 Lis 2011 20:10:48 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 1 .


Poczuł dziwne mrowienie, zdające się pochodzić gdzieś z głębi jego czaszki . Było to tak, jakby tworzył się tam jakiś zawiły, mechaniczny wzór . Pamięć rozpoznała ów wzór i wtedy uświadomił sobie, że był to sygnał informujący o pilnym wezwaniu z Gwiezdnej Floty . Nie lubił tego uczucia – a świadomość, że sygnał ten pochodzi z urządzenia wszczepionego w jego mózg była jeszcze bardziej irytująca . Zgodnie ze zwyczajem Gwiezdnej Floty – choć w rzeczywistości był to wymóg – zaimplantowano mu neuroprzekaźnik po otrzymaniu pierwszego dowództwa . Był to sygnał używany w ostateczności, tylko w przypadku najpoważniejszych zagrożeń – i był to dopiero drugi raz, gdy Dowództwo Gwiezdnej Floty ingerowało w jego umysł w ten sposób .

- Czy coś się stało, Admirale Kirk ?

Pytanie to zadał jeden z libijskich naukowców, pracujących jak zwykle w Egipsko – Izraelskim Muzeum w Aleksandrii . Kirk był na urlopie wypoczynkowym, zwiedzając piękne, stare afrykańskie miasta i szkicując niezwykłe, historyczne eksponaty tu, w najsławniejszym na całej Ziemi muzeum . Było to, co najmniej, niezwykłe miejsce do otrzymania sygnału alarmowego Gwiezdnej Floty . Sygnał zaskoczył go nieomal w pół ruchu i wiedział, że zaniepokojenie odbiło się wyraźnie na jego twarzy . Potrząsnął przecząco głową ku Libijczykowi, a następnie znów usiadł przy konsoli badawczej, z której dopiero co korzystał .
Trwało to chwilę, nim James Kirk zdołał się opanować . Właściwie, to nie mogło być lepszego miejsca na otrzymanie tego rodzaju wiadomości alarmowej . Udając pochłoniętego swoimi badaniami przy ekranie konsoli mógł świadomie oczyścić umysł, aby jego implant odtworzył tam przesłane wraz z sygnałem obrazy . Wówczas, gdy komunikat zaczął formować się w umyśle Kirka, poczuł jakby pogrążył się w głęboki sen na jawie . Pierwsze obrazy były zakłócone, wiele z nich nosiło ślady jego ostatnich myśli : o wyjeździe na urlop, badaniach nad historią, tutejszym muzeum, libijskim naukowcu . Następnie obrazy te układały się w schematy, które stawały się symbolami, słabo znanymi obcymi symbolami – aż Kirk zdał sobie sprawę, że symbole te zostały umieszczone na okrętach wojennych .
Klingoni !

Kirk ujrzał trzy klingońskie krążowniki, które wydawały się być w ruchu przy prędkości Warp i w formacji bojowej . Obrazy stawały się bardziej szczegółowe, coraz bardziej realne – zaczął je więc świadomie analizować . Okręty Klingonów były duże, wyglądały niebezpiecznie – niewątpliwie nowe ciężkie krążowniki klasy K`t`Inga , co do których niektórzy taktycy Admiralicji obawiali się, iż mogą okazać się szybsze i potężniejsze niż okręty liniowe Gwiezdnej Floty klasy Constitution . Może to była przyczyna alarmu ? Informacje na temat nowej broni starego wroga ? Kirk natychmiast odrzucił taką możliwość . Istnienie nowych statków kosmicznych wroga trudno zakwalifikować jako pilną sytuację kryzysową . Niemożliwe także, aby ta formacja, złożona jedynie z trzech klingońskich okrętów, stwarzała poważne zagrożenie dla Ziemi lub Federacji . Ten alarm musi dotyczyć czegoś innego, czegoś więcej
Gdy obrazy ostatecznie utrwaliły się w jego świadomości, neuroprzekaźnik Kirka zaczął przesyłać płynące do dowództwa wiadomości alarmowe . Jak się domyślał, Flota Gwiezdna otrzymała te obrazy z jednego z posterunków dalekiego zasięgu , rozmieszczonych wzdłuż granicy Imperium Klingońskiego .
Stacja ta, Epsilon Nine , wykryła klingońskie krążowniki na czas, aby zdalnie kierowane czujniki rozpoczęły skanowanie formacji . Kirk był zadowolony z faktu, iż Klingoni nie wiedzą, że są śledzeni i badani .
Skanery te służyć miały właśnie do zbierania informacji na temat nowo projektowanych klingońskich krążowników . Tym razem jednak odkryły coś o wiele ważniejszego . Coś naruszyło klingońską granicę i przechodziło przez ich terytorium, a Klingoni odpowiadali na to w typowy dla siebie sposób - atakując formacją ciężkich krążowników .

Gdy okręty idące szerokim łukiem zrobiły zwrot, Kirk mógł wreszcie zobaczyć obiekt, który znajdował się wprost przed nimi . Na chwilę zwątpił w dokładność odbieranego obrazu – wydawało się, że to tylko chmura . To prawda, dziwnie świecąca, niepodobna do niczego co dane mu było widzieć w przestrzeni . Ale dlaczego Klingoni mieliby atakować chmurę ? Dopiero gdy krążowniki podleciały bliżej, Kirk zdał sobie sprawę, że obłok ten był niezwykłej wielkości . Dane przesyłane przez implant potwierdzały, że miał on miliardy kilometrów średnicy . Co więcej, Admirał uświadomił sobie, iż Intruz przeszedł przez terytorium Klingonów tak szybko, że ta formacja okrętów prawdopodobnie jako jedyna była na pozycji pozwalającej go przechwycić .
Wszystko przebiegło błyskawicznie . Dowódca Klingonów wystrzelił salwę torped fotonowych wprost w kierunku serca „ obłoku ”. Jego torpedy po prostu znikły – pozostawiając Kirka z nieodpartym wrażeniem, iż pochłonęła je jakaś prawie „ boska ” siła . Potem, jak gdyby Klingoni coś rozgniewali, Kirk zobaczył wiązkę zielonego ognia wyłaniającą się wprost z „chmury” i pędzącą w kierunku krążownika, który odpaliły torpedy fotonowe - był to oczywiście strumień energetyczny jakiegoś rodzaju . Następnie, klingoński okręt został otoczony wiązkami jak gdyby gniewnej, dzikiej, zielonej energii, zdruzgotany i rozbity, a potem po prostu zapadł się w nicość ! Dwa pozostałe krążowniki także odpaliły torpedy i zostały zniszczone z równie przerażającą łatwością .
„ Sen na jawie ” urwał się raptownie . Kirk spostrzegł, że znów stoi przy nim libijski uczony, przyglądając mu się z niepewnym wyrazem twarzy . Dlaczego ? Wtedy zdał sobie sprawę, co się stało . Naukowiec zobaczył, że Kirk cały drżał . Czyżby zasugerował to ciału jego własny umysł ? Dlatego, że Klingoni i ich okręty wylądowali w piekle ? Co to znaczy ?
Owa „ chmura ” przechodziła przez klingońskie terytorium, ale to była sprawa Klingonów i ich Imperium . Atak ich wielkich krążowników okazał się dla przeciwnika niczym więcej jak ukłuciem owada . Ale to nie było jego zmartwienie . Wtedy nagle Kirk zrozumiał, co go tak przeraziło . Nadesłany wraz z obrazami, alarmowy komunikat Dowództwa informował, że ten budzący grozę swoim ogromem, świecący „ obłok ” zmierza precyzyjnym kursem ku planecie zwanej Ziemią .
Q__
Moderator
#122 - Wysłana: 7 Lis 2011 21:14:09
Niezłe. Implant, "sen na jawie" i to przed wysypem cyberpunku. Mówiłem, że on nie taki odkrywczy?
Elaan
Użytkownik
#123 - Wysłana: 7 Lis 2011 21:42:19
Q__:
Mówiłem, że on nie taki odkrywczy?

Roddenberry jako prekursor cyberpunku ? Ciekawe .
Czyli Trek znów jest pierwszy, jest źródłem rzeki .
Q__
Moderator
#124 - Wysłana: 7 Lis 2011 22:05:14 - Edytowany przez: Q__
Elaan

Jako jeden z prekursorów. Wątki pre-cyberpunkowe znajdziemy też u Bestera, Dicka, Zelazny'ego, Lema (pisałem o tym wszystkim), pierwszy zaś chronologicznie implant jaki pamiętam pojawił się w jednej z "imperialnych" space oper Asimova.

Najbliższy cyberpunku był "przed cyberpunkiem" John Varley z "Naciśnij ENTER", "Gorącą linią z Wężownika" i paroma innymi utworami, a tworzył on w czasie podobnym do premiery TMP. Na jego tle Wielki Gene to - w kategorii prekursorów wiadomego nurtu - przysłowiowy "cienki Bolek". (Bez obrazy Ojca Treka, oczywiście.)

Zresztą jak się poczyta utwory powstałe tuż przed narodzinami cyberpunku i powstające równolegle do dzieł Gibsona, Sterlinga czy Bethkego, to widać, że pewne pomysły poniekąd "wisiały w powietrzu" wtedy (krążenie tych memów co w nie nie wierzy Madame Picard czy co? ).

Więc Trek wcale nie jest pierwszy, a rzeka ma wiele źródeł.
Elaan
Użytkownik
#125 - Wysłana: 11 Lis 2011 20:31:45 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 2.


Posągi, wśród których klęczał Spock, pochodziły z tak odległej przeszłości, że ich początków nie sposób było odnaleźć nawet w najstarszych wolkańskich legendach. Długa szata Spocka nosiła te same wzory co stroje starożytnych, wykutych w kamieniu postaci. Znaczenie tych symboli było znane tylko wolkańskim Mistrzom, których siedziba była tu, na płaskowyżu Gol. Spock przybył tu niedługo po tym jak okręt Enterprise zakończył swą historyczną już, pięcioletnią misję. Wydawało się, że Spock nie miał innego wyboru. Jedynie poprzez nauki Mistrzów, tu na Gol, mógł osiągnąć Kolinahr. I że jedynie poprzez Kolinahr zdoła raz na zawsze uwolnić się od swej ludzkiej połowy która, jak wierzył, była przyczyną jego cierpienia.

– Spock, synu Sareka z Vulcana i Amandy z Ziemi, czy jesteś gotowy, aby otworzyć przed nami swój umysł ?

Jest to możliwie najwierniejsze tłumaczenie. Słowa te w starożytnym wolkańskim dialekcie wypowiedziała Mistrzyni T`Sai. Przy niej, po obu stronach, stanęli niżsi rangą Mistrzowie, których usta poruszały się, intonując pieśń na cześć rozumu.

– Jestem gotowy.

Spock dał tradycyjną i oczekiwaną odpowiedź. Ale był zakłopotany. Czy ta odpowiedź była zgodna z prawdą ? Dopiero dziś rano poczuł się w pełni przygotowany, by stanąć do egzaminu przed wolkańskimi Mistrzami. W ciągu minionych dziewięciu wolkańskich pór roku doświadczył nie tylko dyscypliny Kolinahru, lecz także trudnych prób, które pozwoliły mu przejść do tych poziomów świadomości, gdzie nie sięga niepewność, zmęczenie i ból. Wiedział, że jego postępy zadowoliły Mistrzów, nawet tych, którzy w pierwszym odruchu wahali się czy pozwolić zaledwie półkrwi - Wolkaninowi zostać akolitą w Gol. Lecz nikt już w niego nie wątpił – nikt oprócz samego Spocka. Do dzisiejszego poranka Spock był pewien, że w końcu i w pełni, pozbędzie się swej ludzkiej połowy i jej zawstydzającego, emocjonalnego dziedzictwa. Na godzinę przed wschodem wolkańskich słońc, Spock udał się na wybrany przez siebie wysoki cypel i tam powitał zorze poranka tego ważnego dnia, medytując dla oczyszczenia umysłu. Wiedział, że tego dnia stanie przed obliczem samej T`Sai , i że Wielka Mistrzyni wezwie go, aby dokonał z nią zlania jaźni, zawieszając następnie na jego szyi starożytny symbol, potwierdzający osiągnięcie przezeń mistrzostwa Kolinahru. W poszukiwaniu harmonii swojej świadomości tego ranka, Spock starał się szczególnie stłumić w sobie wszelkie ślady dumy z powodu swoich osiągnięć tu, w Gol. Kaiidth ! Co było, było ! Zrobił tylko to, co zamierzał zrobić i miał szczęście, że był w stanie to zrobić. Z tą myślą, Spock spojrzał na rozpłomienione świtem niebo wprost w kierunku gdzie, jak wiedział, znajdowały się Słońce i Ziemia, aby z szacunkiem, ale krótko, pożegnać się z planetą swej matki i tą częścią swego życia, którą reprezentowała. Dawno już zdecydował, że nigdy nie powróci do tego miejsca ani do bliskich mu ludzi.
„ Jim ! Żegnaj, mój … mój t`hy`la. To jest ostatni raz, gdy pozwalam sobie myśleć o Tobie lub choćby wymawiać Twoje imię ”.
To właśnie w tym momencie jakaś szokująco silna świadomość wdarła się niespodziewanie w umysł Spocka. To było prawie tak, jakby jakaś potężna istota poszukiwała, poprzez przestrzeń galaktyki, informacji o Ziemi i ludziach i wniknęła w umysł Spocka w tej właśnie chwili, gdy wypowiadał swe pożegnanie z Ziemią i Kirkiem. Chociaż Spock nie miał pojęcia co to znaczy czuł, że jest odczytywany prawie tak, jakby był żywym „ kamieniem z Rosetty ”, zdolnym zrozumieć zarówno logikę jak i ludzką nieracjonalność, a przez to stanowiącym klucz, dzięki któremu całkowicie logiczna jednostka może zrozumieć Ziemię i ludzkość. Najbardziej szokujący ze wszystkiego był lęk, który ogarnął Spocka. On, który tego ranka uważał się za wolnego od emocji, czuł… strach. Strach nie o siebie, lecz o Ziemię i o tych ludzi, których znał tak długo i tak dobrze. Jak to było możliwe, że czuł coś podobnego ? Bezsprzecznie był to nie tylko strach, jak więc mógł odczuwać takie emocje wobec planety i ludzi, których gotów był usunąć ze swej świadomości i swojego życia !
Q__
Moderator
#126 - Wysłana: 12 Lis 2011 02:36:56
Elaan

Pomijając rozbrajajacą interpunkcję, całkiem ładny przekład. (Swoją drogą straszni konserwatyści z tych Wolkan...)
Elaan
Użytkownik
#127 - Wysłana: 12 Lis 2011 16:32:59 - Edytowany przez: Elaan
Q__:
Pomijając rozbrajajacą interpunkcję,

Zaraz, zaraz . Poprawiłam interpunkcję, wielokropki też . O co znowu chodzi ?

Q__:
całkiem ładny przekład.

Dzięki za wsparcie . Ale nie chwal dnia przed zachodem, zobaczymy czy dalej też Ci się spodoba .

Q__:
Swoją drogą straszni konserwatyści z tych Wolkan...

Ale dobrze zorientowani w ziemskiej historii, skoro wiedzą co to jest kamień z Rosetty .
Q__
Moderator
#128 - Wysłana: 12 Lis 2011 17:21:56
Elaan

Elaan:
Zaraz, zaraz . Poprawiłam interpunkcję, wielokropki też . O co znowu chodzi ?

O pauzy przed znakami przestankowymi. Jak zwykle.
Elaan
Użytkownik
#129 - Wysłana: 12 Lis 2011 18:35:18 - Edytowany przez: Elaan
Q__:
O pauzy przed znakami przestankowymi.

Czyli tym razem chodzi o kropki na końcu zdania ? W porządku .
Q__
Moderator
#130 - Wysłana: 12 Lis 2011 19:29:25
Elaan

Wiesz, że Cię lubię, ale jak mnie wkurzysz poprawię interpunkcję paru Twoich postów dla przykładu. Jako, że nie popełniasz błedów z pośpiechu, a celowo...
Elaan
Użytkownik
#131 - Wysłana: 12 Lis 2011 19:52:15
Q__

Ja też Cię lubię, więc się nie złość.
W tłumaczeniu poprawiłam kropki, a poprzedni post był tylko dla żartu.
Poza tym potrzebuję trochę czasu na skorygowanie nawyków.
Q__
Moderator
#132 - Wysłana: 12 Lis 2011 19:54:36
Cieszę się, że się rozumiemy .
Elaan
Użytkownik
#133 - Wysłana: 15 Lis 2011 18:25:51 - Edytowany przez: Elaan
cd.

„ Tu, na tych piaskach, nasi przodkowie odrzucili swe zwierzęce namiętności, aby tutaj na zawsze poświęcić swe umysły logice … "

Pieśń na cześć rozumu zbliżała się do końca, a niespokojny Spock wciąż klęczał przed Wielką Mistrzynią T`Sai. Jednakowoż świadomość, która wdarła się w umysł Spocka tego ranka, jej obecność, zdawało się, iż odeszła. Być może był w błędzie i nie odczuwał strachu – być może było to jedynie zaskoczenie. Nawet pełnemu Wolkaninowi można by wybaczyć uczucie pewnego zdziwienia wobec tak potężnej istoty, jaka dotknęła jego umysłu. Spock przypomniał sobie, że przeszedł każdą próbę wiodącą ku Kolinahrowi ; Mistrzowie sami uznali ten fakt poprzez swą obecność i uczestnictwo w tej starożytnej ceremonii.
Spock czuł, że T`Sai stanęła tuż przed nim, zapraszając go niejako do ceremonialnego zlania jaźni. Wiedział, że musi to zaakceptować i wniknąć w umysł T`Sai, a ona w jego. Jako część jej umysłu, Spock będzie w stanie zobaczyć siebie i swoje miejsce we Wszechświecie z mądrością Mistrza. Także T`Sai stanie się częścią świadomości Spocka. Zapomnieć o Ziemi ; myśleć tylko o Vulcanie. Urodziłeś się tu z wolkańskiego ojca, dorastałeś tu jako wolkański syn… i wolkańskie dziecko, jak dzieci na całym świecie, będące bezmyślnie okrutnym. Dziwne, nigdy nie uświadamiałem sobie, aż do tej pory, że takie właśnie było moje dzieciństwo na Vulcanie, które ostatecznie przywiodło mnie w szeregi Gwiezdnej Floty. Musiałem udowodnić sobie, że te lata łez i upokorzeń były tylko dziecięcymi błędami. Musiałem dowieść umiejętności panowania nad sobą, tego, iż przebywając wśród ludzi nie stanę się w mniejszym stopniu Wolkaninem, aniżeli jestem. Lecz co też powiedział kiedyś Jim Kirk ?
„ Spock, dlaczego walczysz tak ciężko, aby być częścią tylko jednego świata ? Dlaczego nie walczysz raczej , aby być tym co najlepsze w obu ? ”

- Spock !

Był to głos jednego niższych rangą Mistrzów. Także sama T`Sai patrzyła w dół na Spocka, nieco zmieszana.

– Spock, nasze umysły odczuły, iż myślami jesteś daleko stąd. Czy to o czym myślisz, ma dla Ciebie szczególne znaczenie ?

Nie było nic, co Spock mógłby zrobić, zupełnie nic… i poczuł wstyd. Tutaj, teraz, w samym środku ceremonii Kolinahru, tajemnicza obca świadomość powróciła, by znowu sondować jego umysł. Ponownie poczuł jej zainteresowanie Ziemią… i ponownie poczuł strach ! Lecz odczuł też zawstydzenie. Jak gdyby uderzył grom z bezchmurnego nieba, Spock pojął w tej chwili, że jego ludzka połowa daleka jest od stłumienia. Ta część jego natury, którą tak dobrze nauczył się ukrywać, przyczaiła się po prostu, nawet przed jego własnym wzrokiem. Zlekceważył ją głupio i beztrosko, wierząc, iż odeszła. Lecz jak odwieczny wróg, jego ludzka połowa tylko czekała, by zaatakować go, gdy był zupełnie bezbronny.

– Spock, Twoje myśli. Otwórz je przede mną.

Spock nie mógł odmówić Wielkiej Mistrzyni T`Sai, nawet w tej zawstydzającej chwili. Gdy go dotknęła, Spock otworzył swój umysł, poddając się jedności zlania jaźni. Kaiidth ! Co było, było, a prawem T`Sai jest poznanie pełnej prawdy o tym.

„ Klingoni zostali zniszczeni. Mam wrażenie jakby… jakby „ wylądowali w piekle ” . A to coś kieruje się ku Ziemi. Spock, chciałbym byś był tu i pomógł mi to zrozumieć. ”

Spock spojrzał w górę, zmieszany. Wiedział, że są to myśli Jima Kirka. I jeszcze obecność T`Sai, która stoi tutaj i ma do nich otwarty dostęp. Wreszcie opuściła ona świadomość Spocka, wycofując także własne myśli. Otworzyła usta, lecz zanim przemówiła, Spock już wiedział jakie będą jej słowa.

– Twoja odpowiedź leży gdzie indziej, Spock.
Q__
Moderator
#134 - Wysłana: 15 Lis 2011 23:10:09
Elaan

Zanim odniosę się do treści czy jakości przekładu poproszę o korektę interpunkcji, tak jak się umawialiśmy.
Elaan
Użytkownik
#135 - Wysłana: 16 Lis 2011 11:12:23
Q__:
poproszę o korektę interpunkcji, tak jak się umawialiśmy.

Przykro mi, Q, nie wiem co mogłabym jeszcze poprawić.
Elaan
Użytkownik
#136 - Wysłana: 19 Lis 2011 00:07:34 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 3.

Prom błyskawicznie przeniósł Kirka przez basen Morza Śródziemnego do masywnego, starego kompleksu hydroenergetycznego na Gibraltarze. Tutaj Gwiezdna Flota utrzymywała jeden ze swoich oddziałów łączności, przez który mógł skontaktować się z centralą i potwierdzić otrzymaną przez neuroprzekaźnik wiadomość. Był to również najszybszy sposób, aby otrzymać odpowiedź na inne pytanie. Dla Kirka równie niepokojący jak tajemniczy „ obłok – Intruz „ był fakt, że przekazana neuroprzekaźnikiem wiadomość nie zawierała wezwania, by stawił się w Kwaterze Głównej. Czuł, że musi to być jakieś przeoczenie – w przeciwnym razie oznaczałoby to, że dzieje się coś niepokojącego. Było nie do pomyślenia, aby Gwiezdna Flota, przesyłając mu obrazy tak alarmujące, mogła zignorować lata jego doświadczeń w przestrzeni międzygwiezdnej, nie wspominając o jego wiedzy na temat obecnego rozmieszczenia Floty.
Zmartwiony Jim Kirk zatrzymał się na zewnątrz, niedaleko urządzenia nadawczego, próbując pozbierać się przed skontaktowaniem z Admiralicją. Stał w górnej części murów obronnych, których ogrom górował nad Gibraltarem. Ponad dwadzieścia kilometrów – z oddali widać było identyczne mury po afrykańskiej stronie, jak gdyby oddzielające Ocean Atlantycki od Morza Śródziemnego. Ta wspaniała panorama, w połączeniu z jego miłością do historii, zaczęła oddziaływać na jego wyobraźnię. Opierając cały ciężar ciała na jednej nodze, Kirk ledwo wyczuwał drgania ogromnych, starych, hydroelektrycznych turbin, które wciąż działały głęboko pod warstwami skały, gdzie wielkie strumienie zimnych wód Oceanu Atlantyckiego spadały sześćdziesiąt metrów w dół, do poziomu Morza Śródziemnego. Wiedział, że ta instalacja jest beznadziejnie nieporęczna i nieefektywna na dzisiejsze standardy, a jednak wciąż działa – oczywisty hołd dla umiejętności inżynierów z początków XXI wieku, którzy stworzyli tu źródło energii niezbędne Europie Południowej i większości Afryki Północnej, i służące już niemal dwa wieki. Poniżej starych, nadmorskich zamków, Kirk mógł rozróżnić Skałę Gibraltaru, stąd tak małą, iż trudno było uwierzyć, że był to kiedyś ważny bastion wojskowy w walce o władzę, która dzieliła ludzkość. Legendarne Morze Śródziemne było teraz niczym więcej, niż długim, smukłym jeziorem, którego mglisty błękit rozciągał się w kierunku, z którego niedawno przybył. Zastanawiał się, czy Sojusz Morza Śródziemnego miał rację, zmieniając tak drastycznie charakter tego starego, morskiego regionu. Mieszkańcy tej części świata odegrali ważną rolę we wznoszeniu podwalin ludzkiej cywilizacji – czy ludzkość rzeczywiście ma prawo wtrącać się do tego stopnia w ich przeszłość i w naturę planety Ziemi ? Jak zawsze, Kirk zmuszony był przyznać, iż odpowiedź brzmiała : oczywiście, tak. Było niezaprzeczalnym faktem, że ludzka pomysłowość uratowała więcej śladów tutejszej przeszłości, aniżeli ich zniszczyła – muzeum miejskie i biblioteka w Aleksandrii to tylko dwa tego przykłady. Zachowane na dnie morza przed-minojskie ruiny przyniosły nowe, bezcenne informacje na temat ludzkiej przeszłości. A umiejętna inżynieria zmian klimatycznych nie tylko zmieniła cały basen śródziemnomorski w prawdziwy ogród, także w poważnym stopniu poprawiła klimat i charakter całej północnej części Afryki. To przyczyniło się znacznie do tego, iż kontynent ten stał się wyspą ludzkiego postępu i spokoju w czasach dzikości, w której pogrążyła się reszta świata w XXI wieku. Kirk zobaczył krążącą spokojnie mewę, co uświadomiło mu, że przez kilka ostatnich minut stał tam, gapiąc się i marząc niczym turysta. Odwrócił się i pospiesznie wszedł do centrum łączności, zirytowany tym, iż tak łatwo się rozprasza. Jego afrykańskie wakacje dobiegły końca ; mógł zwiedzić i zbadać stary, gibraltarski kompleks innym razem. Teraz był jedynie wysokiej rangi oficerem odpowiadającym na wiadomość alarmową Gwiezdnej Floty.

Wewnątrz Kirk stwierdził, że jest to jedna z tych małych stacji przekaźnikowych, wybudowanych w czasach, gdy podróż dookoła Ziemi zajmowała kilkakrotnie więcej godzin niż dziś. Młody technik łączności podszedł do niego szybkim krokiem, zaskoczony przybyciem gościa tak wysokiej rangi, a zaskoczenie to zmieniło się niemal w trwogę, gdy Kirk się przedstawił. Procedury bezpieczeństwa używane przy połączeniu z Gwiezdną Flotą były dość uciążliwe. Kirk uważał, że nadmiar dyskrecji zwykle negatywnie odbija się na precyzji działania, jednakże poddał się przepisom. Skanowanie identyfikacyjne szybko potwierdziło jego tożsamość i młody technik natychmiast zaprowadził go do wyposażonego w ekrany zabezpieczające pokoju łączności. Gdy Kirk usiadł przy konsoli, na ekranie pojawiła się twarz operatora, który uśmiechał się do Kirka uprzejmie przez prawie pół świata, gdzieś w San Francisco.

- Operator, tu Admirał Kirk. Prośba o weryfikację …
- Tak Sir, zrozumiałem.

Operator przerwał Kirkowi szybko lecz uprzejmie.

- Proszę chwilę poczekać.

Obraz operatora zniknął z ekranu, a w tej samej chwili konsola odczytów poinformowała Kirka, by zachował milczenie, aż do odwołania. Najwyraźniej Gwiezdna Flota nie życzyła sobie zbędnych rozmów na temat tego alarmu. Słyszał szum czujników identyfikacyjnych i zrozumiał, że jest skanowany, a jego tożsamość sprawdzana po raz drugi. W sposób oczywisty Flota postanowiła, aby nadal utrzymywać istnienie „ chmury – Intruza ” w tajemnicy przed opinią publiczną. Dlaczego ? Kirk poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny we krwi, gdy zdał sobie sprawę, że może być tylko jeden powód – intruz rzeczywiście zmierzał ku Ziemi, a realne zagrożenie może doprowadzić do paniki, jeśli informacja zostanie ujawniona zanim Flota będzie gotowa do działania. Umysł Kirka już pracował na najwyższych obrotach, rozważając także inne możliwości. Jeśli potęga Intruza była tak niesamowita jak się wydawało, to mógł on stanowić jedno z tych zagrożeń, które wymuszają zmianę istniejących zasad i procedur. Była to doskonała okazja, aby zajęte poważniejszymi sprawami Dowództwo, pozwoliło Admirałowi Jamesowi T. Kirkowi uciec z jego więzienia w Kwaterze Głównej. Aż do tej pory, Kirk nie potrafił przyznać sam przed sobą jak beznadziejnie nieszczęśliwy był w ciągu ostatnich kilku lat. Nie pozwalała na to jego duma. Trudno mu było zaakceptować bolesną prawdę, że przyjęcie przez niego admiralskich gwiazdek było głupim błędem - nawet śmiesznym, biorąc pod uwagę, że jego przyjaciel i towarzysz misji kosmicznych, lekarz okrętowy McCoy, tak bardzo ostrzegał go przed przyjęciem awansu. „ Bones ” McCoy interweniował nawet w sztabie Admiralicji, stwierdzając z gniewem, że James Kirk jest jednym z nielicznych „ rasowych kapitanów ”, których wręcz symbiotyczny związek z okrętem intrygował i zaskakiwał psychiatrów [ a przed nimi poetów ], od czasów pierwszych drewnianych żaglowców. Dla takich ludzi dowodzenie okrętem kosmicznym stanowi niepowtarzalne doświadczenie – nie potrafią żyć inaczej. Żadna kombinacja honorów i gratyfikacji nie może im zastąpić ekscytacji, wyzwań i prawie całkowitej wolności, jaką daje dowództwo w międzygwiezdnej przestrzeni.

Kirk nie zdawał sobie sprawy, że decyzja o przyjęciu admiralskich gwiazdek została podjęta za niego przez Głównodowodzącego Gwiezdnej Floty. Po bezpiecznym powrocie Enterprise z jego historycznej misji, Kirk stał się po prostu zbyt cenny, aby powierzono mu kolejne dowództwo, gdzieś w głębokim Kosmosie . Dowódca Floty nigdy nie wspomniał, że argumenty McCoy`a były wspierane przez wielu innych jego kolegów - lekarzy, którzy wierzyli, iż przeniesienie na Ziemię w tym momencie może zniszczyć Kirka jako człowieka lub przynajmniej zniweczyć jego karierę we Flocie. Głównodowodzący musiał dokonać trudnego wyboru pomiędzy tym co było dobre dla Kirka, a tym co było dobre dla Gwiezdnej Floty – i dobro formacji zwyciężyło . Kirk nigdy nawet nie podejrzewał, że od początku był zręcznie manipulowany w taki sposób, aby argumenty McCoya wydały mu się banalne, a przyjęcie awansu uznał za krok w karierze i nową przygodę. Ponadto nie rozumiał tak naprawdę, jak głęboko poruszył go nagły wyjazd Spocka na Vulcana. Polegał na przyjaźni i logice Wolkanina bardziej, aniżeli zdawał sobie z tego sprawę .
Kirk miał jedynie odzyskać siły po fizycznym i emocjonalnym wyczerpaniu swoją pięcioletnią misją, był już Admirałem, członkiem Sztabu Głównego Admiralicji, a skazano go na proste podążanie drogą odpowiedzialności i obowiązku. Wciąż siedząc przy konsoli łączności w gibraltarskiej stacji, Kirk czekał, aż operator z San Francisco znów pojawi się na jego ekranie. Był już gotów wywołać to miejsce ponownie, gdy nagle obraz zamigotał, a na ekranie pojawiła się twarz operatora.

– Stacja Gibraltar, oficer Sztabu Admiralicji prosi o kontakt łączem holograficznym. Proszę się przygotować.
Elaan
Użytkownik
#137 - Wysłana: 23 Lis 2011 15:23:58 - Edytowany przez: Elaan
Przybyła Wiceadmirał Lori Ciani. Był to oczywiście tylko jej holograficzny wizerunek, niemniej jednak była to niespodzianka. Jakość sygnału, transmitowanego między stacją w Gibraltarze a Gwiezdną Flotą, była perfekcyjna i Lori wyglądała tak całkowicie realnie i promiennie, że Kirk mógł nieoczekiwanie słyszeć bicie jej serca - jak zawsze, gdy zbliżała się do niego w ciągu tego roku, który spędzili razem. Jej niezwykłe, duże oczy i szczupła, młodzieńcza kanciastość ramion i nóg, zawsze przypominały mu dziką grację i niewinność młodego jelonka – i jak zawsze dziwił się jak bardzo kontrastuje to z jej prawdziwą dzikością, znacznie bardziej ekscytującą i satysfakcjonującą. Była także niezwykle błyskotliwym i zdolnym oficerem, o czym świadczył fakt jej przydziału do Biura Spraw Wewnętrznych Admiralicji. Jako wykształcony zeno-psycholog, odpowiadała w Dowództwie Gwiezdnej Floty za relacje z gatunkami nie-humanoidalnymi, a także jako osobisty reprezentant Nogury, za kontakty z nowymi grupami ludzkimi tu, na Ziemi.

- Dzień dobry, Jim.

Jak zawsze, jej usta wypowiedziały jego imię niczym pieszczotę. Prawie mógł wyczuć zmysłowy zapach jej ciała, a jakby w odpowiedzi na to wspomnienie, poczuł lekki nacisk swojej męskości. Była doskonałą kochanką, przyjaciółką, żoną, matką i w każdej innej roli. Była jego radością i wsparciem, gdy powoli wychodził z emocjonalnych ran i zmęczenia tych długich pięciu lat poza domem. Żyli razem przez rok, zwyczajnie i bez zobowiązań – ale te miesiące były niezapomniane. Nie zdawał sobie sprawy, przynajmniej nie w pełni świadomie, że w tym czasie stanowiła dla niego namiastkę Enterprise.

- Co się dzieje, Lori ?
- Admirał Nogura wie, że otrzymałeś wezwanie i polecił mi zweryfikować alarm.

Kirk przypomniał sobie, jak niegdyś zastanawiał się, czy Dowódca Floty miał jakieś ukryte motywy, przydzielając do służby razem jego i Lori. Odrzucił wówczas te podejrzenia jako śmieszne. Prawdą jest jednak, że życie z Lori sprawiło, iż uznał swój awans za atrakcyjny, nawet sensowny… Lori przerwała bieg jego myśli.

- Jakiej jakości sygnał odebrałeś z implantu ?
- Jeżeli olbrzymia „ chmura ” dopiero co rozerwała na strzępy trzy klingońskie krążowniki, to przekaz był precyzyjny. Ktoś wykonał dobrą robotę, posyłając nasze zdalne czujniki w głąb tej formacji.

Lori skinęła głową.

- Komandor Branch ze stacji Epsilon Nine. Mam gotową do przesłania całość przekazu, jeśli chcesz spojrzeć na to bezpośrednio.

Zanim jeszcze odpowiedział, Kirka nagle zaniepokoiło coś, co powiedziała wcześniej. „ Admirał Nogura wie, że otrzymałeś wezwanie i polecił mi zweryfikować alarm. ” Dziwne. Dlaczego Głównodowodzący miałby wysyłać do tego Lori ? Operator łączności stacji w San Francisco mógł mu odtworzyć oryginalny sygnał. Z pewnością Nogura miał dla Lori pilniejsze obowiązki w takiej chwili. Hologram Lori zmarszczył lekko brwi, jakby wyrażając zniecierpliwienie wahaniem Kirka. W rzeczywistości prawdziwa Lori Ciana siedziała przy konsoli w Kwaterze Głównej Floty, obserwując hologram Kirka, który pojawił się siedząc, obok niej. Ten hologram ujawnił jej także, oczywiście, że coś go niepokoi.

- Jeśli zastanawiasz się, dlaczego rozmieszczenie floty nie zostało omówione z Tobą, Jim, to tylko dlatego , że Intruz zmierza tutaj z prędkością przekraczającą Warp 7…
- Warp 7 ?

Nic w wiadomości alarmowej przekazanej przez implant, nie sugerowało tak niewiarygodnej prędkości – nawet przebycie rozległej przestrzeni Imperium Klingońskiego trwało by przy tej szybkości tylko kilka dni ! Kirk był przerażony. Jeśli rozmieszczenie jednostek w ostatnich dniach nie uległo radykalnej zmianie, to Gwiezdna Flota prawdopodobnie nie dysponowała niczym, w zasięgu pozwalającym na przechwycenie obiektu, który zdążał ku Ziemi z taką prędkością. Lori zrozumiała wyraz jego twarzy i potwierdzająco skinęła głową.

- Dlatego nie zostałeś wezwany do stawienia się tutaj, Jim. Nie mamy nawet lekkich krążowników w zasięgu przechwytywania.
- Zaczekaj, może jest coś co mógłbym…
- Oczywiście, Admirał Nogura pragnie wykorzystać Twoje doświadczenie z przestrzeni kosmicznej. - Lori przerwała mu wpół zdania. - Dlatego też przydzielono mnie, abym umożliwiła Ci wgląd w oryginalną transmisję. Wszelkie uwagi albo sugestie jakie Ci się nasuną, mam mu przekazać natychmiast.

Po raz pierwszy odkąd się poznali, Kirk poczuł, że Lori kłamie albo przynajmniej mówi mu tylko część prawdy. Ktokolwiek ją do niego przysłał, przeliczył się. Lori potrafiła dobrze kłamać jeśli wierzyła, że to ważne i konieczne – ale najwyraźniej tym razem tak nie było. Poza tym, Kirk znał ją zbyt dobrze, aby dać się zwieść tak łatwo.

- Obejrzyjmy przekaz, - powiedział.

Próbą oszukania go mógł zająć się później. Tymczasem, chciał najlepiej jak to możliwe, przyjrzeć się temu co zmierzało ku Ziemi.
Lori dotknęła konsoli sterowania w San Francisco. Obrazy, zebrane przez czujniki placówki dalekiego zasięgu i przekazane na Ziemię, były czyste i prawie doskonałe. Były również przerażające. Konsola holograficzna Kirka wydawała się poruszać w przestrzeni w samym środku formacji klingońskich krążowników. W przeciwieństwie do wiadomości odbieranych z neuroprzekaźnika, obrazy holograficzne z Dowództwa nie wywoływały wrażenia „ snu na jawie ” – pojawiały się one w pełnym wymiarze, z rzeczywistością, która zdawała się otaczać tego, kto siedział przy konsoli holograficznej.

- Trzymaj się mocno, podejdziemy do nich bardzo blisko.

To była Lori. Jej hologram ostrzegł Kirka, że zdalnie kierowane czujniki przesyłają ten obraz manewrując jak najbliżej, aby zarejestrować szczegółowo wygląd czołowego krążownika. Mimo ostrzeżenia Lori, Kirk kurczowo chwycił się podłokietnika, gdy znienacka ujrzał przed sobą pędzący, jak się zdawało na kursie kolizyjnym, potężny klingoński okręt. Zdecydowanie była to nowa klasa K `t `Inga - Kirk mógł wyraźnie obejrzeć większe gondole silników, nowe wiązki głowic ekranu deflektora i cięższe wyrzutnie torped. W przeszłości, najlepsze jednostki Gwiezdnej Floty okazały się tylko nieznacznie lepsze od wcześniejszych klingońskich projektów, a te cięższe okręty klasy K `t `Inga , mogły oznaczać nowe problemy dla obecnych statków kosmicznych Gwiezdnej Floty. Potem widok tajemniczego „ obłoku ” wypchnął wszystkie myśli o Klingonach z umysłu Kirka. Obrazy z neuroprzekaźnika, które „ śnił na jawie ”, wydawały się wystarczająco złowrogie, ale ten doskonały hologram pozwolił doświadczonym oczom Kirka docenić jego prawdziwy rozmiar. Jego dziwne, wielobarwnie przezroczyste wnętrze, zdawało się zawierać i ukrywać w sobie setki planet podobnych do Ziemi… być może tysiące.

– Nasi sztabowi naukowcy sądzą,… – to były słowa Lori - … że ta chmura może być polem siłowym, generowanym przez coś, co znajduje się w samym jej sercu.
- Cholera jasna !

Było to wyrażenie, którego bardzo młody Jim Kirk nauczył się od dziadka Samuela. Wydawało się dokładnie pasować do tej chwili. Kirk doznał zawrotu głowy, gdy uświadomił sobie jak niesamowita energia byłaby potrzebna, aby wygenerować pole siłowe tych rozmiarów. Zastanawiał się, czy nawet Słońce wytwarza energię na taką skalę. Następnie obrazy holograficzne znikły i Kirk stracił wrażenie podróży w przestrzeni. Pojawiły się ściany stacji – lecz obraz Lori pozostał – i widoczny jego własny obraz, wciąż siedzący obok niej w San Francisco, ponieważ wciąż patrzyła na niego. Czy oczekiwała jego odpowiedzi na to co zobaczył ? Czy też może na to, co zostało przemilczane ? Daj spokój Lori, hologram czy nie, widzę, że masz do powiedzenia coś kłopotliwego. Ale zawsze miałaś sposób przedstawiania rzeczy kłopotliwych tak, by wydawały się rozsądne, czyż nie ? Czy to pierwszy raz Nogura przysyła Cię do mnie z taką sprawą ?

- Jim, jest jeden statek gwiezdny, który mógłby… znaleźć się na czas na pozycji przechwycenia.

Kirk wszystko zrozumiał. Ale jego twarz nic nie wyrażała. " Twoje następne słowa zrobią z Ciebie dziwkę, Lori. Sztabową dziwkę Nogury. Mam nadzieję, że się mylę. "
Elaan
Użytkownik
#138 - Wysłana: 24 Lis 2011 21:55:36
cd.

- To Enterprise, Jim. Jest szansa, że zdoła opuścić stocznię orbitalną na czas.
- I co ? - Kiedy Nogura wysyłał ją tutaj, by mi to powiedziała, wiedział, że jej tego nie ułatwię.
- Dowódca Floty…
- To znaczy Nogura, oczywiście…
- Oczywiście. Wydał rozkaz zaokrętowania wszystkim członkom Twojej starej załogi, pozostającym w czynnej służbie. Tak jak życzył sobie Kapitan Decker, najlepsi…
- Kapitan Decker ?
- Tak. Rekomendowałeś, aby przekazać mu Enterprise, czyż nie ? Ma najlepszą załogę w Gwiezdnej Flocie, ludzi przyzwyczajonych pracować razem…
- A Nogura martwi się, że mógłbym chcieć sam przejąć okręt ?
- Właściwie… nie. Naturalnie zgodzisz się , że Enterprise został tak całkowicie przebudowany i odnowiony, iż nie jest już tym samym okrętem, który znałeś tak dobrze. Twój protegowany…
- Decker.
- Tak. Teraz jest na pokładzie już osiemnaście miesięcy, dokładnie zna wszystkie zmiany…
- Zna zmiany projektowe, jego nowe systemy, jak nikt inny we Flocie nie mógłby ich poznać.
- To prawda, Jim.
- Dziękuję, Lori. Myślę , że możemy już wyłączyć konsole? Mam spotkanie i jestem już spóźniony.
Elaan
Użytkownik
#139 - Wysłana: 29 Lis 2011 20:18:02 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 4.

Niezależnie od tego jak kto woli to nazywać – Dowództwo Gwiezdnej Floty, Kwatera Główna Floty lub Admiralicja - jest to skupisko budynków, które wciska się we wspaniałą przestrzeń sekwojowego lasu staromiejskiego okręgu San Francisco. Chociaż niektóre miasta – muzea mają wyższe budynki, zachowane z czasów przemysłowej przeszłości, Kwatera Główna Gwiezdnej Floty stanowi wciąż charakterystyczny punkt orientacyjny w tym świecie, gdzie tak wiele z nieładu naszego życia ulokowano pod ziemią.
Niespełna dwie godziny wcześniej, Kirk wsiadł do pociągu magnetycznego z Gibraltaru na wyspę Los Angeles, gdzie złapał przesiadkę na pierwszy powietrzny tramwaj. Teraz, piętnaście minut później, miał pełny widok na czyste, błękitne wody Zatoki San Francisco. Jak zawsze, widok budynków Kwatery Głównej Gwiezdnej Floty przyprawiał Kirka o szybsze bicie serca. Od czasu, gdy był jeszcze w stopniu aspiranta, zawsze podziwiał czystą symetrię projektu i jego dramatyczne połączenie kosmicznych i ziemskich materiałów. Było coś, co przypominało niemal zamek z baśni, w sposobie w jaki górne kondygnacje z błękitnego trytanium wznosiły się nad szaro - granitową podstawą. Dla Kirka stanowiło to zawsze odzwierciedlenie poezji w architekturze, mówiące o niezbędnym połączeniu twardego gruntu pod nogami i gwiazd nad głową.
Dziś jednak nie takie myśli zaprzątały umysł Kirka. Był pełnym gniewu i pozbawionym iluzji człowiekiem, który większość tego gniewu i goryczy kierował przeciwko sobie. Jak to było możliwe, że spędził prawie trzy lata, będąc totalnie ślepym na fakt, iż Głównodowodzący nim manipuluje ?

Flota Gwiezdna za pięć minut.

Było to rutynowe zawiadomienie komputera, sygnalizującego schodzenie. Patrząc w dół, Kirk mógł rozróżnić poniżej linię smukłych pylonów, którymi za pomocą mikrofal przesyłano energię i wskazówki do tramwaju powietrznego. Za kilka minut czekała go konfrontacja, która miała zdecydować czy pozostanie w Gwiezdnej Flocie, czy będzie żył czy umrze, czy też rzuci to wszystko w cholerę. Kluczem był Głównodowodzący, Admirał Heihachiro Nogura. Kirk nie miał wątpliwości, dlaczego Nogura rozkazał Lori Ciana, aby złożyła mu holograficzną wizytę w Gibraltarze. Wobec wszystkich nadzwyczajnych zagrożeń, związanych z pojawieniem się Intruza, admirał pośpiesznie wyznaczył Lori do uspokojenia potencjalnie kłopotliwego Jamesa Kirka. Nogura musiał założyć, że skoro już raz pokierowała Kirkiem tak dobrze, znajdzie sposób, by zrobić to ponownie. Ale tym razem Kirk w końcu przejrzał podstęp. Czy nie nawiązując zbyt wielu towarzyskich znajomości, był aż tak lekceważony w kręgu Admiralicji ? Być może przez te minione lata, przywiązany do biurka i nieszczęśliwy James Kirk, wydawał się coraz łatwiejszym celem manipulacji. Nie zdarzyło się bowiem nic, co mogłoby przypomnieć Nogurze albo nawet Lori, że wciąż był tym samym człowiekiem, który tak chlubnie zapisał się w dzienniku okrętowym Enterprise. Być może rzeczywiście nie był tym samym człowiekiem - przynajmniej, aż do tej chwili.
Dla Kirka było to tak, jak gdyby nieoczekiwanie odzyskał wzrok i słuch. A także zdolność logicznego myślenia. To niesamowite, że tak po prostu przestał analizować, kwestionować, wątpić. W głębi Kosmosu takie postępowanie kosztowałoby go ludzkie życie lub utratę całego okrętu. Tutaj nawet nie zauważył jak Nogura posługiwał się nim. Jak mógł tego nie widzieć ??
Od dnia, gdy przyprowadził swój sponiewierany okręt i załogę z ich długiej misji, Kirk stał się wyjątkowo cenny dla Nogury. Nie dla Nogury – człowieka, życzliwego pra-pra-dziadka sprzed kilkunastu lat i oddanego przyjaciela młodego podporucznika. Kirk był cenny dla Heihachiro Nogury Głównego Admirała Floty, który przysiągł poświęcić wszystko i zapłacić każdą cenę, aby tylko jak najlepiej spełniać swe obowiązki wobec ukochanej Gwiezdnej Floty.
Rosnąca we wpływy grupa „ Nowych Ludzi ” wśród ziemskiej populacji, z biegiem czasu stawała się coraz bardziej krytyczna wobec Gwiezdnej Floty, kosztów jej utrzymania, jej idei i dążeń, jej wartości jako formacji. Admirał Nogura nie mógł nie dostrzec natychmiast wartości żywego symbolu, starannie wykreowanej postaci bohatera, wzbudzającego lęk i szacunek wśród wpływowych osób, i stawiającego krytyków w obliczu argumentów wziętych z rzeczywistych doświadczeń. A Gwiezdna Flota bardziej potrzebowała takiego bohaterskiego symbolu tutaj, aniżeli gdzieś daleko od ludzkich oczu, na statku gwiezdnym w kolejnej długiej misji.
Ledwie za oknem po lewej przesunął się widok Parku Dziecięcego na wyspie Alcatraz, gdy Kirk usłyszał buczenie uruchamianych pochłaniaczy inercyjnych – wydawało się, że tramwaj zaledwie się porusza, choć schodził ostro w prawo, wytracając szybkość. Rzucił tylko szybkie spojrzenie na wznoszące się przed nim wyniosłe, lustrzano – błękitne kondygnacje budynku Admiralicji, gdy nagle tramwaj minął wrota Telegraph Hill i wylądował w terminalu, mieszczącym się pod Kwaterą Główną Gwiezdnej Floty.
Kirk wysiadł pierwszy, idąc spiesznie przez wysoko sklepione wnętrze, obojętny na efektowny widok Zatoki San Francisco. Miejsce to było zatłoczone, lecz Kirk dopiero później uprzytomnił sobie, że większość widzianych przezeń twarzy, przynajmniej tych ludzkich, które łatwiej było odczytać, była ponura i zatroskana. Był nieświadomy faktu, że centralny punkt jego zainteresowania zmienił się całkowicie w ciągu kilku ostatnich godzin. Chociaż wciąż był przekonany, że spieszył tu powodowany poczuciem zawodowego obowiązku i zaniepokojony sprawą tajemniczego Intruza, jego podświadomość coraz bardziej wypełniały myśli o okręcie zwanym Enterprise.

- Komandorze Sonak !

Sonak odwrócił się, zaskoczony faktem, że ktoś publicznie woła go po imieniu – na Vulcanie byłoby to karygodne naruszenie prywatności. Wolkański oficer naukowy był jeszcze bardziej zaskoczony widząc, że był to Kirk, który doskonale znał i respektował wolkańskie zwyczaje. Domyślił się, że jedynie jakieś nadzwyczajne okoliczności mogły być odpowiedzialne za taką nieuprzejmość.

- Czy otrzymał Pan już swoją nominację na Oficera Naukowego USS Enterprise ?

Wolkanin skinął twierdząco głową.

- W oparciu, jak mi powiedziano, o Pańską rekomendację, Admirale. Dziękuję.

To „ dziękuję ” było niepotrzebne, niemniej jednak Sonak je dodał. Ten człowiek, Kirk, wiele razy dowiódł, iż jest godnym szacunku.

- To dlaczego nie jest Pan na pokładzie ?

Sonak zachował spokój pomimo, iż pytanie było obraźliwie bezpośrednie.

- Kapitan Decker prosił, abym dokończył odprawę działu naukowego zanim…

Kirk przerwał mu.

- Tutaj, w Kwaterze Gwiezdnej Floty ? Enterprise jest w ostatniej fazie przygotowań do opuszczenia doku…

- Ich dokończenie będzie wymagało jeszcze co najmniej dwudziestu godzin, Admirale. - Opuści go w ciągu dwunastu godzin, - sprostował Kirk. - Zamelduje się Pan u mnie na pokładzie tak szybko jak to możliwe.
- U Pana, Sir ?

Kirk potwierdził stanowczym ruchem głowy.

- Czeka mnie jeszcze krótkie spotkanie z Admirałem Nogurą, po czym udam się bezpośrednio na Enterprise.

Następnie Kirk odwrócił się i spiesznym krokiem odszedł w kierunku turbo-windy. Wolkanin patrzył za nim, pytająco unosząc brew. Czyż nie był to nieco inny Kirk od tego, którego Sonak znał wcześniej ? Wolałby, aby ludzie nie byli tacy zagadkowi. Jeżeli Kirk myślał przedtem o Enterprise , to traktował to niczym niedościgłe marzenie. Dowodzenie okrętem gwiezdnym było sposobem na życie, niedostępnym dla oficera sztabowego - przynajmniej tak długo, jak oficer ów pozostawał członkiem Gwiezdnej Floty.
Ostatecznie, myśl o rezygnacji ze służby przyszła Kirkowi do głowy – chociaż wiedział, że nigdy nie zaznałby tej niewiarygodnej wolności i niezależności, jaką daje dowodzenie okrętem kosmicznym ; pomimo, iż w przestrzeni było wiele rodzajów statków. Gdy Kirk zmierzał do biura Nogury, Enterprise ponownie bez reszty zaprzątał jego myśli. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak bardzo motywuje go do działania potrzeba posiadania tego statku. Szczerze wierzył w to, że przybył tutaj, ponieważ istniało zagrożenie i Enterprise był potrzebny. I że on, Kirk, był lepszym wyborem na jego dowódcę, niż niewątpliwie utalentowany, lecz znacznie mniej doświadczony Decker.
Elaan
Użytkownik
#140 - Wysłana: 6 Gru 2011 22:56:22 - Edytowany przez: Elaan
cd.

- To musi być raczej trudne dla Ciebie, - powiedział Nogura. - Kapitan Decker został kimś w rodzaju Twojego protegowanego, czyż nie ?


- Tak, Sir, lecz ja nie widzę w tym nic trudnego. Zarekomendowałem go wówczas na to stanowisko, ponieważ był najlepszym z dostępnych oficerów. W obecnej sytuacji, nie jest nim.

Kirk wiedział, że jest zmotywowany i zdeterminowany jak nigdy przez ostatnie lata, i że ma mocne argumenty do wykorzystania. Te ostatnie pięć lat zapisów w dziennikach okrętowych Enterprise , wsparte jego perswazją, iż wielki Admirał Nogura potrzebuje nie kapitana związanego z przebudową okrętu, lecz raczej kapitana możliwie najbardziej doświadczonego w kontaktach z kosmicznymi niewiadomymi takimi jak ta, która teraz pędzi w kierunku Ziemi.
Na początku wydawało się, iż Nogura jest obojętny i zniecierpliwiony, ale Kirk widział, że Głównodowodzący był także zakłopotany i zmęczony. Czy dziś kłodami na jego drodze mieli być Kirk i zaczynający karierę młody Decker ? Jak wiele jednak Kirk utracił przez prawie trzy lata uwięziony na Ziemi, nieszczęśliwy w obcym dla siebie środowisku ? W zwyczajnych okolicznościach, Kirk nigdy nie zaryzykowałby bezpośredniej konfrontacji z Admirałem. Ale to było pierwsze prawdziwe wyzwanie, przed którym Kirk stanął w ciągu ostatnich trzech lat. Poza tym Nogura, jakkolwiek dynamiczny i budzący postrach swą osobowością, był także człowiekiem, który manipulował i posługiwał się nim. To była bitwa, którą Kirk zdecydowany był wygrać.
Kirk zauważył, że Nogura sam zaczął kwestionować decyzję o nominacji Deckera, że jest niezwykle cierpliwy, wręcz niewiarygodnie, biorąc pod uwagę jego reputację. Stawało się oczywiste, że musiał naprawdę żałować sposobu, w jaki zmusił Kirka do przyjęcia awansu.
Kirk spędził w biurze Nogury dwanaście minut. Nie pamiętał, aby jakikolwiek gość lub decyzja zajęły Admirałowi tak wiele czasu. Nagle poczuł chłodny dreszcz, gdy Nogura wstał gwałtownie za biurka.

- Cały Sztab długo nad tym dyskutował, Jim, - powiedział Nogura. - Obawiam się, że każda kwestia, o której wspomniałeś, została już dokładnie przemyślana.

- Admirale, kwestie te nie były dokładnie ani prawidłowo przedyskutowane, ponieważ byłem nieobecny. - Kirk wiedział, że teraz jego jedyną szansą jest sprowokować Nogurę bezpośrednio.
- A teraz, gdy jestem obecny, przypominam, że było Pańskim obowiązkiem poinformować mnie o jakichkolwiek negatywnych argumentach przeciwko mojej nominacji.

Jako admirał i członek sztabu Nogury, Kirk miał zarówno prawo jak i obowiązek wiedzieć o wszystkich zastrzeżeniach, jakie wobec spełniania przez niego obowiązków zawodowych wysuwali równi mu stopniem oficerowie. Oczy Nogury utkwione były w Kirku przez pięć długich sekund, potem dziesięć… dwadzieścia… Kirk walczył z całych sił, aby utrzymać kamienny wyraz twarzy. Wyczuł, że wszystko wygra lub straci teraz, w następnej minucie.

- Jak bardzo chcesz go odzyskać ?
- Enterprise ? Nie mogę zaprzeczyć, że będzie przyjemnie wrócić na jego pokład…

- Jim, przypominam Ci o Twoim honorze. Jeżeli istnieje najmniejsza szansa, że nie kierują Tobą jedynie względy zawodowe, chęć przechwycenia i zidentyfikowania tej istoty, nawiązywania kontaktu z wszelkimi formami życia…
- Nie rozumiem tego odwołania się do mego honoru, Heihachiro. Nie przypominam sobie, bym okłamał Cię w przeszłości – i jestem przekonany, że Ty także tego nie zrobiłeś.

Kirk wiedział już, że wygrał. Był także przekonany, że wszystko co powiedział lub przemilczał, było całą i kompletną prawdą.
Elaan
Użytkownik
#141 - Wysłana: 9 Gru 2011 20:05:07 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 5.

Kirk kroczył przez Kwaterę Główną Gwiezdnej Floty do hali głównego transportera orbitalnego, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, pomimo wypełniającego go podniecenia. Wiedział, że bezwstydnie wykorzystał przyzwoitość Heihachiro Nogury. Ale był zadowolony, że stało się to z dobrego powodu.
Nie myślał o ostatnich słowach Nogury : „ Jeżeli jesteś przekonany, że jesteś prawym człowiekiem, Jim, to idź ! Jeśli nie, to na litość Boską, nie rób tego ! ”
Gdyby McCoy był obecny, byłby zaniepokojony. To nie był Jim Kirk z dzienników pokładowych Enterprise , nie do końca w każdym razie. Coś zostało utracone, jakaś granica została przekroczona i w tej chwili nie było sposobu, aby przekonać się czy można to będzie naprawić, czy nie.
Te pochłaniające umysł Kirka myśli o Enterprise , a dopiero wtórnie o „ obłoku – Intruzie ”, zmierzającym ku Ziemi... McCoy ostrzegłby go, że zarówno miłość mężczyzny do statku jak i miłość do kobiety, rzadko przypominają poetyckie uniesienia. Obie te namiętności są bliźniaczo podobne żądzy posiadania – i równie jak ona czynią człowieka ślepym na jego obowiązki.
Kirk wszedł na platformę transportera.

- Stocznia Marynarki. Kompleks Centralny, strefa siódma. Transport.

Transporter przeniósł Kirka do skrzydła inżynieryjnego ogromnego Kompleksu Centralnego, który mieścił administrację i większość innych działów, niezbędnych zajmującej ogromną przestrzeń, stoczni orbitalnej. Była to największa placówka Gwiezdnej Floty zajmująca się budową i naprawą okrętów po tej stronie Antaresa. To właśnie tutaj, prawie dziewięć lat temu, młodszy niż dziś kapitan James T. Kirk, objął na U.S.S Enterprise swe pierwsze dowództwo.
Naczelny Inżynier Montgomery Scott zobaczył Kirka i z wyrazem zaskoczenia, ale i zadowolenia na twarzy, oderwał się od grupy stojącej przy komputerze inżynieryjnym. Błysk radości w ciemnych oczach Scotta i jego uśmiech spod nowo wyhodowanych wąsów, były potwierdzeniem tych wspólnych lat na mostku Enterprise. Lecz wyraz jego twarzy odzwierciedlał także głęboko skrywany niepokój.

- Admirale, te rozkazy odlotu, które otrzymaliśmy. Flota chyba nie mówi poważnie.
- Dlaczego transportery Enterprise nie działają, Panie Scott ?
- To chwilowe kłopoty, Sir.

Potem szybko przeszedł do sedna sprawy.

- Admirale, mamy za sobą osiemnaście miesięcy przebudowy i ponownego montażu systemów. Moglibyśmy uruchomić silniki za dwadzieścia godzin. Ale kto, do diabła, wpadł na pomysł, że mamy być gotowi w dwanaście godzin ?

Kirk widział, że jego spotkanie ze Scotty`m jest obserwowane z zaciekawieniem. To miejsce musi roić się od plotek, a jego przybycie tutaj bez wątpienia da pożywkę nowym, być może bliższym prawdy. Wziął Scotta za ramię, kierując się wraz z nim ku okrągłym drzwiom śluzy powietrznej, wiodącym do osobowej gondoli, zakotwiczonej przy zewnętrznej ścianie Kompleksu Centralnego.
Oczy Scotta zwęziły się. Spędził z tym człowiekiem zbyt wiele lat, aby nie zorientować się, że coś się stało. Ponadto znał to spojrzenie; widział ten wyraz twarzy u Kirka wiele razy przedtem. Były dowódca Scotta szykował się, by stanąć twarzą w twarz z poważnym problemem i była to walka, którą zdecydowany był wygrać. Naczelny Inżynier zwolnił kroku, lecz nie przestawał myśleć o przedmiocie swoich zmartwień. „ Okręt wymaga jeszcze tyle pracy, i to w doku… ”

- Chodźmy, – powiedział Kirk dziwnie stłumionym głosem.
Elaan
Użytkownik
#142 - Wysłana: 16 Gru 2011 21:23:19
cd.

Scott zamrugał zaskoczony, niepewny przez chwilę, co powinien zrobić. Ale Kirk wchodził już do gondoli i Scott zrozumiał, że ma zabrać Kirka bezpośrednio na Enterprise.
To nie była prośba; to był rozkaz.

- Tak jest, Sir.

Scott podszedł szybko do panelu sterowniczego gondoli, gdzie wystukał jej kod identyfikacyjny oraz docelowy punkt lotu. Gdy wrota śluzy Kompleksu Centralnego i drzwi gondoli zatrzaskiwały się za nimi, słyszeli dźwięk opadających rygli.
Kirk przeszedł do przodu i stanął obok Scotta. Zapaliło się zielone światło zezwalające na odłączenie, potem poczuli lekki wstrząs, gdy gondola oderwała się od ściany olbrzymiego kompleksu. Teraz lecieli swobodnie. Scott delikatnie i z wyczuciem operował kontrolkami steru strumieniowego, kiedy przelatywali na drugą stronę pogrążonej w półmroku stoczni. Ziemia była powyżej, z jednej strony niewiarygodnie rozświetlona promieniami Słońca, które zdawały się znikać w rozległych, gładkich przestrzeniach Pacyfiku.
Kirk mówił szybko, wprowadzając Scotta w istotne szczegóły alarmowej wiadomości dowództwa. Opisał świecący „ obłok ” i wspomniał o przypuszczeniach naukowców Gwiezdnej Floty, że w rzeczywistości może to być efekt pola siłowego, wytwarzanego przez niewiarygodnie silne źródło energii w sercu „ chmury ”. Scott spojrzał przenikliwie, kiedy Kirk opisywał nowe klingońskie krążowniki – potem jego oczy rozbłysły mieszaniną satysfakcji i obawy, gdy Kirk kreślił obraz ich zniszczenia. Oczy tych dwóch mężczyzn spotkały się; satysfakcjonująca była świadomość, że najpotężniejsze okręty klingońskiej Floty są zniszczalne. Lecz zawisło między nimi niewypowiedziane pytanie, na które nie znali jeszcze odpowiedzi - czy przebudowany Enterprise będzie w stanie lepiej poradzić sobie z atakiem Intruza.

- Klingoni zdecydowanie zaatakowali jako pierwsi, - powiedział Kirk. - Enterprise nie może popełnić tego błędu, to oczywiste…
- To nie gwarantuje, że Enterprise zdoła tego dokonać, - przerwał mu Scott. - Nikt nie jest nawet pewien co jest w stanie zrobić. Silniki, deflektory, uzbrojenie i systemy defensywne – to wszystko jest nowe. Nie przeprowadzono nawet rejsu próbnego, żadnych testów w warunkach bojowych ! A silniki, Admirale, nie były nawet jeszcze testowane przy prędkości Warp. Dodajmy do tego niedoświadczonego Kapitana…

Kirk przerwał mu.

- Przez dwa i pół roku w Biurze Operacyjnym Gwiezdnej Floty mogłem trochę zardzewieć, Panie Scott, lecz nie nazwałbym siebie „ niedoświadczonym ”.

Scottowi zajęło chwilę zrozumienie pełnego znaczenia tych słów – potem długo, przenikliwie wpatrywał się w twarz Kirka, jakby chcąc się upewnić. Oficerowie sztabowi zazwyczaj nigdy nie mogli powrócić do samodzielnego dowodzenia okrętem.

- Oddali mi go, Scotty.

Scott spojrzał na niego ze zrozumieniem, domyślając się tego, co nie zostało dopowiedziane.

- Oddali go Panu, Sir ? Wątpię, by to było takie proste. - Scott nie miał co do tego wątpliwości, lecz uszanował to, iż Kirk nie chciał o tym mówić. - Nie chciałbym zawieść nikogo, komu udało się osiągnąć coś takiego, - kontynuował Scott. - Wystartujemy o czasie, Sir. Statek będzie gotowy.

Kirk po prostu skinął głową. Oczekiwał bardzo wiele, a nie mógł zadowolić się niczym mniej. Tymczasem jego oczy zaczęły śledzić widok na wprost, ku któremu zmierzała ich orbitalna gondola. Zdał sobie sprawę, że Scott celowo trzymał się tej części stoczni, która zasłaniała mu widok podczas całej rozmowy. Twarz Kirka złagodniała; widział wyraz dumy ogarniający twarz Scotta. Widoczne to było także w jego delikatnych ruchach, gdy inżynier operował kontrolkami bocznego steru strumieniowego.

- Oto on, Sir !
Elaan
Użytkownik
#143 - Wysłana: 19 Gru 2011 19:12:51 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 6.

Był tam, zawieszony wewnątrz ażurowej, zdawałoby się filigranowej, konstrukcji doku orbitalnego.
Enterprise !
Montgomery Scott, z nieoczekiwanym u niego zmysłem dramatycznym, tak manewrował gondolą, aby utrzymać okręt poza zasięgiem wzroku Kirka, aż do ostatniej chwili. Potem użył bocznego steru strumieniowego, by wykonać szeroki zwrot i pokazać Admirałowi Enterprise w pełnej chwale. Oczy Kirka widziały tylko okręt. Było to tak, jakby delikatna struktura kratownicy otaczająca statek nie istniała - albo, jeśli zdawał sobie sprawę z jej istnienia, postrzegał ją i jej światła jako zdobną klejnotami kosmiczną rzeźbę, istniejącą jedynie po to, by stanowiła oprawę i uwydatnienie dla nowej symetrii i piękna Enterprise.
To dramatyczne i wstrząsające wrażenie, wzmożone przez zalewające okręt z każdej strony światła olbrzymiego, orbitalnego doku, zdawało się jeszcze potęgować na tle otaczającej ich, aksamitnej czerni przestrzeni kosmicznej. Kirk, oczywiście, widział wcześniej niektóre ze zmian projektowych linii kadłuba, lecz było to w połowie przebudowy. Teraz okręt był kompletny, pysznił się wdziękiem całości - Kirk szukał jakiejś frazy, jakiegoś sposobu opisania tego co odczuwał. Czy ten statek był jak piękna kobieta ? Nie; w tym momencie był dla niego czymś więcej. Legendą ? Mitem, który stał się rzeczywistością ? Tak, to było właśnie to ! Ten okręt był niczym Afrodyta, gdy Zeus po raz pierwszy nakazał jej wyłonić się z morza - nagi i szokująco piękny.

- Kto się wyłonił, Sir ? - To był Scott, który rzucił mu zdziwione spojrzenie.

Wtedy Kirk zdał sobie sprawę, że część swoich myśli wypowiedział na głos.
Scott sterował ich gondolą, manewrując wzdłuż i wszerz kadłuba okrętu i pozwalając Kirkowi delektować się każdym widokiem. Naczelny Inżynier był przy tym na tyle taktowny, by wskazać wszystkie zmiany konstrukcyjne i przebudowane detale, tak aby wyglądało to jedynie na przelot inspekcyjny. Wreszcie monitor kontrolny ich gondoli zamigotał symbolami, oznaczającymi dotarcie do śluzy na pokładzie ładunkowym.
Kirk poczuł wstrząs, kiedy gondola zadokowała, potem usłyszał metaliczny dźwięk opadających śrub zabezpieczających i dobrze znane pneumatyczne westchnienie, gdy drzwi śluzy otworzyły się. Możesz znów wrócić do domu ! Ktokolwiek spisał cię na straty, mylił się ! Lecz teraz, co to było, co mówił Scotty ?

- Witamy na pokładzie, Kapitanie, - powtórzył Scott.

Pokład ładunkowy przedstawiał obraz chaosu, na który składały się skrzynie z dostawami i wyposażeniem, anty-grawitacyjne wózki transportowe i spieszący we wszystkich kierunkach technicy. Kirk poczuł się nieswojo, gdy zobaczył jak całkowicie przeprojektowano wnętrze statku nawet tutaj. Ani to, że dokładnie przestudiował projekty graficzne, ani jego wizyty w trakcie przebudowy, nie przygotowały go na kompletny bezmiar zmian, których ostateczny kształt miał teraz przed sobą. Lecz nawet w panującym tu chaosie mógł rozpoznać te wzorce, które charakteryzują starannie zaplanowane działanie. Było w tym całym zamieszaniu coś uspokajająco sensownego - w nowym kształcie kontenerów ładunkowych, podróżujących wzdłuż pokładu na saniach anty-grawitacyjnych, tak jakby ignorowały rozproszone, spocone figurki członków załogi. Każdy pojemnik niczym samodzielny, inteligentny fragment układanki, znajdował swoje własne, zaplanowane miejsce składowania w ładowniach statku. Drzwi śluzy powietrznej za plecami Kirka i Scotta zamknęły się, wydając przy tym ostrzegawczy dźwięk - znak, iż gondola osobowa, która ich tu przywiozła była potrzebna gdzie indziej, w innej części orbitalnej stoczni. Nie było widać pośpiechu ani oznak zmęczenia wśród pracujących tutaj załogantów, którzy w skupieniu zmagali się, aby ich część Enterprise była gotowa w prawie niemożliwym czasie dwunastu godzin.
Czy będą gotowi na czas ? Gdzieś tu, we wnętrzu statku był kapitan Decker, który stwierdził w raporcie dla Gwiezdnej Floty, że zaledwie kilkanaście godzin nie wystarczy. A Decker znał ten nowy Enterprise - nie mogło być żadnych wątpliwości, że zdążył poznać go bardzo dokładnie. Czy mógł on, Kirk, dokonać tego, co młody i zdolny Decker uznał za niemożliwe ? Nieco spocony, młody chorąży podszedł pospiesznie, aby ich powitać, zdenerwowany nieoczekiwanym widokiem przybywającego na pokład Admirała. Boże, – pomyślał Kirk – jak młodzi są teraz oficerowie !

- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład, Sir, - zwrócił się do niego Kirk.
- Zezwalam, Sir, - odpowiedział chorąży. - Witamy na pokładzie, Admirale… i Komandorze Scott, jest Pan natychmiast potrzebny w maszynowni.
- Zechce mi Pan wybaczyć, Sir ? - powiedział Scott i odszedł pospiesznie.

Niezwykłość całej tej sytuacji znów uderzyła Kirka. " Wróciłem ! " W tej samej chwili uświadomił sobie, że jego obecność komplikuje życie młodziutkiego chorążego, który najwyraźniej miał także inne zajęcia, wymagające jego uwagi.

- Sir, jeśli życzy Pan sobie, chętnie będę Panu towarzyszył…
- Myślę, że sam znajdę drogę, Chorąży.
Elaan
Użytkownik
#144 - Wysłana: 27 Gru 2011 18:48:49 - Edytowany przez: Elaan
cd.

Kirk odwrócił się i odszedł, czując za plecami westchnienie ulgi młodego oficera. Ruszył w poprzek platformy, a potem przeciął płaszczyznę pokładu, kierując się ku najbliższej turbo-windzie. Czekał kilka sekund, a potem zaczął się zastanawiać, czy windy poddano jakimś przeróbkom, że wymagają czegoś więcej niż tego, by stanąć przed nimi w zasięgu czujnika. Próbował szybko odszukać w pamięci jakieś dane o takich zmianach w turbo-windach Enterprise… Wreszcie pojawiła się kabina turbo-windy; usłyszał dobrze znany dźwięk przypominający westchnienie, gdy drzwi się otworzyły. Kirk wszedł do środka, nieco spięty poczuciem bycia tu i świadomością, że jego polecenie zaraz stanie się rzeczywistością.

- Mostek, - rozkazał, delektując się tą chwilą.

Mechanizm turbo-windy zareagował; zaskoczył i ruszył z miejsca szybciej niż zapamiętał to Kirk. Czuł tylko minimalne pozostałości niestłumionej bezwładności, gdy kabina przyspieszała w górę, a potem niewielkie poczucie przesuwu w bok, gdy turbo-winda podróżowała w poziomie ku kolejnemu, wiodącemu w górę szybowi. Na ścianie kabiny był nowoczesny czytnik pozycji windy, lecz raz tylko rzucił na niego okiem, ponieważ jego własne, przeszkolone zmysły mówiły mu wszystko co chciał wiedzieć - winda przeszła przez wielką sekcję inżynieryjną okrętu, a teraz przesuwała się wewnątrz szerokiego pylonu wspierającego w kierunku sekcji spodka. Tak, w najmniejszym stopniu nie odczuwał przyspieszenia teraz, gdy niczym pocisk mknął przez pierwsze jedenaście pokładów ku poziomowi mostka. Zmniejszenie prędkości ! Serce zamarło w nim na kilka sekund. Czy załoga mostka została poinformowana, że znów jest kapitanem Enterprise ? Tak czy inaczej, pierwsze wrażenie, jakie zdoła na nich zrobić, będzie ważne. Powinien pojawić się jako osoba inteligentna, zaniepokojona, lecz także pewna i godna ich pełnego zaufania…

Drzwi turbo-windy otworzyły się z cichym szelestem. Kirk wyszedł z niej wprost na mostek, ale jego wejście pozostało niezauważone, a obecność - nierozpoznana. W przeciwieństwie do rozległej, pełnej chaosu przestrzeni pokładu ładunkowego, mostek przypominał raczej kocioł pod parą na pełnym ogniu: wszędzie bałagan; sprzęt do testowania urządzeń pod nogami; wszystkie konsole otwarte; ekrany i wyświetlacze niepodłączone; poodkręcane przekaźniki; skomlenie czujników; a do tego ostrzegawczy sygnał przeciążenia protestujący gdzieś z szarpiącym nerwy, brzękliwym piskiem. Kirk ponownie poczuł dotyk niepewności - uczucie to sprawiło, że znów zaczął się zastanawiać, czy nie objął tego dowództwa zbyt gwałtownie i będąc doń nieprzygotowanym. Rzecz charakterystyczna, natychmiast zezłościł się na siebie za to, iż pozwolił sobie na negatywne myśli - dowodzenie wymagało przecież myślenia pozytywnego! Wizytował ten okręt podczas jego przebudowy, dokładnie przeglądając wszystkie nowe plany projektowe i specyfikacje. Ten statek znów miał stać się jego domem, a wkrótce cały ten pozorny bezład zaczął mieć dla niego sens. Wreszcie został zauważony. Sulu, Azjata o romantycznej duszy, teraz z paskami Komandora Porucznika na rękawach, zlany potem stał przy sterze, gdzie zamarł wpół ruchu na widok Kirka. Uhura, także w stopniu Komandora Porucznika, przyciągająca wzrok tą samą, klasycznie piękną sylwetką, gwałtownie wstrzymała sygnalizowaną kontrolę częstotliwości. A Chekov, wyglądający niemal zbyt chłopięco, aby być pełnym Porucznikiem, zastygł na moment przy nowym stanowisku kontroli uzbrojenia. Kirk przypomniał sobie zasłyszaną informację, że Chekov niedawno powrócił ze szkolenia dowódców w zakresie broni defensywnej.

- Sir… ? - Hej, ty tam, wyłącz ten sygnalizator przeciążenia !

Nagle zapadła cisza. Fakt obecności Kirka na mostku wywołał wśród pozostałych członków załogi falę szybkich spojrzeń i cichych pomruków. Lecz nie było wątpliwości co do wyrazu zadowolenia i powitania na twarzy Uhury. Potem powiedziała to jedno słowo, które miał nadzieję usłyszeć właśnie od któregoś z nich.

- Kapitanie, - powiedziała - Gwiezdna Flota już sygnalizowała Pańskie przeniesienie na stanowisko dowódcy.

Teraz Uhura ruszyła ku niemu, Sulu i Chekov także, z szerokimi uśmiechami na twarzach. Dołączyły do tego nieśmiałe głosy powitania ze strony niektórych nowych członków załogi. Kirk zdał sobie sprawę, że to spotkanie szybko może przerodzić się w sentymentalną i wspominkową ceremonię powitalną. Pierwsze chwile ponownie objętego przezeń dowództwa były zbyt ważne, aby je na to poświęcić.

- Doceniam Wasze powitanie; życzyłbym sobie, aby okoliczności były mniej krytyczne.

Ton jego głosu i spojrzenie przekazywały jasną wiadomość. Czas na uściski rąk i sentymentalizm nadejdzie później. Zwrócił się do Uhury:

- Posterunek dalekiego zasięgu Epsilon Nine monitoruje Intruza. Proszę nawiązać z nimi łączność.
- Tak jest, Sir. - powiedziała Uhura.

Kirk po raz kolejny rozejrzał się po mostku, wreszcie zapytał:

- Gdzie jest Kapitan Decker ?

Sulu przerwał ciszę, która nagle zapadła.

- Jest w maszynowni, Sir. - Sternik wskazał fotel kapitana. - On nic nie wie.

Kirk odwrócił się do Chekova.

- Proszę zgromadzić całą załogę na Pokładzie Rekreacyjnym o godz. 16. 00. Widzę, że duży ekran jest już podłączony i działa. Chcę pokazać wszystkim, w obliczu czego się znaleźliśmy.
Elaan
Użytkownik
#145 - Wysłana: 29 Gru 2011 11:37:56 - Edytowany przez: Elaan
Rozdział 7.

Po tym, jak drzwi turbo-windy zamknęły się za Kirkiem, przez chwilę praca na mostku zupełnie ustała, lecz wkrótce została wznowiona. Było to tak, jakby jego obecność podziałała na wszystkich niczym ładunek elektryczny, który teraz zniknął. Chekov był zaskoczony, gdy zorientował się, że nadal wstrzymuje oddech z niewiadomego powodu.

- On chciał odzyskać ten okręt, - powiedział Sulu. - Nie chciałbym być na jego drodze, gdy wróci !

Uhura skinęła głową. To było dokładnie to, co także ona wyczuła w zachowaniu Kirka. Miał też to pragnące, ogarniające spojrzenie, które widać w oczach niektórych mężczyzn, gdy już zdobędą kobietę, a ona leży przed nimi gotowa, aby ją wziąć. Uhura nie była nieobeznana z takim spojrzeniem, ale była zakłopotana miarą pożądania, którą w nim zobaczyła. Jeden z niedawno przyjętych członków załogi odezwał się, wyraźnie wzburzony:

- A Kapitan Decker ? Ten okręt oddano pod jego komendę - był tu, obecny w każdej minucie jego przebudowy.

Wątpliwości Uhury ulotniły się w jednej chwili, gdy odwróciła się, by bronić Kirka, a w jej głosie zabrzmiały twarde tony.

- Chorąży, nasze szanse powrotu z tej misji właśnie wzrosły dwukrotnie !

Prywatnie pomyślała sobie, że dobrze by było, gdyby to okazało się prawdą.
Z tego co przechwyciła z nasłuchu łączności, Uhura mogła złożyć w całość dość dokładny obraz sytuacji w obliczu jakiej się znaleźli. Sama była zaskoczona, gdy uświadomiła sobie, że zastanawia się czy dzisiejszy Jim Kirk jest w stanie sprostać temu zagrożeniu tak dobrze jak Kapitan, którego zapamiętała. Trudno było zaprzeczyć, że spędził trzy lata na Ziemi, uwiązany za biurkiem przy pracy, której nigdy nie powinien był zaakceptować.

Montgomery Scott stał w samym środku czegoś, co wielu nazwałoby pandemonium. Komory mieszania paliwa dla obu silników statku, sięgające trzech pokładów ponad nim i czterech poniżej niego, nie płonęły jeszcze oślepiającym ogniem piekielnym – tak jak miałoby to miejsce, gdyby dostarczały energii niezbędnej do odkształceń przestrzeni w Warp. Ale nawet na minimalnej mocy, blask wydobywający się z kolektorów energii falowej nadawał wszystkiemu wokół nieziemskiego wyglądu. Lecz Scott dawno temu nauczył się jak ignorować to wrażenie. Każdy inny sposób pracy tutaj byłby niemożliwy, lecz równie niemożliwym dla niego byłoby pracować gdzie indziej. Scott nie marzył o tym, by pewnego dnia samemu objąć dowództwo statku gwiezdnego. W istocie rzeczy, uznałby to za głupie marnotrawstwo jego talentów. Nie mógł sobie wyobrazić większego zaszczytu lub większej chluby, niż bycie Naczelnym Inżynierem na okręcie Floty Gwiezdnej, a szczególnie na tej jednostce. Ostatnie trzy lata, poświęcone przebudowie i unowocześnianiu okrętu, były najszczęśliwszym okresem w życiu Scotta, dlatego teraz dręczył go fakt, że przywraca się statek do służby z tak nieodpowiednim pośpiechem. Nowo zaprojektowane silniki nie były jeszcze testowane przy prędkości Warp, a były to silniki sześciokrotnie potężniejsze niż jakiekolwiek wcześniej stosowane w przestrzeni kosmicznej – co dobitnie świadczyło o tym, iż nie są to rzeczy, z którymi należy obchodzić się pospiesznie lub niedbale.

- Gotowe, Inżynierze. Porównajmy zapasowe wzorce.

Słowa te pochodziły od dobrze umięśnionego, młodego tułowia, które w tej chwili zdawało się być pozbawione głowy. W tej właśnie chwili bowiem, Will Decker, całkowicie pochłonięty pracą, tkwił swą jasnowłosą głową w małym luku konsoli zasilania awaryjnego. Dzięki temu młody kapitan zdołał odnaleźć prawie mikroskopijne, przepalone czworokąty, które wciąż uniemożliwiały pracę okrętowych transporterów. To właśnie tej sprawy dotyczyła wiadomość, która sprowadziła tu Scotta w pośpiechu z lądowiska pokładu ładunkowego. Teraz na nowo był pod wrażeniem pomysłowości Deckera, z jaką ten zdołał wytropić i zlokalizować źródło kłopotów. Przeprowadzony przez nich test porównawczy wzorców wypadł doskonale, a Decker mógł już pracować dokładniej, mając swobodną głowę, lecz jego oczy wciąż były zatroskane. Transportery mogły teraz znów zacząć przesyłanie personelu i ładunków na statek, lecz Decker wolałby mieć czas na dalsze testy przeciążeniowe. Dlaczego przepalenie nastąpiło w tym właśnie miejscu i dlaczego nie wykazały tego wcześniejsze badania ? Scott, ogarnięty tymi samymi wątpliwościami, zaczął sugerować konieczność dalszych testów – i nagle uświadomił sobie, że Decker wkrótce odejdzie. Zdał sobie sprawę, że coraz bardziej boli go serce z powodu wstrząsu i rozczarowania, jakich dozna ten młody człowiek, którego zdążył polubić i obdarzyć szacunkiem. Gdy zobaczył jak Kirk wchodzi i zmierza wprost ku nim, Scott poczuł, że jego twarz zalewa rumieniec zakłopotania. Zrozumiał, że Kirk przyszedł tutaj, by powiedzieć to Deckerowi. Zastanawiał się, czy on sam nie powinien był jakoś ostrzec młodego kapitana. Lecz nie, byłoby to niewłaściwe, gdyby zrobił to ktoś oprócz Kirka. A w związku z ich prawie niemożliwym harmonogramem prac, Kirk był niewątpliwie właściwą osobą, by uczynić to tutaj, natychmiast i bez wahania. Jeżeli Enterprise miał być gotowy w pozostałe już teraz tylko jedenaście godzin, żaden z nich nie mógł pozwolić sobie na niepotrzebną stratę choćby jednej, bezcennej minuty.

- Admirale Kirk, - powiedział kapitan Willard Decker, zadowolony, wyciągając dłoń na powitanie. - Wkrótce będziemy gotowi do odprawy.

Szeroki, pełen pewności siebie uśmiech młodego kapitana, przypomniał Scottowi innego młodego kapitana Enterprise, którego znał niegdyś.

- Wystartujemy zgodnie z harmonogramem, nawet jeśli trzeba będzie wyciągnąć okręt z doku własnymi rękami. Prawda, Scotty ?
- Tak jest, Sir, - potwierdził Scott bez przekonania. - Tak będzie.

Kirk przerwał im stanowczym tonem.

- Will, przejdźmy tam i porozmawiajmy.
- Wskazał spokojny kąt obok grodzi, a Decker spojrzał na niego zdziwiony. Potem odwrócił się do Scotta.
- Daj mi znać, kiedy kopie zapasowe będą na miejscu.
- Tak jest, Sir, - powiedział Scott ponuro, gdy obaj odwrócili się i odeszli.

Decker, niemal zbyt przystojny, jak mówili niektórzy, poruszający się z wdziękiem młodości; Kirk bardziej doświadczony, o oszczędnych, pełnych gracji ruchach, patrzący ponuro, lecz zdecydowany zrobić to, co musiał zrobić. Porównanie to samo przyszło Scottowi do głowy, lecz natychmiast odrzucił te absurdalne analogie - nie widział powodu, by rozmyślać o konfrontacji między rutynowanym dowódcą a młodym uzurpatorem.
Q__
Moderator
#146 - Wysłana: 29 Gru 2011 20:42:10
Elaan

Czyta się znośnie, wręcz miło . Powieść widać, że dobra (mocno rozszerza nam obraz tła i to w b. ciekawy sposób*)... Ale ten podział na rozdziały to chyba Twój wkład własny, bo nie pamiętam go z orygiału.

* ale te machinacje - owszem pro publico bono - w Starfleet Headquaters (i opinia Kirka o swej jednorocznej żonie)... nie tak utopijna ta utopia... i nie do końca konsekwentnie pomyślana...
Elaan
Użytkownik
#147 - Wysłana: 29 Gru 2011 21:11:06
Q__

Przykro mi, ale taki właśnie podział na rozdziały mam w oryginale - i tego się trzymam.
Nie pozwoliłabym sobie na aż tak daleko idący wkład własny w dzieło Roddenberry`ego.
Miło mi natomiast, że wreszcie oceniłeś sam przekład.
Nie dorównuje, rzecz jasna, przekładowi Evivy, ale że niczego dotąd nie próbowałam tłumaczyć, więc jak na pierwszy raz nie jest chyba najgorzej.
Eviva
Użytkownik
#148 - Wysłana: 29 Gru 2011 21:13:50
Elaan

Jest bardzo dobrze! Już Ty się nie umniejszaj, naprawdę świetnie Ci idzie.
Elaan
Użytkownik
#149 - Wysłana: 29 Gru 2011 21:28:20
Eviva

Dzięki za wsparcie i otuchę.
Ty dajesz mi pochwały profesjonalistki, a Q konstruktywną krytykę, żeby mi się w głowie nie przewróciło, więc wszystko będzie dobrze.
Eviva
Użytkownik
#150 - Wysłana: 29 Gru 2011 21:36:37
Elaan

Na pewno będzie Głowa do góry i pracuj dalej
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  »» 
USS Phoenix forum / Świat Star Treka / Z pamiętnika Admirała Kirka

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!