MarcinKMarcinK:
Odpowiedź jest prosta: Kiedyś były robione spontanicznie. Nikt nie robił zbiórek, tylko po prostu twórcy składali się z własnej kieszeni by kupić to co będzie im w produkcji potrzebne. Nikt nie myślał o zatrudnianiu profesjonalistów, wszystko robili samodzielnie, jeden umiał posługiwać się kamerą, kto inny szył kostiumy itp.
Poza tym fan produkcje zbyt często starają się udawać produkcje oficjalne, przez co ich koszta rosną diametralnie i pojawiają się problemy prawne.
Zdaje mi się, że odpowiedzią jest rzut oka na postęp technologiczny i sytuację na filmowym rynku.
Po pierwsze, bowiem, pokusa, by czynić fanfilmy bardziej profesjonalnymi technicznie wynika z tego, że staje się to możliwe, po prostu, z racji wchodzenia na rynek coraz bardziej zaawansowanego sprzętu, z racji potanienia CGI.
Po drugie, zaś, z tego jak Hollywood traktuje kultowe gry czy seriale (komiksy mają więcej szczęścia zwykle), jak nieudolnie je przerabia na filmy (i jak w ogóle słabe są, ostatnimi laty, hollywoodzkie scenariusze często). W takim wypadku pokusa
"zrobimy to lepiej" musi być w fanach silna.
Do tego dochodzą czynniki dodatkowe - na rynek wchodzi nowe pokolenie, wychowane na kultowych popkulturowych markach, które - zanim dostanie szansę zaistnieć oficjalnie na medialnym rynku (o ile ją dostanie) - próbuje sił kręcąc nieoficjalnie więcej tego co już kocha (tak zaczynali zarówno Rob Caves i reszta twórców HF - od którego zaczął się wysyp Trekowych fanprodukcji, jak i Kevin Rubio - od którego "Troops" zaczął się rozkwit fanfilmów SW, taka też była geneza pierwszych Trekowych renderów Tobiasa Richtera). Dzieje się tak też dlatego, że kultowi twórcy poprzednich dekad - Lucas, Spielberg, Cameron, nawet ten nieszczęsny Emmerich, na jedno mieli trudniej, bo budowali dopiero obecną ekranową kulturę masową, na drugie łatwiej - bo nie mieli konkurencji. Dziś aby uzyskać rozgłos dobrze jest pojechać na znanej marce (czego dowodem niewątpliwa - dobra czy zła - sława Aleca Petersa), czy choć znanej estetyce (przykładem "Moon" i filmy Blomkampa). (Warto tu zresztą zauważyć, że nawet tak głośny obecnie J.J. Abrams
słynniejszy jest, bo bazuje na markach/estetykach cudzych, nie dlatego, że kreuje własne - tylko, że on akurat może to robić oficjalnie; tak samo na markach stworzonych przez kogo innego bazują prawie wszystkie ekranizacje komiksów - wyłamuje się tylko Bilal...)
No i wspomniana
mizeria Hollywoodu automatycznie sprzyja rozwojowi sceny niezależnej, w tym fanowskiej.
W wypadku ST mamy jeszcze jeden, a nawet dwa dodatkowe elementy równania.
Primo: już od czasów VOY (jeśli nie DS9) przybywa fanów niezadowolonych z kierunku w jakim Trek zmierza/zmierzał, z których część postanawia swoje wizje alternatywne przelewać na ekran (już HF powstawało w opozycji do ENT, acz jego twórcy b. się starali nie drażnić Paramountu).
Secundo - wielu weteranów ST, często autentycznie kochających robienie go/występowanie w nim, zostało bez dawnej pracy (i związanej z nią sławy), co powoduje, że są zainteresowani dalszym kręceniem Treka, jeśli się inaczej nie da, nieoficjalnie. Jedni robią AND czy nBSG zmieniając to, czy owo, ze swoich scenariuszy, inni przyczyniają się do profesjonalizacji rynku fanowskiego.
Warto też przy tym zauważyć, że jeśli spełni się lemowska wizja genetoforów - a spełni się raczej za naszego życia - w zasadzie każdy obdarzony jakimkolwiek talentem będzie mógł produkować Treki, czy co tam mu się zamarzy, na kopy w standardzie podobnym do oficjalnego. Znaczy: sądzę, że stan obecny to - jak napisał Dick w "Ubiku"
- dopiero początek (i przypuszczam, że korporacyjni posiadacze praw autorskich tej walki nie wygrają).