Powtórzyłem sobie niedawno tego
"Johna
Cartera
" i powiem tak... Jako ilustracja do książki jest to b. przyzwoite, choć - nie jest to zarzut, tylko kwestia subiektywnego odbioru (prawo pierwszych połączeń itd.) - trochę mnie raziło, że Zieloni Marsjanie prezentują się +/- jak na okładkach oryginalnych
pulpowych magazynów*, czyli wyglądają b. krucho, nie są zaś modelowani na azteckiej bogini Coatlicue** (której "urodą" inspirował się ilustrator "Księżniczki Marsa" z "Fantastyki"). Przy czym... gdyby dodać statystycznym Tharkom trochę więcej muskulatury*** - jak przystoi barbarzyńcom

- pewnie nawet nie podnosiłbym tej kwestii.
Statki, stroje, wszystko inne akceptuję bez trudu. Opisy ERB były dość ogólnikowe by uprawomocnić wiele wizualnych interpretacji - w tym prezentowaną na ekranie (zwł. że wyglądało to godnie - dość kiczowato by nie odbiegać od oryginału, dość elegancko by chciało się patrzeć).
Gorzej jest z psychologią postaci, kształtem marsjańskich społeczeństw itd. Owszem, oryginał to była rozrywkówka, której sam autor nie traktował serio****, ale skonstruowana dość precyzyjnie - wyraziste charaktery, jasno określone funkcje, także detalicznie opisane precyzyjne (często wręcz skostniałe) zasady rządzące życiem na Marsie (Herbert pisząc "Diunę" miał niezły punkt wyjścia

). Tymczasem dla twórców filmu jest to nieistotne tło, z którym można robić co się chce, i nic więcej. Ktokolwiek narzekał na podejście Abramsa do ST, tu - jeśli jest fanem Barsoomu - powinien kląć stokroć bardziej - czasem radykalnie pozmieniane charakterystyki psychologiczne postaci, ich relacje rodzinne (Dejah Thoris była wnuczką, nie córką jeddaka Helium) i - że tak powiem - służbowe (to Tars Tarkas obalił Tal Hajusa, nie na odwrót, Kantos Kan został jedwarem w kolejnych tomach, itd.), infantylne wprowadzenie jasnego podziału na komiksowe dobro i zło (w oryginale Zodanga nie była imperium zła, tylko po prostu, państwem, którego interesy kolidowały z interesami Helium, a jego władcy - z prywatnymi potrzebami Johna Cartera; jej mieszkańcy byli przedstawieni jako honorowy przeciwnik); no i całe
worldbuildingowe bogactwo przepada w tym wszystkim (a było obecne w książce nawet w takich detalach jak to, dlaczego Cartera zaczęto zwać Dotar Sojat - wynikało to z prawa zwycięzcy do przejęcia imion i funkcji zabitych przez siebie). Wycięto też niepotrzebnie dość istotne wątki - Fabrykę Powietrza chociażby.
Przy czym choć boli to wszystko, bo jakieś 90%
fajności oryginału tym sposobem przepada, zostaje jej dość bym nie żałował powrotu do tytułowego filmu.
(Aha: muszę jeszcze pochwalić zastąpienie - modnej w latach popkulturowej popularności teozofii i okultyzmu, dziś anachronicznej - projekcji astralnej formą jakby-teleportacji. To akurat jest przeróbka na plus i dość logicznie pomyślana.)
* Czyli:

** Wygląda tak

:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Coatlicue*** Jakoś w takim stylu:

Lub takim:

****
http://www.erbzine.com/mag0/0052.html