USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Science-Fiction / Własny świat SF
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  »» 
Autor Wiadomość
Seybr
Użytkownik
#31 - Wysłana: 1 Lut 2007 21:21:52
Q dobrze gadasz, jeszcze 20 lat temu świat nie myślał co będzie dziś. Ja za to opracowałem nową nalewkę haha. Jeszcze rok temu bym nie wpadł na to.
Q__
Moderator
#32 - Wysłana: 1 Lut 2007 22:03:07 - Edytowany przez: Q__
Seybr

Q dobrze gadasz, jeszcze 20 lat temu świat nie myślał co będzie dziś.

Myślał, tyle, że nie wszystko przewidział, choć np. notebooki owszem...

No to może próbki mojej grafomanii

nieopublikowane opowiadnie postcyberpunkowe:

Larry Newark meets Raolo Benatti

Winda orbitalna pnie się po fullerenowej nitce. Słynny hacker i ochroniarz wręcz go uprowadzający do najpotężniejszego z orbitalnych bossów unoszą się w zero g. Winda staje. Pasażerowie wsiadają do nieoznakowanej kapsuły przypominającej stuletni orbitalny śmieć. Kapsuła szybuje przez zwały innych orbitalnych śmieci podczas gdy do uszu pasażerów wtłacza się melodia "Tako rzecze Zaratustra". W końcu kapsuła cumuje do śluzy otwierającej się w miejscu, gdzie na logikę żadnej śluzy być nie powinno. Teraz można zacząć właściwą narrację.
Larry Newark był zdumiony. Ten facet nie wyglądał na najpotężniejszego człowieka w Układzie. Stał przed Larrym nagi, czyścił paznokcie (nie pozwolił by sobie na to nikt szanujący się - czyszczenie paznokci a więc dbałość o Mięso niegodna postczłowieka w czasach gdy liczy się umysł, epatowanie nagością dobre w swingersclubie, lecz tu nie ma czym epatować brak imponujących wszczepów, ciało nieharmonijnie zbudowane, a przecież każdy domorosły genetyk może ci je przerobić). Mało tego facet patrzył spokojnie, bez charakterystycznego "wilka" którym patrzyło z oczu wszystkim na ulicy, nawet tym co nie posiadali oczu, a mimo to się nie bał, nie przepraszał że żyje, patrzył przez Larrego jakby nie widzał jego ciuchów za miliony yuków, jakby nie widział (fakt, że chwilowo zablokwanego) czaszkoletu i stalowych dłoni. Ten facet, pomyślał Larry, nie boi się mnie, on nie boi się nikogo, choć na ulicy nie przeżył by pięciu sekund. Ten facet przemówił, cicho, spokojnie, jakby mówił do siebie: "witam panie Newark, może mnie pan nazywać Raolo Benatti, bo takie imię nosił ktoś kto stał się mną. Należałem do pierwszego pokolenia in vitros ("gówno prawda - pomyślał Larry, - oni byli hodowani jako do rzygu perfekcyjni fizycznie, a ten wygląda jak odrzut z ery pregenicznej"), byłem klonem genialnego naukowca, który zginął w czasie rebelii cyberdelfinów, a były to czasy przed uploadami. Rząd (Larry nie znał tego słowa, pewnie chodziło o jakiś zarząd, zresztą facet miał hujową dykcję) chciał posiadać kogoś o identycznym mózgu. Wyhodowali mnie, nauczyli wszystkiego co wiedział oryginał i wsadzili do programu badań nad nano. Jakie były moje ówczesne losy zamilczę, ważny jest finał. Zapewniłem sobie nieśmiertelność, wypełniełem swoje ciało, nie, nie to, acz to jest też tak wypełnione, nanorobotami, teraz nazywacie je toczami lub bystrami, stałem się nanocyborgiem lub ektokiem, wtedy obowiązywały obie nazwy, chyba pierwszym na Ziemi. Zniszczyć mogła mnie tylko bomba atomowa. Nie zakończyłem na tym swej ewolucji, wszedłem w erę transhumanizmu, mój umysł coraz mniej mieścił się w mózgu, coraz bardziej w strukturze nano, a ona komunikowała się z innymi strukturami, rozbudowywałwem swój umysł, poszerzałem strefę jego posiadania korzystając z dobrodziejstw powszechnego obiegu informacji. Byłem pierwszy, nikt inny nie hamował mojej umysłowej ekspansji, w tej chwili jestem całą tą stacją i chyba jedną trzecią urządzeń na Ziemi, chodził pan moimi ulicami panie Newark, pański ulubiony bankomat to mój podzespół, zapalałem światła uliczne które oświetlały pańskie podejrzane spotkania, pańskie rozmowy telefoniczne przechodziły przeze mnie. W końcu zrezygnowałem z mojego starego ciała, moje nano strawiło je, lecz nie wypadało uchodzić za pospolitą AI, skoro było się pierwszym transczłowiekiem. Stworzyłem sobie nowe ciało, perfekcyjnie niedoskonałe, prawdziwe ludzkie ciało w czasach postludzkich ciał kształtowanych zmiennymi modami. Oczywiście to ciało służy mi za efektor, nie ma mózgu lecz urządzenie nadawczo-odbiorcze w głowie, poza tym, by nie było narażone na atak, gdybym go użył gdzieś na zewnątrz wypełnione jest najbardziej zabójczym nano bojowym i ma wbudowaną bombę atomową, to z kolei świetny pomysł na ewentualny szantaż. Nie wierzy mi pan do końca, oto dowód." Ciało na wątłej ręce faceta, po wewnętrznej stronie przedramienia, wybrzuszyło się i jęło zmieniać przybierając dziwne kształty podobne do jakichś katedr, łuków, żeber, kształty, które wyrastały i zapadały się gwałtownie implodując. Larry patrzył urzeczony. Tocza robiące takie czary przekraczały poziom techniczny do którego przywykł. "Opowiedziałem to panu, panie Newark, bo nie lubię, gdy mój przyszły współpracownik nie wie z kim ma do czynienia. Wiedziałem, że uważa mnie pan za jakieś dziwadło, widząc moje niezgrabne ciało i brodę, niemodną na orbicie, jako niepraktyczna, już od wielu lat. Nie pomogła mi w tym intuicja, wiedziałem, ciało ma swoje narządy zmysłów, lecz dla mnie, tu, w centrum mojego ja skanowanie cudzego mózgu nie jest kłopotem. Panie Newark, od lat hackerzy skanują zawartość komputerów. Skoro mogą to robić z maszynami z krzemu, czemu nie mogę tego robić z maszynami z mięsa? Lecz przejdźmy do powodów dla których pana wezwałem..." Ten Facet stał przed nim chudy, z wystającym brzuchem, brudny, brodaty, szczerbaty, z przekrwionymi oczami, lecz Larry już się nie śmiał, bał się nawet myśleć. Powtarzał sobie w duchu "nie myśleć", jakby w ten sposób mógł osłonić umysł przed skanem. Raolo przemawiał doń, sunął przez próznię wokółziemską, przygotowywał kapsułę do powrotnego lotu, pędził myślą przez cyberprzestrzeń i robił miliony innych rzeczy.

Wiele lat póżniej Ukłąd Słoneczny, rozproszona siec sztucznej inteligencji zarówno maszynowego i jak biologicznego pochodzenia oplatająca okolicę która dała mu imię, przymierzał się do wystrzelenia swoich pierwszych nanosond do innych zakątków Galaktyki. Czuł się jeszcze mały i prymitywny na tle tego co mógł spotkać we Wszechświecie, nie miał bowiem gwarancji, ze w innych miejscach nie wylewoluowały systemy starsze i mądrzejsze od niego. "Dziwne" - pomyślała jego cześć, która była kiedyś Raolo Benattim, "teraz jestem pełen wątpliwości. kiedyś uważałem się za boga".
Jego część która była kiedyś Larrym Newarkiem wyliczała się w tym czasie optymalne trajektorie dla nanosond i robiła miliony innych rzeczy...
Q__
Moderator
#33 - Wysłana: 2 Lut 2007 01:58:45 - Edytowany przez: Q__
I przymiarka do powieści w stylu New Weird:

Użyjmy standardowej formuły - powiedział - jest to nieco, prawdę mówiąc o jakieś tysiąc lat, przestarzałe, lecz wystarczy. Ubrana w elegancką rękawiczkę dłoń wystrzeliła do przodu w dziwnym tempie które jednocześnie wydało się błyskawiczne i jakby spowolnione. Palce zaczęły kręcić w powietrzu kręgi. Z razu nic się nie działo po chwili jednak palce zaczęły zostawiać w powietrzu ślad, tam gdzie przed chwilą się przesunęły pojawiała się leciutka złocista poświata. W miarę jak ruchy dłoni maga stawały się coraz szybsze, w powietrzu powstawał migoczący, świetlisty krąg złożony z licznych płynnie w siebie przechodzących linii. Arcymag mamrotał coś pod nosem, "na pierwszy rzut ucha" brzmiało to nawet podobnie do bełkotu pijaka, lecz przenikało ich uszy przypominając piękny śpiew, było tak jakby w bełkocie czarodzieja brzmiała jakaś wszystko przenikająca pieśń pełna dojmującej tęsknoty za... właściwie nie było wiadomo za czym lecz tęsknota się udzielała. Złoty krąg potężniał, w końcu w jego środku skąpane w nieziemskim blasku, bliskie, lecz odległe niczym bóstwa na obrazkach ukazało się wnętrze ponurej rudery. O dziwo jednak cała natura, cały świat zdawał się tęsknić do tego miejsca. Krąg stał się wielki jak ściana, mag przeszedł przezeń, pozostali, jak szczury urzeczone muzyką fletu szczurołapa podążyli za nim. Mag klasnął w ręce. Corian poczuła jakby nagle obudziła się ze snu. Czar prysł. Miejsce, w które trafili nie fascynowało już. W gardło wgryzł jej się duszący zapach stęchlizny, kaszlnęła. Metropolita z idealnym spokojem oznajmił: jesteśmy na miejscu. Corian zauważyła, że do jego garnituru nie przylepiła się ani jedna nitka pajęczyny. Jak zwykle (nie licząc dnia gdy widziała go szukającego w sobie aspektu Rogatego Boga) stał nieskazitelnie elegancki, wyprostowany i ironicznie uśmiechnięty. Jakby nie obchodził go otaczający świat, walka którą toczyli i wciąż niepokonane zagrożenie...
Corian wspomniała ich pierwszą rozmowę. Zaczęło się tak niewinnie, postanowiła zapewnić sobie świetny temat, który uczyni ją najjaśniejszą z dziennikarskich gwiazd, odkryć prawdziwe oblicze tego samca alfa, tego męskiego szowinisty, najbardziej wielbionego kutafona na świecie. Przed oczami stanęło jej pierwsze spotkanie, trudno je właściwie tak nazwać, dziewczyna zaciągnęła ją na otwarty wykład słynnego czarodzieja. Niepostrzeżenie wślizgnęły się gdy arcymag mówił z właściwym sobie przemądrzałym uśmieszkiem: Magia jest dziką siłą pochodzącą z wyładowań many, tę zaś można czerpać ze wszystkiego a nawet sztucznie wytwarzać, dzięki czemu nie musimy się już bać zmierzchu magii, którego obawiali się starożytni szamani. Oni byli jak dzikus zrywający owoce z leśnych drzew, my przypominamy sadownika. Prawdą jest jednak, że wielu ich osiągnięć nie jesteśmy w stanie powtórzyć, któż bowiem zdecyduje się obecnie na złożenie w ofierze tysiąca ludzi by czerpać z nich moc, jak robił to krwawy tyran Ostrii i jeden z największych magów dawnych czasów Shu'dde-thoth. Zresztą obecnie to by nie wystarczyło, teraz mamy większą populację, zaś informacje rozchodzą się szybko. Wtedy jego planów nie znał nikt poza zastraszonymi poddanymi, obecnie podświadomy opór miliardów ludzi (i innych istot) z których każda (poza chemami) jest naturalnym źródłem many uniemożliwił by, na szczęście, działanie takiego rytuału. Arcymag przerwał wykład i z nie pasującą do oficjalnego stroju dziecięcą radością wyskoczył (na oczach mocno skonsternowanych studentów) pod sufit fikając kozła w powietrzu. Wylądowawszy w przeciwnym końcu sali kontynuował. W obecnej dobie zapominamy o dzikim charakterze magii, nic zresztą dziwnego skoro przekształciliśmy ją w zbiór zmatematyzowanych formuł. Nie mam nic przeciwko takiemu podejściu, jednak nie zapominajmy, że Bogini od której pochodzi świat, a więc i magia, nie jest jakąś kurą domową, lecz nieprzewidywalną Kobietą. Magii nie da się oswoić, musi być w niej miejsce na poezję, piękno, silne emocje i strach. Światło na sali zgasło - w ciemności majaczyła tylko fosforyzująca upiornie sylwetka Metropolity. Po chwili wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Natura, a więc i magia, jej część, przypomina rwącą rzekę, im większe tamy jej postawimy tym większa będzie potem powódź. Bogini jest kobietą, usiłujemy ją stłamsić, zapominając, jak często poniżone kobiety zabijają w końcu swych tyranów. Zawsze używaliśmy magii, lecz nie jest ona naszą własnością i nigdy nie będzie... Głos maga przenikał studentów jak piękna i groźna pieśń, ironiczne uśmieszki opuściły te z twarzy, na których uprzednio gościły. To wszystko na dziś - powiedział czarodziej i zniknął. Tani efekciarz - pomyślała Corian. Choć niby swymi słowami doceniał kobiety, już wtedy wiedziała, że musi go pokazać takim, jakim jest - nadętym kabotynem; aż dziw, że ten dupek był twórcą niesłychanego rozkwitu magii, właściwym twórcą najistotniejszych ostatnio, dziedzin - zapewniającej niesmiertelność bezpiecznej nekromancji i opartej o zniewolenie, otaczanych ongiś zabobonnym lękiem, demonów magii hermetycznej. Oczywiście wystarczyło, że raz go zobaczyła by, postanowiła poznać go i prawdę powiedziawszy, obsmarować jak na to zasłużył. To był temat dający jej rozwinąć skrzydła, takiej osoby szukała. Zmieszanie z błotem żywej legendy, nic tak nie poprawi nakładu. Następne tygodnie zajęły jej zabiegi związane z zapewnieniem sobie dojścia do arcymaga i uzyskaniem jak największej ilości informacji o nim, zwłaszcza tych wstydliwych. W końcu się udało. "Wielki człowiek" łaskawie wyznaczył datę "audiencji". Zaczęła bać się tego spotkania po wizycie u zaprzyjaźnionej oneiromantki, lecz zaryzykowała. By dodać sobie odwagi wparowała dumnym krokiem do foyer wieżowca maga, i... odruchowo zamarła na widok portiera powtrzając sobie w duchu: to tylko niewolnik, nic ci nie zrobi kobieto. Dwumetrowy demon o ponurym obliczu przypominającym płonącą lawę, ubrany we włoski dwurzędowy garnitur, oznajmił: proszę udać się do windy, mechaniczny człowiek zawiezie panią do mistrza. Jego twarz nie zmieniła przy tym wyrazu, lecz Corian miała takie wrażenie, jakby uśmiechnął się złośliwie. Weszła w głąb przestronnego, wyłożonego czerwonym dywanem hallu. Złocone z nowobogacką ostentacją ściany i wyzierające spod dywanu marmurowe płyty posadzki zdobiły stylizowane a'la art deco magiczne znaki Hermetyków. Winda utrzymana była w identycznym stylu. Obsługiwał ją (zgodnie z zapowiedzią portiera) złocony chem ubrany w windziarski uniform. Parę buchającą z czubka jego głowy automatycznie wsysał wentylator umieszczony w suficie windy. Kolejna ostentacyjna oznaka luksusu, pomyślała, mało kogo stać na posiadanie choćby jednego AI, nawet demony są tańsze, a on używa go jako windziarza. Spodziewała się jazdy w górę, jednak winda jęła zjeżdżać w dół, coraz niżej i niżej, w końcu stanęła. Złoty olbrzym bez słowa wskazał drzwi. Corian spodziewała się wszystkiego, lecz nie tego. Wprost z windy wychodziło się do wielkiej, porośniętej mchem jaskini, mimo, że głęboko pod ziemią było tu jasno jak na powierzchni, za sprawą licznych pochodni powsadzanych, w regularnych odstępach w otwory w skalnych ścianach. Nie pachniało stęchlizną, przeciwnie zapach był leśny. Daleko przed nią, na samym środku groty tuż obok strumienia przecinającego jak gdyby nigdy nic bujny dywan mchów, majaczył kształt ustawionych w krąg menhirów. Czytała, że w dawnych czasach, gdy magia była jeszcze kwestią działania niejasnych sił, nie zaś ścisłą nauką, tak wyglądały miejsca dzikiej tellurycznej mocy, z tym, że one były NA POWIERZCHNI ziemi. Domyślała się, że gospodarza znajdzie blisko kręgu. W duchu śmiała się wyobrażając sobie kontrast między tym dzikim miejscem, a elegancką sylwetką Metropolity, o którym w kolorowych pisamach pisano, że nosi zawsze nienaganne garnitury i skórzane rękawiczki. Garnitur w takim miejscu wydawał się śmieszny... zbliżając się do kręgu dostrzegła w jego środku sylwetkę. Mężczyzna był nagi i brudny. Miał rozwichrzone włosy, bardzo chude ręce i spory (jak na takiego chudzielca) brzuch. W jego zapadniętej, zarośniętej twarzy jak dwa ognie gorzały dziwne, jakby obłąkane, świecące w ciemności oczy. Pachniał kozłem. Z rosnącym zdumieniem Corian skonstatowała, że skądś zna jego twarz, choć trupio zapadnięte i wykrzywione było to znane jej oblicze arcymaga... Przyjrzała się z bliska - klatkę piersiową zdobił mu tatuaż (a więc to prawda - pomyślała wspominając wizję oneiromantki - niezły z niego skurwysyn). Czarodziej nie przejęty swoją nagością podszedł do niej, niejako po drodze zarzucając przez głowę białą, lecz umazaną ziemią, płócienną tunikę. Ręką wskazał jej jeden z kilku przypominających fotele wystających z ziemi (lecz nie umazanych ziemią) wielkich korzeni. Sam usiadł na innym. Corian zaskoczona spoczęła na nietypowym siedzisku, o dziwo było ciepłe i przyjemne w dotyku. To moje prywatne miejsce mocy, gniazdo drapieżnika - powiedział z lekkim uśmiechem mag. Jego twarz (pomijając rozkudlone włosy) stała się urodziwym, znanym z gazet obliczem. Właśnie odbywam cykliczny rytuał zanurzenia się w czystej mocy, budzę w sobie moc mego patrona, Rogatego Boga, władcy mądrości, dzikiej przyrody i... szaleństwa - kontynuował. Wielkiego żartownisia, który widzi świat tym czym jest, kosmicznym kawałem, więc nie obawiając się śmierci, kocha życie w każdym z jego przejawów. Obcy mu wszelki strach i fanatyzm, to bóstwo luzaków choć przedstawiane zwykle z ponurą twarzą. To Jego największy kawał - dodał i zaniósł się śmiechem. Corian nie wiedziała co mówić, cała ta sytuacja zaskoczyła ją. Metropolita przestał się śmiać. Z załomu w swym siedzisku wyjął mydło i wciąż nie krępując się jej obecnością poszedł się kąpać w strumieniu. Skończywszy krzyknął coś przenikliwie, chyba po staroelficku. Poltergeisty nie wiadomo skąd przyniosły komplet drogiej męskiej bielizny, czerwoną koszulę z usztywnionego alchemicznie jedwabiu, brązowo-zielonkawy, również jedwabny, krawat w paski z ołowianą zdobną czarnym gagatem spinką (musi być Koziorożcem, pomyślała), szary angielski garnitur i czarne skórzane rękawiczki oraz grzebień i lusterko.


cd następny post
Q__
Moderator
#34 - Wysłana: 2 Lut 2007 02:33:51 - Edytowany przez: Q__
Po chwili arcymag przypominał swe gazetowe wcielenie, pozostał jednak boso chcąc widać sycić się ziemną maną prymitywnym, szamańskim sposobem. Teraz mogę panią wysłuchać - powiedział suchym, dostojnym, niemal starczym tonem dziwnie kontrastującym z jego wyglądem młodego, zalotnego dandysa. Nie wyglądał już na groteskowego szaleńca, przeciwnie był olśniewająco przystojny i bardzo władczy. Oczywiście nie robiło to na niej wrażenia. Nie ta orientacja. Panie Metropolito - zaczęła Corian, jak zdobył pan swą wiedzę, dzięki której odmienił pan świat - spytała z pozorną czcią. Nie musiała pytać. W czasie gdy dyktafon nagrywał komunały wypowiadane przez maga, czytała jeszcze raz wizje spisane, pismem automatycznym w transie przez znajomą oneiromantkę (efektownego rudzielca o świetnym tyłeczku), która właśnie dla Corian zgodziła się wyśnić moment właściwego początku kariery słynnego czarodzieja. Zdobywanie tą drogą informacji o osobach trzecich było nielegalne, sprzeczne z Kartą Magii, poza tym wizje rzadko kiedy były stuprocentowo ścisłe, stanowiły raczej mieszankę faktów i snu w ciężkiej do oszacowania proporcji. Była to metoda dla desperatów. "Rozklekotana taksówka pędzi przez ciemne ulice, między quasigotyckimi, gdyby ten świat znał pojęcie gotyku, - to się zdarzało, spece od śnienia używali czasem wyłowionych ze świadomości zbiorowej Multiversum zwrotów, których znaczenia nikt nie znał, bywało też, że miewali kłopoty z odróżnieniem jawy od snu - wieżami drapaczy chmur, pod żebrowanymi strzelającymi w górę arkadami. Niebo jest zielone od skażenia. Taksówka gna, bo jej właściciel chce się przypodobać dobrym klientom: dwójce emisariuszy Rady. W koncu krajobraz zmienia się. W opuszczonej dzielnicy wielkiego na pół kontynentu miasta pod jasno-stalowym niebem biją w górę stojące samotnie opuszczone sześciokątne bloki rozsiane między kupami gruzu i rdzewiejącym żelastwem wśród oceanu żółknacej trawy. Taksówka hamuje. Taksówkarza ogarnia panika. Chciał tu przyjechać, sądząc, że dobrze zarobi lecz teraz ogarnia go strach. Chce odjechać jak najprędzej, wcześniej jednak domaga się zapłaty. Czarodziejka rzuca mu plik banknotów. On jednak, jest półobłąkany ze strachu, chce więcej, tyle dostał by za zwyczajny kurs w odległe okolice. Z histerią sięga po shotgun. Z uśmiechem śledzący tę utarczkę czarodziej, drugi z klientów, wyciąga rękę. Strumień ognia pali twarz taksówkarza, pali jego włosy i kości. Kierowca jeszcze krzyczy, choć już nie ma prawa żyć, i pada na ziemię. Czarodziejka też krzyczy. Podbiega do towarzysza: po co go zabijałeś, ty psychopato! Zdołałabym go uspokoić. Był chory ze strachu. Władca żywiołów uśmiecha się: Rada stoi ponad prawem, nawet jeden czarodziej nie ma prawa osądzać drugiego, przecież wiesz... Powie się, że kierowałem się wrodzonym wyczuciem Równowagi i musiałem to zrobić. Ona wrzeszczy: czytam w twoich myślach zrobiłeś to dla przyjemności psycholu! - A kto może z całą pewnością powiedzieć, że za tysiąc lat nie wyniknie z tego wielkie dobro - odpowiada z cynicznym uśmiechem młody czarodziej. I tak stoją pod nieprzyjaznym niebem. Ona: wysoka, smagła w jeansach i flanelowej koszuli, z amuletem na piersi; on: wyższy lecz blady, z półdługimi włosami postawionymi na żel, w jeansowych spodniach i kamizelce, z bandanami na czole i przedramieniu i tatuażem z logo Rady na gołej klatce piersiowej. Ona telepatka i władczyni zwierząt, on: mistrz żywiołów. Różni ich wszystko: ona wychowała się w zamku w lesie, wśród magów swej specjalizacji, żyła wśród dobrych ludzi i przyjaznych zwierząt w otoczeniu sielankowej przyrody, pełna miłości do wszystkiego co żyje. On, potomek zubożałej półelfiej arystokracji trafił na ulicę, gdzie szybko nauczył się zabijać z różnych powodów, bez powodu też, ktoś z Rady przypadkiem odkrył jego moc, odtąd żył w jednej z twierdz Rady pochłaniając wiedzę jak gąbka, i dostarczając wielkich kłopotów wychowawcom. Stał się, mimo młodego wieku świetnym specjalistą w swej dziedzinie i jednym z większych teoretyków magii wszechczasów, jednak pozostał psychopatą o duszy szalonego dziecka. Ona kieruje się współczującym sercem, on chłodnym, lecz okrutnym intelektem. Łączy ich jedno: misja. Nawet Rada nie wie o wszystkim co dzieje się w metropolii, późno więc odkryła, że jedną z dzielnic wyludnił jakiś stwór. Ludzie zaczęli tam ginąć kto nie zginął, uciekł. Pozostało bezludne blokowisko, w którego centrum, w podziemiach gigantycznego, rozlatującego się wieżowca żyje to coś. Coś co emituje fale takiego strachu, że mało kto może wytrzymać w tym miejscu. Strachu wręcz sączącego się tu zewsząd. A zatem banalna akcja oczyszczająca. Czemu Rada wysłała akurat tę dwójkę? któż to wie, może dlatego, że ona jest, jak odkryli przypadkiem, jakąś jego cioteczną ciotką, choć ma najwyżej dziesięć lat więcej od niego, a nie ma ich więcej niż 37? Czemu nie odmówili: ona bo zawsze chciała walczyć ze Złem. Lecz któż pojmie czemu on się zgodził... I teraz są na miejscu, wykonują misję: cel - pokonać stwora, lecz nie tylko, schwytać go żywcem, a jeśli się nie uda wysondować i zrozumieć, nim się go zabije. Ona skupia swój umysł. Wzywa wszystkie stworzenia z okolicy, czyli dziwne hienopodobne psy, które jakimś cudem nie uciekły stąd. Równocześnie wyczuwa centrum z którego bije źródło strachu. On rozgląda się na wszystkie strony i prewencyjnie posyła wiązki ognia w różnych kierunkach. Psy przybiegają i garną się do swej władczyni, ona pieści je, głaszcze po głowach, przytula, lecz ma łzy w oczach bo wezwała je po to by posłać na śmierć. Idą całą grupą, czarodzieje i psy, dochodzą do centrum strachu, jądra ciemności. Schodzą w głąb piwnic, stęchłych, zagrzybionych, wilgotnych, o porośnietych porostami kamiennych ścianach. Widzą, że schody sięgają głeboko w trzewia ziemi. Czarodzieje zostają, psy muszą wejść głębiej, boją się, lecz uspokajające emisje czarodziejki popychają je do szybkiego biegu w dół. Psy znikają w głębi. Nagle czarodziejka wrzeszczy i pada. Towarzysz podtrzymuje ją. Władczyni zwierząt ma obłęd w oczach, szepcze bezładnie: strach, potęga, ta głębia mrocznego umysłu... okrucieństwo... odpychające Zło... nic dziwnego, że nikt nie wytrzymał... Psy wybiegają z podziemi, są jak wściekłe, piana kapie im z pysków. Czarodziejka uspokaja je jak może, lecz spotkanie z potęga obcego umysłu osłabiło ją. Psy nie atakują władczyni, jednak mistrz żywiołów nie ma tyle szczęścia, psy usiłują go atakować i giną spalone, utopione, rzucone wiatrem o sufit, uduszone ziemią. Nie odbywa się to bez szkody dla ścian. Mistrz żywiołów nie tworzy ich wszak, lecz czerpie z otoczenia w stanie czystym, a tu za surowiec ma tylko powietrze i ściany. Czarodziejka z płaczem usiłuje powstrzymać i psy i towarzysza. To zamieszanie jeszcze bardziej rozsierdza potwora. Jakieś wielometrowe macki wypełzają z głębin ziemi. Psy uciekają. Telepatka usiłuje mierzyć się swym umysłem ze stworem, chce by jej towarzysz walczył ze Złem, zasypał potwora ziemią, spalił lub utopił, ten jednak wyciąga ją brutalnie, za włosy - spierdalamy - syczy - to świetna okazja dla Rady, zachowany egzemplarz Prastarego, wspaniała okazja by poznać ich chtoniczną magię... wrócimy tu by dokonać Kontaktu, nie ma zła, jest tylko odmienność. Czarodziejka przestaje się opierać, wybiegają z podziemi gonieni przez macki istoty. Przedwieczny najwidoczniej z sobie tylko znanych powodów woli rozwiązanie siłowe od magii, może szkoda mu jej na tak słabych przeciwników, a może.. pozwala im uciec?! Skąd tu wziął się przedstawiciel legendarnej nieludzkiej rasy władającej przed miliardami lat. Czemu nie towarzyszą mu hordy zmienionych w zombie ofiar, skoro to Przedwieczni wynaleźli zakazaną nekromancję? Nie czas teraz myśleć o tym, czas na wnioski przyjdzie gdy będą bezpieczni. Mistrz żywiołów stawia mur ziemi by zyskać na czasie. Odpala samochód, jego towarzyszka przeklina, bo paląc kierowcę uszkodził i pojazd. W końcu odjeżdzają. Zamieniają się miejscami w pędzącym samochodzie, ona kieruje, on osłania odwrót wiązkami ognia. Zadanie wykonane, można wracać do domu. Choć misja miała być rutynowa, właśnie przeszli do historii nowożytnej magii. Ona zastanawia się czy z potwornym Przedwiecznym można się porozumieć, skoro nie wyczuła w nim nic dobrego, jest całkiem inny niż wszelkie znane jej istoty, nie sposób go... pokochać. On upaja się myślą o sławie i ogromie nieludzkiej wiedzy do przyswojenia. Taksówka pędzi przez zadymione centrum do Pałacu Rady..." Kłam do woli pomyślała Corian, wyduszę z ciebie prawdę. Tylko jak to zrobić? Jak skompromitować tego skurwiela i zachować życie? Podzielenie losu taksówkarza nie wydało się jej zachęcające.

Ciekaw jestem jak ocenicie moje powyższe pomysły (i ilu nawiązań do klasyki gatunku doszukacie się w obu moich tekstach, a jest tego sporo, w końcu zyjemy w epoce postmodernizmu).
Pah Wraith
Użytkownik
#35 - Wysłana: 3 Lut 2007 12:25:38
kilka uwag na gorąco po pierwszym czytaniu:

- koncepcja Bogini i Rogatego Boga ze Slaine'a jest po prostu spisana (momentami słow w słowo) z komiksu Bisley'a, to jest minus,
- w obu tekstach pojawiają się pewne (zazwyczaj drobne) błędy logiczne - np. zapach maga w drugim opowiadaniu wyczuwany z odległości wielu mertrów, albo pytanie w jakim celu czarodziejka zwoływała (świadmoie narażając na śmierć) psy, skoro mogli sie z tym Czymś uporać sami? albo skoro dziennikarka znała już prawdę i wiedziała że czarodziej z nikim się nią nie podzieli to po co szła robić z nim wywiad?
- w sumie drugie opowiadanie składa się z dwóch, właściwie nie połączonych ze sobą części -czy wspólnym mianownikiem jest Czarodziej/"Rogaty Bóg"?
- opowiadania są bardzo "gęste" - w lakonicznej formie zawierają w sobie mnóstwo treści - odwzorowując nam szerokie spektrum różnorodnych aspektów tych nowych światów, z jednej strony o dobrze, bo opowiadanie ma być zwięzłe, ja jednak troche sie dusiłem, bez chwili wytchnienia,
- w drugim opowiadaniu klimat został bardzo ładnie i sprawnie nakreslony przez odpowiedni zestaw okresleń, przymiotników oraz zestawienie kontrastów, ściera sie tu warstwa Bułhakowska z czystą fantazy,
- aha, formalnie brak akapitów jest rzeczą po prostu nie do przyjęcia. Czytanie takiego ciągu jest po prostu nużące, nie wiem, czy zrobiłeś to ze względu na formę publikacji - na forum, ale wypadałoby to zmienić, chocby po to by podkreślić strukturę tekstu i ułatwić, wystarczająco trudne, czytanie z ekranu
- język - przyjemny, bogaty (ale to nie dziwi po zapoznaniu z Twoim poziomem na Forum), adekwatny, choć nie wiem czy nie za "suchy", być może w wizji przyszłosci można by dorzucić tych kilka wulgaryzmów - "rzyg", "skurwiel" i "spierdalamy" to tylko takie rodzynki na cieście, a mogło by być ich więcej, gdzie chociazby ulubiony rzeczownik dresów- "kurwa"? (sam mam często z tym problem, ale jak się już przełamie, to często człowiek sam zastanawia się nad tym jak bardzo potrafi być ordynarny na papierze )
- dodatkowo ja bym polecał nieco więcej opisów, tak dla pewności,
- "rebelia cyberdelfinów" ??

Postaram się jeszcze raz przejrzeć i coś dorzucić od siebie, ale musi minąć trochę czasu, bym zdążył już na chłodno ustosunkować sie do tekstów i swoich uwag.
Q__
Moderator
#36 - Wysłana: 3 Lut 2007 13:35:49 - Edytowany przez: Q__
Pah Wraith

- koncepcja Bogini i Rogatego Boga ze Slaine'a jest po prostu spisana (momentami słow w słowo) z komiksu Bisley'a, to jest minus,

Wiń Sapkowskiego, twierdził, że podstawą fantasy jest mitologia celtycka, więc... chcąc, nie chcąc zżynałem ze "Slaine'a" (uwielbiam ten komiks), zresztą tak jest postmodernistyczniej...

jakim celu czarodziejka zwoływała (świadmoie narażając na śmierć) psy

Bo jej moc polega na kontrolowaniu zwierząt i wczuwaniu sie w ich emocje.

czy wspólnym mianownikiem jest Czarodziej

Czarodziej, ostatecznie w drugim obrazku mamy pewną (niepewną, bo wysnioną, Spakowski znów sie kłania, wizję jego młodości). Jego zwiazek z Rogatym Bogiem przypomina raczej związek Francisa Sandowa (u Zelazny'ego) z pewnym Pei'anskim bóstwem lub też stan w jakim umiały znajdować sie u Bradley kapłanki Avalonu.

ściera sie tu warstwa Bułhakowska z czystą fantazy

Uczyłem sie u Mieville'a i Swanwicka.

- "rebelia cyberdelfinów" ??

Czytało się i "Uplift" i "Sprawl"

ps. ew. fanów swojej tfu-rczości zachęcam do zapoznania się ze shortem literackim (też postcyberpunkowym i postmodernistycznym) zatytułowanym "1000845638" który ukazał się w Nowej Fantastyce w numerze 5/ 98
Pah Wraith
Użytkownik
#37 - Wysłana: 3 Lut 2007 13:53:58
Wiń Sapkowskiego



Bo jej moc polega na kontrolowaniu zwierząt i wczuwaniu sie w ich emocje.

odniosłem wrażenie, że Czarodziej jest na tyle potężny, że sam by sobie z bestyją poradził (gdyby chciał)
"Telepatka usiłuje mierzyć się swym umysłem ze stworem, chce by jej towarzysz walczył ze Złem, zasypał potwora ziemią, spalił lub utopił"

ew. fanów swojej tfu-rczości zachęcam do zapoznania się ze shortem literackim (też postcyberpunkowym i postmodernistycznym) zatytułowanym "1000845638" który ukazał się w Nowej Fantastyce w numerze 5/ 98

zapewne uda mi się dotrzeć

PS Zapomniałem wspomnieć, że doszukałem się też nawiązania do "Seksmisji" choć może mi sie tylko tak zdaje =P
Q__
Moderator
#38 - Wysłana: 3 Lut 2007 14:21:19
Pah Wraith

odniosłem wrażenie, że Czarodziej jest na tyle potężny, że sam by sobie z bestyją poradził (gdyby chciał)

Stał się taki znacznie później, wtedy umiał kontrolowac żywioły, ale wobec np. ataku psychicznego był bezsilny. Zasadniczo to ona miała rozpoznac sytuację, on robić za ochroniarza.

Zapomniałem wspomnieć, że doszukałem się też nawiązania do "Seksmisji" choć może mi sie tylko tak zdaje

A to ciekawe
Qura
Użytkownik
#39 - Wysłana: 3 Lut 2007 14:36:01 - Edytowany przez: Qura
Z jednaj strony z pewnością technologia bardzo sie rozwinie, z drugiej zaś może nie aż tak bardzo jak chcą niektórzy optymiści

Za 100 lat może powstanie zupełnie nowa technologia o której teraz nie mamy pojęcia. W końcu co 100 lat temu można było powiedzieć o wykorzystaniu energii atomowej, która przecież już tak spowszedniała, że są nawet plany budowy elektrowni w Polsce.
Nie przypominam sobie, aby w ostanim czasie powstały jakieś przełomowe nowe technologie jakimi swego czasu było wynalezienie silnika spalinowego, reaktora jądrowego, tranzystora i układu scalonego. Od wielu już lat ma miejsce jedynie udoskonalanie tego co już mamy.

Slovaak a nie myslałeś o napędzie żaglowym? Na pewno byłaby to SF, a dodatkowo jakie otwierają się możliwości (kosmiczne żaglowce) i jaki romantyzm . A pierwowzór możesz zaczerpnąć z jednego z odcinków DS9, gdzie Sisco buduje właśnie taki Bajorański żaglowiec na którym udało mu się osiągnąć chyba nawet prędkość podprzestrzenną (?).
Q__
Moderator
#40 - Wysłana: 3 Lut 2007 14:41:40
Qura

Za 100 lat może powstanie zupełnie nowa technologia o której teraz nie mamy pojęcia. W końcu co 100 lat temu można było powiedzieć o wykorzystaniu energii atomowej, która przecież już tak spowszedniała, że są nawet plany budowy elektrowni w Polsce.

To jedna strona medalu, drugą jest to, że rozwiną się też (acz niekoniecznie tak jak to sobie wyobrażamy) technologie które już mamy i co do których wiemy, że rozwinąc się muszą.

nie myslałeś o napędzie żaglowym? Na pewno byłaby to SF, a dodatkowo jakie otwierają się możliwości (kosmiczne żaglowce) i jaki romantyzm

Morski romantyzm przeniesiony w Kosmos, zupełnie jak w cyklu o Honor Harrington...
Jo_anka
Użytkownik
#41 - Wysłana: 11 Lut 2007 15:15:36 - Edytowany przez: Jo_anka
Uff mialam wolna chwile, moglam wiec przeczytac probki tworczosci Q__. Ale w odroznieniu od Pah Wraith'a najwiecej zatrzezen mialam w stosunku do opowiadania postcyberpunkowego.

A propos, Q__ dlaczego nowelke "Larry Newark meets Raolo Benatti" okresliles jako postcyberpunkowa. Wedlug
mnie ma wiecej cech wlasciwych Cyberpunkowi - od wachlarza postaci: szemranego, nafaszerowanego wszczepami Larry'ego Newark'a, Raolo Benattiego orbitalnego bossa, postczlowieka (tu uklon w strone ukochanego przez Ciebie Transhumanizmu), hakera, ochroniarza, po 'post-ustroj spoleczny' (brak
rzadow, wszechwladne zarzady globalnych korporacji etc.). No chyba ze Raolo Benatti mial w tej post-anarchii odgrywac role 'szeryfa'?

Ponadto malam troche problemow z konstrukcja tego pierwszego utworu (co do drugiego nie mam zastrzezen).

- Czy akapit "Winda orbitalna pnie....Teraz można zacząć właściwą narrację." nalezy do tekstu, czy tez zostal 'dopisany' jako wprowadzenie dla Forumowiczow?

- Podobnie jak Pah Wraith, uwazam, ze OBA TEKSTY wymagaja podzialu na akapity. W formie 'blokow tekstowych' zatracaja czytelnosc.

- Niektore zdania sa za dlugie, zyskalyby na rozdzieleniu np.: "Byłem pierwszy, nikt inny nie hamował mojej umysłowej ekspansji, w tej chwili jestem całą tą stacją i chyba jedną trzecią urządzeń na Ziemi, (az sie prosi, aby TU wstawic kropke) chodził pan moimi ulicami panie Newark, pański ulubiony bankomat to mój podzespół, zapalałem światła uliczne które oświetlały pańskie podejrzane spotkania, pańskie rozmowy telefoniczne przechodziły przeze mnie."
No coz, nikt z nas nie jest mistrzem interpunkcji...

Pozatym podobala mi sie, dosc pesymistyczna wizja przyszlosci - nieliczni, (lub wrecz jedyny okaz) transludzie, reszta to usprawnione, zmodyfikowane kierujace sie instynktami 'malpy'.

Fragment drugiego utworu podobal mi sie nawet bardzo! Bogaty jezyk. Dobra konstrukcja (Pah Wraith, nie wiem dlaczego, w 'wizjonerskiej retrospekcji' dopatrywal sie odrebnego opowiadania). Dobrze stworzony klimat.

To opowiadanie ma przeogromna ZALETE - wciaga czytelnika! Ma sie sie ochote czytac dalej! Nastroj tajemnicy - zagadka, to sa 'haczyki' na czytelnika!
Zatem Q__, czekam na ciag dalszy...
Q__
Moderator
#42 - Wysłana: 11 Lut 2007 15:41:52 - Edytowany przez: Q__
Jo_anka

dlaczego nowelke "Larry Newark meets Raolo Benatti" okresliles jako postcyberpunkowa. Wedlug
mnie ma wiecej cech wlasciwych Cyberpunkowi


Nazwałem ten utwór postcyberpunkowym, bo zawiera elementy nieznane klasycznemu cyberpunkowi - choćby kwestię nanotechnologii czy radykalnej autoewolucji ludzkości (lub chociażby, zarzuconą przez cyberpunkowców, kwestię podboju Kosmosu). Zresztą dzięki temu jego perspektywa jest inna niż cyberpunkowa - zrywa wszak z punkowym "no future"...

- Czy akapit "Winda orbitalna pnie....Teraz można zacząć właściwą narrację." nalezy do tekstu, czy tez zostal 'dopisany' jako wprowadzenie dla Forumowiczow?

Nie, to była próbka eksperymentalnej narracji a'la młody Zelazny. Natomiast co do samej konstrukcji - owszem to miał być utwór znacznie dłuższy i wtedy było by w nim znacznie więcej "post", a mniej "cyberpunku" niestety z lenistwa napisałem tylko wstęp i dodałem do niego zaplanowane zakończrnie.

uwazam, ze OBA TEKSTY wymagaja podzialu na akapity. W formie 'blokow tekstowych' zatracaja czytelnosc.

Chciałem nie nabijać postów...

Pozatym podobala mi sie, dosc pesymistyczna wizja przyszlosci - nieliczni, (lub wrecz jedyny okaz) transludzie, reszta to usprawnione, zmodyfikowane kierujace sie instynktami 'malpy'.

Nie jest aż tak żle, nawet Larry Newark (szkoda, że nie rozwinąłem tekstu) nie jest "dresiarzem przyszłości", owszem miewa pewne odruchy "dresaiarza" ale jest geniuszem, może nauczonym zachowań prymitywa, przez życie na ulicy, lecz nie prymitywnym myślowo. Zresztą zgubiłem ostatnie zdanie tekstu umieszczając go na forum.

To ostatnie - doedytowane już - zdanie brzmi:

Jego część która była kiedyś Larrym Newarkiem wyliczała się w tym czasie optymalne trajektorie dla nanosond i robiła miliony innych rzeczy...

Tak więc i Larry doczekał przyszłości i znalazł w niej swoje miejsce.

To opowiadanie ma przeogromna ZALETE - wciaga czytelnika! Ma sie sie ochote czytac dalej! Nastroj tajemnicy - zagadka, to sa 'haczyki' na czytelnika!

Co do drugiego utworu to jest to jak wspominałem to wstęp do konspektu powieści, fabuła ma być dość typowa dla fantasy. Walka z Wielkim Zagrożeniem.
Pah Wraith
Użytkownik
#43 - Wysłana: 11 Lut 2007 16:22:06
Niektore zdania sa za dlugie, zyskalyby na rozdzieleniu

Jo_Anka, to co piszesz generalnie jest prawdą. Nie nalezy budowac za długich zdań. W tym jednak przypadku IMO nie masz racji. To zdanie jest po prostu fragmentem tyrady tego wielkiego kolesia. Specyfika postaci uprawdopodabnia użycie przydługich zdań. Jest to nawet bardzo w klimacie. "Wzbogacony humanoid" powinien zatracać cechy ludzkiej mowy - wszelkie przerywniki, ba,nawet sama konstrukcja zdań powinna ulec znacznemu przeobrażeniu. W końcu taka istota przyzwyczajona jest do komunikacji z maszynami, które porozumiewają się z ogromnymi prędkosciami i przystanki nie są dla nich wcale potrzebne.

Pah Wraith, nie wiem dlaczego, w 'wizjonerskiej retrospekcji' dopatrywal sie odrebnego opowiadania

jakoś obie częsci mają dla mnie inny klimat Nie pytaj dlaczego
Q__
Moderator
#44 - Wysłana: 11 Lut 2007 16:26:52 - Edytowany przez: Q__
Pah Wraith

Specyfika postaci uprawdopodabnia użycie przydługich zdań. Jest to nawet bardzo w klimacie. "Wzbogacony humanoid" powinien zatracać cechy ludzkiej mowy - wszelkie przerywniki, ba,nawet sama konstrukcja zdań powinna ulec znacznemu przeobrażeniu. W końcu taka istota przyzwyczajona jest do komunikacji z maszynami, które porozumiewają się z ogromnymi prędkosciami i przystanki nie są dla nich wcale potrzebne.

Owszem, dokładnie to chciałem osiągnąć (przypomnijcie sobie jedną z AI, zwaną "Duchem", z "Eksperymentu terminalnego" Roberta J. Sawyera i jej składnię.)

jakoś obie częsci mają dla mnie inny klimat

Bo pisałem je w paromiesięcznym odstępie czasu... Pierwszą na chłodno drugą (niczym M. Shelley, czy R Scott) pod wpływem snu.

Zresztą w sumie opowiadanie powstało w pięciu etapach:
-od wejścia Corian do wieżowca do omentu gdy arcymag sie ubrał
-scena wykłądu
-początkowa sekwencja otwarcia portalu
-sen o przeszłosci maga
-finalne połaczenie tego w całość i pewne korekty (np. zrobienie z dziennikarki les, by uniknąć schematu harlequiana - BTW to rozwiązanie podpowiedziała mi kumpela, skądinąd jak najbardziej hetero)
Pah Wraith
Użytkownik
#45 - Wysłana: 11 Lut 2007 18:33:04
Bo pisałem je w paromiesięcznym odstępie czasu...

No, nie mów... Ale jaja, niezły jestem
Q__
Moderator
#46 - Wysłana: 11 Lut 2007 18:43:06 - Edytowany przez: Q__
Pah Wraith

No, nie mów... Ale jaja, niezły jestem

Zgadłaś? A może odruchowo użyłeś Mocy i doznałeś jasnowidzenia? Względnie pochodzisz od Proroków i doznałeś wizji?
Jurgen
Moderator
#47 - Wysłana: 11 Lut 2007 19:26:57
Względnie pochodzisz od Proroków i doznałeś wizji?

O ile dobrze pamiętam Pah Wraith jest Widmem Pah w ciele Romulanina.
Q__
Moderator
#48 - Wysłana: 11 Lut 2007 19:40:16 - Edytowany przez: Q__
Jurgen

O ile dobrze pamiętam Pah Wraith jest Widmem Pah w ciele Romulanina

To wszystko wyjaśnia.

BTW: ewentualnych fanów moich wypocin muszę przeprosić za wprowadzenie w błąd - moje "wiekopomne dzieło" ukazało się nie w numerze 5/98, a 5/2002 "Nowej Fantastyki". Dodam też, ze trzeba go szukać w dziale Miniatury Literackie.
Jo_anka
Użytkownik
#49 - Wysłana: 12 Lut 2007 17:42:58 - Edytowany przez: Jo_anka
nie w numerze 5/98, a 5/2002 "Nowej Fantastyki". Dodam też, ze trzeba go szukać w dziale Miniatury Literackie.

Na stronie 40...

"wiekopomne dzieło" jest zabawne i dowcipne...

A teraz kolej na przedstawienie 'produkcji' Alek'a Roy'a.... i in spe Slovak'a
Q__
Moderator
#50 - Wysłana: 12 Lut 2007 19:04:01 - Edytowany przez: Q__
Jo_anka

jest zabawne i dowcipne...

A usiłowałem je pisać jako (transhumanistyczną) wizję serio... Choć owszem było też ironicznym potraktowaniem typowego dla klasycznego cyberpunku awanturniczego schematu pasującego bardziej do twórczości MacLeana lub utworó fantasy niż do klasycznej SF. Cyberpunkowcy chcieli pokazać pomijaną dotąd zwykle w SF "kryminalną" część społeczeństwa, ja chciałęm pokazać, że społeczeństwo tamtej epoki nie będzie składało się z samych hackerów i najemników.

A teraz kolej na przedstawienie 'produkcji' Alek'a Roy'a.... i in spe Slovak'a

Owszem, czekam z niecierpliwością (a i Pah Wraith miałby sie czym na forum pochwalić).
Jo_anka
Użytkownik
#51 - Wysłana: 12 Lut 2007 20:53:18
Handlowo-reklamowa konstrukcja opowiadanka byla komiczna - wniosles powiew zwyczajnosci do cyberpunku.
Q__
Moderator
#52 - Wysłana: 12 Lut 2007 23:23:33
Jo_anka

wniosles powiew zwyczajnosci do cyberpunku

Zawsze uważałm, że SF za bradzo skupiona jest na niezwykłych przygodach, czasem ze szkodą dla "ambitności" utworów, uważałem, że w SF przydalooby się trochę zwyczajności a'la Flaubert.
Torp
Użytkownik
#53 - Wysłana: 23 Lut 2007 15:19:32 - Edytowany przez: Torp
Co do właśnego świata to każdy chyba coś wymyśla mniej lub bardziej realistycznego. Ja mam taki skrzyżowany Star Trek z Star Wars z Włądcą pierścieni i z kilkoma innymi rzeczami. Może założe w wolnej chwili swój wątek w tej kwestji.
Dj peyo
Użytkownik
#54 - Wysłana: 24 Lut 2007 16:28:37
Moj swiat to cos bardziej w stylu Wing commandera. Bardziej zblizony do naszego dzisiejszego swiata niz do wieku XXIV
Q__
Moderator
#55 - Wysłana: 24 Lut 2007 16:34:45
Dj peyo

Moj swiat to cos bardziej w stylu Wing commandera. Bardziej zblizony do naszego dzisiejszego swiata niz do wieku XXIV

Można prosić o szczegóły?
Dj peyo
Użytkownik
#56 - Wysłana: 24 Lut 2007 17:06:09
Ciezki krazownik klasy Moretown (Finder) wkracza w nieznany uklad. Dowodzi nim admiral Takei. Po wysjciu z nadswietlnej:
Admiral: pelny skan przestrzeni.
Alex: Wykrywam jeden niezidentyfikowany objekt. Cos wielkosci mysliwca. Jest na kursie kolizyjnym. Odleglosc 2000,...1500...1000
Admiral: wszystkie baterie w gotowosci, namierzyc cel,...
Alex: 500..250
Olaf: Nie moge go namierzyc. jest za szybki
Admiral: trzymac sie!!!
....
Alex: obiekt minal nas w odleglosci 2m
Admiral: co za precyzja
Alex: Wiecej obiektow. Kieruja sie na nas. Ta sama predkosc.
Admiral. Zwrot, kierunek 12x56. przygotowac sie do wejscia w nadswietlna
Alex: 20000 malych obiektow i jeden duzy. Odleglosc 1000m
Olaf: Nadal nie moge namierzyc
Alex. Moj borze. Ten duzy jest 20xwiekszy od nas
Admiral: wyslac sonde do dowodztwa. Zostalismy zaatakowani przez nieznana rase
.........
Max: Kapitanie. Kontak z Finderem zostal przerwany
Kapitan: co??
========================================
Moj swiatek SF opiera sie na polaczonej technologii z filmu Wing commandera i gry Conquest: frontiers war.
Darnok
Użytkownik
#57 - Wysłana: 25 Lut 2007 20:03:03 - Edytowany przez: Darnok
Dj peyo
Jedna rzecz- na pewno nie rób tak długich dialogów. To trudne dla amatora, ale musisz to uzupełnić jakoś tak 3x więcej opisów (w stosunku do dialogów, możesz opisać osoby, ich życie, co myślą, co się wokół dzieje, podbudować napięcie jakimiś zwrotami itp.)
Kurcze ja chyba też zacznę rozwijać własną koncepcję wymyśliłem klasę Japteony i Prometeusz (japteon- ojciec promka i ma to znaczenie, bo promki to małe myśliwce, kapish? ).
Moj borze.
Mój Boże!
Ja swoją technologię (szczególnie napęd) wymyśliłem sam. Oczywiście staram się więcej science niż fiction
Q__
Moderator
#58 - Wysłana: 25 Lut 2007 20:24:17
Darnok

Oczywiście staram się więcej science niż fiction

Czyli starasz się by była to hard SF. Godne uznania
Darnok
Użytkownik
#59 - Wysłana: 26 Lut 2007 07:36:20
Q__
Najśmieszniejsze jest to, że trudno "wmyślić" coś, co może być w przyszłości.
Q__
Moderator
#60 - Wysłana: 26 Lut 2007 12:04:57
Darnok

Najśmieszniejsze jest to, że trudno "wmyślić" coś, co może być w przyszłości.

Mam tego swioadomośc. Choć jednak nikomu z twórców SF nie udało się idealnie przewidzieć przyszłości, wiele jej elementów poszczególni autorzy przepowiedzieli (albo, co chyba jest jeszcze większą zasługą - zmobilizowali następne pokolenia do realizacji swych wizji...).
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  »» 
USS Phoenix forum / Science-Fiction / Własny świat SF

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!