USS BijWiesz, nie wydaje mi się, by fiasko Dark Universe miało tu coś do rzeczy (gdyby miało, to by A.K. ST do zabawy nie dali)... Chyba, po prostu chcą widzom zrobić niespodziankę, a jednocześnie - jak w wypadku
twistów z pierwszego sezonu DSC - wolą o tej niespodziance uprzedzić, bo inaczej jeszcze publika by jej nie zauważyła
. Że nie jest to najmądrzejszy sposób nakręcania
hype'u? Cóż, mamy do czynienia z CBS-em...
ps. Wróćmy jednak do tematu
konfrontacji obu serii... Otóż mam wrażenie, że o ile Picard broni się Stewartem (nie piszę: bohaterem tytułowym, bo kreacja postaci bywa problematyczna, ale aktorowi trudno coś zarzucić), oraz
cameos Rikera, Daty i Seven (w dwu pierwszych wypadkach +/- zgodnych z tym, jak ukazało ich TNG, w trzecim - niekoniecznie zgodnym z VOY, ale Ryan błyszczy) czy Hugha, a także jakimiś echami pierwotnego, bardziej refleksyjnego, pomysłu Chabona (które przebijają gdzieś tam w stylistyce wczesnych odcinków), o tyle DSC w swoich arcylicznych wadach wypada bardziej Trekowo... zawiera - płaskie, bo płaskie - wątki eksploracyjne (Pahvo, Terralysium, kula pełna danych, nawet badania nad nieszczęsnym "Ripperem"), które bodaj lepiej radziłyby sobie same, wyjęte poza kontekst konwulsji metaplotu, zawiera elementy rozbudowujące obraz życia rodzinnego Sareka i jego bliskich (często wątpliwe, ale nie wszystkie nieudane - kłania się "Lethe"), zawiera również elementy poszerzające obraz kultury klingońskiej (w większości trudne do akceptacji, ale miejscami ciekawe), wreszcie... przynosi interesującą paletę bohaterów, którzy rzadko realizują swój potencjał, ale ten potencjał mają - Saru, Tilly, Airiam, Owosekun, Stamets z Culberem,
discoPike, nieboszczka Georgiou, nawet Tyler (choć fatalnie grany) - wokół każdej z tych postaci da się napisać niejedną interesującą Trekową historię, większość z nich ma również ekranową charyzmę, której zabrakło nowym postaciom z PIC; Lorca i Cesarzowa choć nieortodoksyjni i w ostatecznym rachunku bardziej płascy jako bohaterowie błyszczą bodaj jeszcze bardziej; no i trudno zaprzeczyć, że Discovery uczyniło MU straszniejszym i efektowniejszym niż kiedykolwiek.
Nie zrozumcie mnie błędnie: DISCO jest serialem złym, ale sądzę, że dałoby się je przepisać na nowo, budując na większości jego założeń historię, która okazałaby się niezgorszym serialowym Trekiem. W wypadku PIC (w ostatecznym kształcie, być może pierwotna koncepcja M. Ch. była lepsza) widzę na to potencjału znacznie mniej... Góra jakąś kinówkę (a pamiętamy, że większość kinówek ST
je gupia) by się z tego wykroiło.