Obejrzałem i STC
"Still Treads the Shadow" , oczywiście. Cóż powiedzieć? To jest Trek! Od tego zacznę. Znaczy: dowód, że ST w swojej klasycznej formule żyje, i ma się dobrze. Jak mówię - dodać historiom tego typu rozbudowane tło ze STO rodem, i wizualny
wypas początkowych scen Beyond, i - naprawdę - mamy b. przyzwoitego Treka, którego da się oglądać z dużym zadowoleniem. Przynajmniej jeśli się jest fanem. Z drugiej strony jest ta historia - choć b. solidna, dowodem, że kreatywność w ST doszła, poniekąd, do ściany, bo jej fabuła - choć niezgorsza - czerpie z wielu wcześniejszych (
in universe - późniejszych) epizodów (przy czym pojawia się pytanie czy Burns te wszystkie odcinki widziała, czy może wymyśliła rzecz równolegle (może jeszcze w latach '70, jako kontynuację do "The Tholian Web"?).
Fabuła jest następująca: Enterprise, a na jego pokładzie również specjalistka od fal grawitacyjnych - inżynier Avi Samara (kolejna dawna ukochana Kirka, z którą - można mieć wrażenie - odnowił zażyłość), udaje się zbadać groźną Osobliwość. Na miejscu okazuje się, że Osobliwość ta wywołuje potężną anomalię czasoprzestrzenną, z której wynurzył się... niewidziany od czasów "The Tholian Web" USS Defiant. Wyludniony, acz naprawiony i oczyszczony ze zwłok załogi - jak odkrywa away team, w dodatku mający w ambulatorium hibernator, w którym spoczywa... znacznie starsza wersja kapitana Kirka (jeśli ktoś liczył na Shatnera, to rozczaruje się - jest to postarzony charakteryzacją Mignogna).
Naukowe śledztwo prowadzone przez bohaterów wskazuje szybko, że doszło do sytuacji rodem z VOY "Deadlock" - fazująca między wszechświatami Osobliwość pociągnęła za sobą - co widzieliśmy w "The Tholian Web" - NCC-1764, w efekcie czego m.in. uległ on podwojeniu (albo i potrojeniu, bo da się tym również gładko wyjaśnić niezgodność pomiędzy HF "Voyage of the Defiant", a ENT "In a Mirror, Darkly"; ciekawe czy twórcy STC pamiętali, kręcąc to, o HF?) w przestrzeni międzyfazowej, i podczas gdy Kirk z jednej wersji statku wrócił bezpiecznie na pokład Enterprise'a, jego druga wersja pozostała uwięziona na pokładzie drugiego Defianta przez ponad 200 lat. (Skojarzenia z TNG "Time Squared", gdzie kapitan również stanął w obliczu
drugiego siebie, TNG "Second Chances" - gdzie dostaliśmy wątek Toma Rikera, nie dość, że również powstałego w wyniku podobnego rozdwojenia, to również latami trwającego w oczekiwaniu na pomoc, i NV "World Enough and Time", gdzie z anomalii czasoprzestrzennej wrócił nagle znacznie starszy Sulu, są aż nazbyt oczywiste. Cóż, oficerowie GF najwidoczniej powinni przywyknąć, że
weird is part of the job, a my wraz z nimi.)
W każdym razie starszy Kirk witany jest z radością i entuzjazmem przez załogę (i smagłą inżynier), udzielana mu też jest medyczna i psychologiczna opieka. Tylko kapitan Enterprise'a zachowuje dystans wyraźnie niezręcznie czując się w sytuacji. Z czasem, dopiero, zapoznawszy się z wpisami z dziennika kapitańskiego NCC-1764, zrozumiawszy samotność, ale i odwagę w radzeniu sobie z tąż, swojej starszej wersji, wzruszony, zaczyna lubić
siebie 
i odwiedza starszego Kirka (któremu wsparcia udziela tymczasem McKennah), i - odesławszy Doradcę - wdaje się z nim we wspominki. Dobrze się bawią w swoim towarzystwie, wspominając właśnie, żartując, wspólnie recytując poezję, dopowiadając zdania jeden - drugiemu - bo przecież w dużym stopniu są tą samą osobą.
Niestety, równolegle pojawia się poważny problem... Ujawniło go samodzielne ostrzelanie przez Defianta klingońskiego statku, który również przybył badać Osobliwość (i wepchnięcie go tym samym, w czarną dziurę - załoga Enterprise'a, choć Klingoni zachowywali się agresywnie, usiłowała ich ratować, nie udało się), potwierdziły odtworzone dziennikowe zapisy, komputer NCC-1764 stał się przez lata SI, a w dodatku - przez naśladownictwo - cyfrową kopią kirkowego umysłu (tu, znów, "The Ultimate Computer" się kłania). Niestety, owa komputerowa wersja okazała się ułomna (tu znów kłania się nawet bardziej TNG "The Schizoid Man"

) - zdolna tylko tylko do przyswojenia negatywnych uczuć oryginału, jego frustracji i zgorzknienia, niezdolna do ludzkiej elastyczności i wspaniałomyślności (mamy tu pewien
burak, bo niezrozumiałe jest, że Spock - odkrywszy takie rzeczy już na tym etapie i wygłosiwszy o tym wykład - może na etapie TMP głosić przewagę maszyny, i nie doceniać wagi ludzkich uczuć). To właśnie komputerowy Kirk z Defianta, zwany Tiberiusem, umieścił swój ludzki odpowiednik przymusem w hibernatorze (nie chcąc go stracić, gdy ten zestarzeje się i umrze) - jak to zrobił? nie jest jasne, nie widzieliśmy żadnych automatów-efektorów - a teraz nie tylko chce go "odzyskać"... ponadto chce zemścić się na "drugim" Kirku i jego załodze za porzucenie, a anomalia, którą planuje się w tym celu posłużyć, może zniszczyć cały sektor.
"Młodszy" James T. proponuje mu honorowy szachowy pojedynek... jednak... znów wychodzi z niego, zuchwały chłopak, skłonny wygrywać oszustwem, gdy brak innych wyjść (a zarazem ten komputerowy geniusz, co test Kobyashi Maru zhackował), bo program szachowy, i komunikaty o wykonywanych ruchach zawierają tak naprawdę (stworzonego przez obu kapitanów) trojana, który paraliżuje defiantowy komputer.
Teraz ktoś musi przenieść się na pokład NCC-1764, przekonać Tiberiusa do współpracy (lub zniszczyć go definitywnie, jeśli inaczej się nie da), i zamknąć anomalię. Młodszy Kirk upiera się, ze zrobi to osobiście, czuje się winny tego, co przydarzyło się jego starszej wersji, więc to siebie wyznaczył do tego zadania.
Okazuje się, jednak, że starsza wersja kapitana zżyła się ze "wspólnymi" podkomendnymi aż nazbyt dobrze. W zgodnym współdziałaniu Spock i McCoy usypiają swojego dowódcę zastrzykiem (pojawia się ciekawe pytanie: z lojalności wobec której wersji Kirka tak naprawdę to zrobili?

), na pokład Defianta przesyła się sędziwy Kirk wraz z Avi.
Reaktywowany Tiberius odmawia współpracy, więc jego dawny twórca - ze łzami w oczach i słowami przeprosin na ustach - traktuje go programem, który ostatecznie zabija osobowość komputera (b. przypomina to klasyczny wątek z "Odysei...").
Następne, wraz ze smagłą inżynier, doprowadza (w międzyczasie tryumfalnie powiedziawszy, oprzytomniałemu już, młodszemu sobie, że ten nie może ukarać swoich oficerów, bo wszak wykonywali rozkazy... kapitana Kirka) pozostałe systemy do dostatecznego porządku, by NCC-1764 mógł ruszyć w swój finalny lot. Potem odciąga Enterprise'a
tractor beamem od Osobliwości. Gdy to się udaje, Avi chce pozostać wraz z nim, starszy Kirk przyczepia jej jednak do pleców transponder (to znów b. przypomina sposób w jaki Data odesłał Picarda z pokładu Scimitara w NEM), pozwalający ściągnąć inżynier na Enterprise'a, a sam siada za sterami i (wyglądając zupełnie jak komodor Decker w "The Doomsday Machine"), leci zamknąć anomalię, i przy tym wpaść w nią wraz ze statkiem.
Avi - z braku lepszej możliwości

(serio, wydawało się, że starszy Kirk stał się jej - paradoksalnie - znacznie bliższy niż dowódca Enterprise'a) - przytula się z płaczem do młodszego Jamesa T. z płaczem, mówiąc:
"on będzie znów samotny...".
Tuląc ją Kirk odpowiada z smutnym uśmiechem:
"już nie".
(Aha: z ciekawostek godzi się odnotować, że Chuck Huber zaczął nosić perukę upodabniającą go - dość skutecznie - do oryginalnego Bonesa, a i Haberkorn jakiś do Nimoy'a zrobił się podobniejszy. Oraz b.
no nonsense styl Kirka, który twardo ucina sprzeciwy Avi w jednej z początkowych scen, a na zwiad na pokładzie NCC-1764 idzie z fazerem.)
Przechodząc do wniosków

: ciekawe jest to, że odcinek, choć wygląda na antologię cytatów

z różnych, lepszych, i gorszych, odsłon Treka sprawia b. dobre wrażenie. Prawdopodobnie wynika to z tego, że - mimo pewnego przegięcia (wiadomo to dublowanie statków i kapitanów) - jest to zasadniczo dobra, klasyczna (TOS, Clarke, Fiałkowski, trochę może i Lem się kojarzą), SF bliska stylistyki
hard (wzmianka o promieniowaniu Hawkinga!), traktująca zarówno swoich widzów, jak i bohaterów, z szacunkiem, a siebie - z należytą powagą.
Owszem, można krytykować brak pewnych fabularnych uzasadnień (załoganci Enterprise'a i Avi zżyli się ze starszym Kirkiem ot tak, proces ten nie został dostatecznie mocno zaakcentowany na ekranie). Owszem - Tiberius czai się długo czekając nie wiadomo na co, by zaatakować, gdy jest to fabularnie potrzebne (bo czas przejść do konkluzji). Owszem, można się zastanawiać po co Mignogna z kolegami wprowadzili nową ważną kobietę w życiu Kirka (tak ważną, że jego starsza wersja przez wiek cały ją pamiętała), o której nie słyszeliśmy wcześniej (a była okazja, w "The White Iris"), i nie usłyszymy potem; a przecież zamiast wymyślać nazwisko Samara, można było zrobić z niej admirał Lori Cianę, i b. ładnie zacząć już przechodzenie do zdarzeń TMP. Ale... nie umniejsza to faktu, że jest to jeden z lepszych odcinków ST w ogóle (nie tylko fanowskich), acz nie jedno z Trekowych arcydzieł (do tego trochę brakuje, tym bardziej, że z żadnym istotnym problemem twórcy się w sumie nie mierzą, może trochę z problemem starzenia, idąc jakby dodatkowo - ale b. lekko - w ślady TOS "The Deadly Years" i DS9 "Blood Oath").
Niemniej... Daję solidne 3/4 w skali (jak wspomniałem) ogólnotrekowej i szczerze rekomenduję. Zwłaszcza spragnionym - jak
Mav - klasycznej SF i - jak większość z nas - klasycznego ST.
ps. Zachodni fani nie mogą się już doczekać dziewiątego epizodu STC:
https://www.trekbbs.com/threads/stc-ep-9-coming-th is-june.287118/