W efekcie powrotu myślami do wątku Corey/Nevin z HF tak sobie dumam nad trekowymi
supercouples (że użyjemy określenia wymyślonego bodaj na potrzeby... "Santa Barbary"

), zarówno bowiem Trek fanowski, jak i kanoniczny przynosi nam wiele takich par.
Przy czym o ile weseli chłopcy ze Starbase 12 po serii wahań, skoków w bok i dramatów godnych wenezuelskiej
telenoveli kończą swój związek szczęśliwie... by zaraz zostać rozdzieleni przez wojnę (całe Odyssey i Helena Chronicles służą w sumie temu, by znów ich połączyć, co zresztą ciągnie obie serie mocno w dół, choć są - co nietypowe jak na ekipę HF - b. przyzwoicie nakręcone, w końcu), co mimo sympatii zarówno do odwagi twórców, jak i do samych bohaterów, znalazłem cokolwiek męczącym (w wypadku pary hetero miałbym zresztą odczucia jeszcze gorsze, bo nie znalazłbym usprawiedliwienia dla wysunięcia na istotny plan takiego wątku), o tyle chciałbym przyjrzeć się innym - wcześniejszym i równoległym - takim parom w ST (z przyległościami).
Picard i Beverly - moi ulubieńcy. Para stabilna, przyjacielska, na ekranie platoniczna (acz to co dopowiedział w tym zakresie porno-fanfilm w najmniejszym stopniu nie wydało mi się nadużyciem). W alternatywnej linii czasu skończyło się to ślubem-i-rozwodem. W linii właściwej (chociaż, która jest właściwa po GEN, FC i NEM?

) życzyłbym im więcej szczęścia... lecz... argumenty z "All Good Things..." mówiące czemu się to nie uda są jedną z bardziej przekonujących rzeczy w tym odcinku.
Riker i Troi - standard. Młodzi, piękni, niewierni. W końcu się schodzą (w dość kiepskim filmie) i biorą ślub (w jeszcze gorszym). W sumie ich związek ani mnie ziębi ani grzeje (choć niby chwilami im kibicowałem), acz zastanawiam się czy ich małżeństwo będzie równie
otwarte co wcześniejsza znajomość.
Bashir i Dax - kolejni moi ulubieńcy. Lubiłem ich flirt, przekomarzanki, nieudolne
podchody Juliana, celne riposty Dax (do dziś pamiętam klimat ich dialogu w czasie jednego lotu Rio Grande, choć słowa mi uleciały). Trzeba było bardzo wiele (do zmiany nosiciela włącznie), by dostali swoją szansę. Sądząc z niezłej
chemii intelektualnej między nimi jeśli z niej skorzystają, to... skorzystają.
Kira i Odo... Ta para ma b. mocne momenty (choćby ich finalną scenę w "What You Leave Behind"), siłę ich przywiązania nawet po zerwaniu ładnie znów pokazuje fanowski HF "Countermeasures" (Odo zdolny zmienić dla ukochanej linię polityczną Dominium w parę dni, to musi imponować!), wszystko jest dobrze tylko... całą przyjemność psuje mi skrajna nierealność - nawet jak na standardy ST - takiej miłości... choć... może byłem, po prostu... zazdrosny o Kirę

, bo TOS "Metamorphosis" pokazał nam, że w Treku nie takie cuda są możliwe, ale to głupi odcinek.
Sisko i Yates - niby wszystko w porządku, ale za szybko wszystko weszło tu w koleiny
"starego, dobrego małżeństwa" (w sumie ledwo z - jak mówią Czesi -
prdla wyszła) i zbyt głupio się skończyło, by człowiek się szczególnie przejmował tą parą... choć oni również mieli parę promieniejących rodzinnym ciepłem momentów (np. doskonały finał niemądrego "Rapture", sic!). (No i stanowili ważny
social message... a raczej by stanowili, gdyby nie końcówka.)
Janeway i Chakotay - kiepsko prowadzeni bohaterowie, ale... doskonała para. Znów głęboka przyjaźń, znów
platonizm (klątwa jakaś?), znów zaufanie, nie wiem czy nie najgłębsze z wszystkich tych par. Scenarzyści zrobili skrajną durnotę nie wykorzystując dalej tego wątku i podsuwając mu Seven. Autorzy powieści naprawili to, łącząc ich po latach (nareszcie!) w arcymydlanym (tak, HF wysiada) stylu:
http://memory-beta.wikia.com/wiki/The_Eternal_Tide Paris i Torres - para wymyślona na chybcika, mniej burzliwa i znacznie mniej platoniczna niż sporo poprzednich. B. fajny w sumie, acz nie rewelacyjny wątek. B. dobre też napięcie między bohaterami, ubarwiające spora nijakość psychologiczną VOY.
Tucker i T'Pol - niejaki, acz standardowy (
kto się lubi, ten się czubi) potencjał; wykonanie - czysto ENTkowate, niestety.
Wspomniani przez
Dragona:
Kirk i Spock - homoseksualizm
sensu stricte raczej nie, (raczej) platoniczny homoerotyzm - całkiem prawdopodobne (także w świetle słów samego Roddenberry'ego). Wielka przyjaźń, wielka miłość (to słowo ma różne, nie tylko seksualne) znaczenia. Klasyka.
Kirk i... Enterprise - ideał
nerdów, czysty technofetyszyzm, chwilami bolesny dla kapitana.
Tacket i Smithfield (z Farraguta) - czyli Bednar & Bednar - w sumie mało o nich wiemy, ale napięcie między nimi (trochę standardu Decker&Ilia/Riker&Troi, trochę standardu Picard&Crusher z domieszką magnetyzmu powiązań Big Trio z TOS) wydaje się rokować b. dobrze.
Adama starszy i Roslin - kolejny genialny wątek. Opis wszystko zepsuje, finał mówi wszystko.
Sheridan i Delenn - nie mam nic do zarzucenia, ale jakoś mnie to nie ruszyło. Za poprawne. Może przy kolejnym obejrzeniu?
Reynolds i Serra - parę sytuacji było naciąganych, ale... TAK się to robi.
Washburne i Washburne - stereotyp postawiony na głowie, w dodatku od początku b. trwałe małżeństwo - ponownie: TAK się to robi.
Tam i Frye - powoli, po cichu rozkwitająca miłość
grzecznych outsiderów w załodze
niegrzecznych outsiderów. B. sympatyczny wątek.
Crichton i Sun - trudny związek, dość realistyczny jak na standardy TV SF. Też z tych udanych wątków.
Organa i Solo - generyczne TAK SIĘ TO ROBI.
Skywalker i Amidala - momentami sympatycznie, momentami tragicznie (w różnych znaczeniach), ogólnie: TAK się tego NIE robi.
Skywalker młodszy i Jade - wątek związku brata prawie równie udany co wątek związku siostry. Szkoda, że skończyło się, jak się skończyło.
Horn i Terrik - trzecia para wpisująca się w udany schemat par SW, czy raczej współustanawiająca go; znów pilot-Jedi i przemytniczka, ale bardziej Han i Leia
a'rebours niż Luke i Mara. Znów bez zastrzeżeń jako para, choć on "ciut"
przepakowany.
West i Celina - teoretycznie bez większych wpadek, ale ten łzawy melodramat był jednym z gorszych wątków SAAB.
Fry i Turanga - znów burzliwie w rikero&troiopodobnym stylu (acz i z magnetyzmem w stylu wiadomej parki z początków DS9). Są wersje rzeczywistości, gdzie żyli długo i szczęśliwie, więc może im się uda?
Pary z potencjałem:
Spock i Uhura - w serialu za mało, w filmie za łatwo. Ale gdy mu śpiewała -
miodzio!
Kirk i Carol Marcus - dostali raptem dwa filmy w dwu różnych liniach czasu, a już po pierwszym z nich zapadli w pamięć. Kto wie co by było gdyby dostali więcej miejsca na ekranie?
Decker młodszy i Ilia - niby standardowa luźna znajomość w stylu wczesnych Willa i Deanny, ale finał tej znajomości pokazuje, że tam musiało być "to Coś". Inaczej przecież młody kapitan by nie przebudził
ducha w maszynie... i nie dokonał finalnego wyboru.
Yar i Data - para b. ciekawa, układ nieco perwersyjny, ale i b. romantyczny przynajmniej z jednej strony, paradoksalnie(?) - Daty. Nie dostali swojej szansy (porno-TNG im ją dał, ale też tylko na chwilę), ale i tak zapadli w pamięć.
LaForge i
holo-Brahms - ciekawa, jednostronnie romantyczna historia (którą w/w pornol sprowadza do logicznego konkretu). Gdybyż tylko ona nie była czymś na kształt XXIV-wiecznej lali z
sex shopu...

Kim i Libby - gdyby okazała się wierniejsza, mógł być z tego dobry wątek. Biedny Harry.
Paris i Kes - para z alternatywnej/pierwotnej/samowymazującej się linii czasu. Zdawała się interesująca. Zwł. że była to miłość - z różnych przyczyn - tragiczna. Choć doczekali się wnuków.
Phlox i Cutler - doskonałe napięcie, zapowiadał się świetny wątek. Niestety, śmierć aktorki...
Rostov i Kelly - sympatyczna parka
redshirtów z "Vox Sola". Niby tylko jeden odcinek, a wzbogacili krajobraz pokazując sympatyczny romans z życia
lower decks.
Sugerowani przez wersję porno:
Worf i Ro - na
supercouple stanowczo za mało, ale było/mogło być ogniście.
Henglaar i Elbrey - przyjaciele z załogi HF, trudno stwierdzić, czy poza przyjaźnią czuli coś jeszcze (zwł., że ona zginęła i już się to nie wyjaśni), ale mogła to być b. ciekawa para, oboje mało atrakcyjni fizycznie, on szorstkiego charakteru... to wbrew pozorom stanowiło świetny potencjał na niebanalny wątek (trochę w manierze Jean Luc&Beverly czy "Husker"&Laura, choć tamci ładniejsi).
Hunt & Riley - kochankowie (ba, narzeczeni!) rozdzieleni przez czas. Gdybyż dostali więcej czasu i podeszli do sprawy mniej... pragmatycznie.
D'Argo i Chiana - to się nie mogło udać i nie udało... ale... dobry wątek.
Hawkes i Vansen - dwa twarde, na b. różne sposoby, żołnierskie charaktery. I niespełnienie (także dla widza).
Wang i Damphousse - dwoje
najmiękciejszych członków oddziału, oboje z trudną przeszłością i swoimi traumami. Miałem wrażenie, że przylgnęli do siebie trochę
z braku laku, ale było to realistyczne. (Oboje dość bladzi, ale jego przynajmniej lubiłem.)
MacQueen i Winslow - twardy, zdystansowany dowódca i ewidentnie
napalona na niego, twarda, wiedząca czego chce, podkomendna. Ciekawie mogło być, gdyby nie zginęła... ale taki już żołnierski los. Ciekawe czy Tyrus myślał o niej oddając skuteczną salwę do Chiggy'ego von Richthofena (choć pewnie nie miał czasu na takie dumanie).
Ciekawy przypadek:
Garibaldi i Hampton - po prawdzie b. wygląda mi to na małżeństwo z rozsądku z jego strony (co do topicu jakby nie pasuje), ale i takie bywają udane.
Pomyłki:
Worf i Dax - finał tego małżeństwa mówi wszystko.
Chakotay i Seven - na siłę.
Neelix i Kes - tam wszystko było pomyłką. (Poza potencjałem Kes... wykorzystanym tylko raz... i to w relacji z innym - patrz wyżej.)