USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Star Trek / Rzecz o admirałach
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  »» 
Autor Wiadomość
Q__
Moderator
#61 - Wysłana: 19 Lut 2010 18:19:20
Havoc

Havoc:
Niezbyt mi pasują te mapy. Wyglądają trochę bezsensownie.

Cóż. Spójność nie była nigdy najmocniejszą stroną Treka.

ps. warto dodać, że to co widzimy to mapy post-DS9, w erze TOS i TAS obowiązywał inny wariant:
http://www.animatedtrek.com/Art/Known_Space.jpg
Havoc
Użytkownik
#62 - Wysłana: 19 Lut 2010 20:21:20
Na pewno mają więcej sensu.
Slovaak
Użytkownik
#63 - Wysłana: 19 Lut 2010 22:17:31
Przyszły admirał Picard?
Picard

Q__
Moderator
#64 - Wysłana: 19 Lut 2010 22:44:28 - Edytowany przez: Q__
Havoc

Havoc:
Na pewno mają więcej sensu

Zawsze mówiłem, że Berman to psuj .

ps. pozostałe kosmiczne mocarstwa ze "starej" mapy dają się bez problemu zidentyfikować jako kanoniczne (przy czym o stopień kanoniczności Kzinti można toczyć spory), natomiast nazwa "Vegan Tyranny" brzmi zagadkowo. Zatem małe wyjaśnienie, wprowadzenie tego imperium (a raczej resztek imperium upadłego) zawdzięczamy J. Blishowi, który we wszechświat Treka "swoich" Vegan wprowadził tak samo jak później Niven "swoich" Kzinti i Slaverów (a "swoje" Laleczniki do komiksów "Green Lantern"):

The Vegan Tyranny first appeared outside the Star Trek universe in James Blish's Cities in Flight series of novels. Blish established them in the Star Trek universe in his novelization of "Tomorrow is Yesterday".
http://memory-beta.wikia.com/wiki/Vegan_Tyranny

A to cytaty z 3 tomu "Miast..." Blisha:

O Veganach:
"oczywiście tego, że Mizogini okażą się cywilizacją ludzką, można się było spodziewać. Do tej pory odkryto tylko jedenaście cywilizacji innego typu, a spośród nich jedynie dwie - lutniańską i myrdiańską można było nazwać wyższymi, chyba że kto brałby pod uwagę Wegan. Ziemianie nie uważali Wegan za istoty ludzkie, ale wszystkie pozostałe cywilizacje tak właśnie robiły. Tak czy inaczej, jako cywilizacja, Weganie dawno już pogrążyli się w upadku."

O cudzie ich techniki:
"Z naszych informacji wynika, że gdzie tutaj może się także czaić wegański fort orbitalny, polujący na każdego śmiałka, który odważy się zboczyć z utartych szlaków handlowych.
- Nie wiedziałam, że Weganie także mają latające miasta - odezwała się niemiało Dee.
- Bo ich nie mają - odparł Amalfi z roztargnieniem. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie opowiedzieć dziewczynie historii legendarnego fortu, doszedł jednak do wniosku, że lepiej tego nie robić. - Ale w czasach poprzedzających rozpoczęcie lotów kosmicznych na Ziemi Weganie byli niekwestionowanymi panami Galaktyki. U szczytu swej potęgi władali większą ilością planet niż Ziemia dzisiaj. Tylko że już diabelnie dawno temu zostali obaleni...
/.../
Amalfi był równie zafascynowany legendą fortu jak każdy inny wędrowiec, choć dobrze wiedział, jak mało było w niej konkretnych faktów. Fort okrążał Wegę do momentu upadku głównej planety Konfederacji, a potem - dość niespodzianie, ponieważ Weganie nigdy nie próbowali wysyłać w przestrzeń niczego większego od okrętów wojennych - wyruszył w zupełnie nieznanym kierunku, bez najmniejszego wysiłku przebijając się przez blokadę ziemskich krążowników. Od tamtej pory nikt nigdy o nim nie słyszał, ale legenda nie przestawała przypisywać mu coraz to nowych niewiarygodnych wyczynów.
Sami Weganie z całą pewnocią nie byli sympatycznym ludem i właściwie trudno było zgadnąć, dlaczego wędrowcy tak bardzo umiłowali sobie opowieść o forcie orbitalnym. Oczywicie wędrowcy nigdy nie kochali policji i twierdzili, że nie darzą sympatią także Ziemi, ale to nie tłumaczyło ich zafascynowania legendą o forcie. W ich przekazach fort rozrósł się do kolosalnych rozmiarów i stał się zupełnie niezniszczalny. Dokonywał cudów w każdym zakątku Galaktyki; był wszędzie i nigdzie; stał się dla wędrowców ich Beowulfem, Cydem, Sigurdem, Gawainem, Rolandem, Cuchulainem, Prometeuszem, Lemminkainem...
/.../
Teraz już nikt nigdy nie dowie się, jak długo ta kwintesencja wegańskiej myśli wojskowej czyhała gdzieś w Galaktyce na tak niepowtarzalną szansę odwetu. Odpowiedzi na to pytanie nie mogła z całą pewnością dostarczyć sama Wega - na tej zdegenerowanej planecie fort orbitalny był takim samym mitem jak we wszystkich innych rejonach Galaktyki.
A jednak istniał naprawdę. Istniał i czekał cierpliwie, aż nadejdzie moment, w którym będzie mógł zemścić się na Ziemi. Nie miał z pewnością nadziei na wskrzeszenie błękitno-białego wegańskiego imperium, obejmującego miliony gwiazd; chciał po prostu wymazać z przestrzeni tę jedyną zwykłą planetę pewnego zwykłego słońca, która w tak niewytłumaczalny sposób zdołała obrócić w proch świetnoć Wegi. W pojedynkę nawet fort nie mógł mieć nadziei na odniesienie triumfu nad Ziemią."


O niedobitkach Tyranii:
"Dla ciebie, Dee, Weganie są starożytnym ludem, o którym po raz pierwszy usłyszałaś trzysta lat temu. A tymczasem Wega władała niemal całą Galaktyką znacznie wcześniej niż Ziemia, a Weganie zawsze byli - i właśnie dowiedli, że w dalszym ciągu są - bardzo groźnym przeciwnikiem. Ten fort nie mógł istnieć w całkowitej próżni. Musiał od czasu do czasu zawijać do jakiego portu, podobnie jak my. A będąc okrętem wojennym o bardzo skomplikowanym wyposażeniu, potrzebował znacznie precyzyjniejszych - i częstszych - napraw, remontów czy choćby zwykłych przeglądów konserwacyjnych, niż mógłby to robić we własnym zakresie.
Amalfi rozejrzał się po zebranych sprawdzając, czy rozumieją, po czym mówił dalej.
- Gdzieś w Galaktyce musi istnieć co najmniej jedna kolonia Wegan, stwarzająca, w dalszym ciągu potencjalne zagrożenie dla Ziemi. Tę kolonię trzeba otrzymać w absolutnej niewiadomości tego, co się stało z jej główną bronią. Nie wolno nam dopuścić, żeby dotarła do nich wiadomość o zniszczeniu fortu, bo wtedy wybudują jego następcę. Tam, gdzie pierwszy poniósł klęskę, drugi może zwyciężyć. "


I o tym kto tyranię rozgromił (ciekawe czy jest to również wersja obowiązująca w ST EU, bo jeśli tak mamy kolejną ciekawą karte z historii pre-UFP)
"W ten sposób ziemska policja zachowała swoją jurysdykcję, lecz panowanie Ziemi w większości regionów było bardzo słabe. W wielu zakątkach Galaktyki znano ją tylko jako legendę - zielony mit unoszący się gdzieś hen w przestrzeni, odległy o tysiące parseków i tysiące lat nieuchronnie toczącej się historii. W wielu z nich znacznie żywiej pamiętano obaloną niedawno tyranię Wegi i zdążono już zapomnieć (a niektórzy nigdy nawet nie poznali) imię niewielkiej planety, która położyła tej tyranii kres."

Tom 4 dodaje jeszcze ciekawsze szczegóły:
" W dwa tysiące dwieście osiemdziesiątym dziewiątym kolonie Ziemian nawiązały kontakt z Tyranią Wegańską. Antagonizm między tymi dwoma kulturami, z których jedna szybko nabierała znaczenia, a druga schodziła z galaktycznej sceny, przerodził się w otwarty konflikt, a jego kulminacje stanowiła stoczona w dwa tysiące trzysta dziesiątym roku bitwa o Altair. Była to zaledwie pierwsza potyczka w kampanii, która miała w przyszłości otrzymać miano Wojny Wegańskiej. Sześćdziesiąt pięć lat później Ziemia wysłała w przestrzeń międzyplanetarną swoją pierwszą flotyllę kosmicznych miast wędrownych. Miasta te przez długi czas miały dominować w galaktyce.
Przeciągająca się wojna z Weganami dobiegła końca z chwilą oblężenia samej Wegi, zakończonego bitwą o forty. Późniejsze puszczenie z dymem systemu wegańskiego przez Trzecią Flotę Kolonialną dowodzoną przez admirała Aloisa Hruntę skłoniło Ziemię do postawienia admirała in absentia przed sądem za popełnione okrucieństwa i ludobójstwo. Sprawą zajął się Sąd Kolonialny, który, oczywiście również in absentia, za popełnione zbrodnie skazał admirała na karę śmierci. Hrunta jednakże nie uznał tego wyroku. Próba ściągnięcia go na Ziemię siłą ujawniła wszystkim po raz pierwszy fakt, że niemal cała Trzecia Flota Kolonialna zbuntowała się i stanęła po stronie admirała"


Oraz:
"Weganie w każdym konflikcie z Ziemianami, którzy byli znacznie lepszymi od nich graczami w szachy, mimo posiadanej przewagi sił powierzali komputerom analizę strategiczną. Komputery jednak nie miały intuicji do prognozowania przyszłości tak jak ludzie ani też siły woli, aby postępować zgodnie z tymi przewidywaniami."
Mav
Użytkownik
#65 - Wysłana: 19 Lut 2010 22:49:20 - Edytowany przez: Mav
Lata po 1993 to lata stracone dla Treka. Lata jego upadku. Obniżenie jego wartości, spłycenie... Szkoda, że dobrali się do niego tacy partacze. Sukces 11 wynika z tych słabych właśnie lat. Tak naprawdę powinna się nie podobać, ale po tych szmirach wygląda na dobrą i to jest smutne i świadczy o jakości tamtych
Q__
Moderator
#66 - Wysłana: 19 Lut 2010 23:45:09
Mav

Mav:
Lata po 1993 to lata stracone dla Treka

Ja bym za datę graniczna uznał rok 1995. (Konkretnie: VOY i DS9 po "The Visitor".)
Havoc
Użytkownik
#67 - Wysłana: 19 Lut 2010 23:46:31
Dzięki Q. Jakbyś miał jakieś dane o innych dziwnych imperiach w treku to się pochwal.
Q__
Moderator
#68 - Wysłana: 20 Lut 2010 00:17:09
Havoc

Mogę rzucić trochę cytatów o Kzinti z Nivena.
Havoc
Użytkownik
#69 - Wysłana: 20 Lut 2010 01:01:19
Dawaj!
Q__
Moderator
#70 - Wysłana: 20 Lut 2010 01:41:43 - Edytowany przez: Q__
Havoc

Ok. Z "Pierścienia" Nivena. O Kzinti (zwanych też Kzinami)

Spotkanie z ichnimi dyplomatami:
"Dopiero teraz Louis zauważył, że lalecznik nie był jedynym przedstawicielem obcej rasy: czterech kzinów przy sąsiednim stoliku i jeszcze jakiś kdatlyno po drugiej stronie sali. Biorąc pod uwagę bliskość budynku Narodów Zjednoczonych nie było w tym nic dziwnego. Louis zamówił sobie kwaśną tequilę i zajął się nią od razu, gdy tylko się pojawiła.
- To był dobry pomysł - powiedział. - Umieram z głodu.
- Nie jesteśmy tu po to, żeby jeść. Mamy pozyskać trzeciego członka wyprawy.
- Tutaj? W restauracji?
Lalecznik uniósł głos, by odpowiedzieć, ale to, co powiedział, wcale nie było odpowiedzią.
- Naprawdę nigdy nie widziałeś mojego kzina? Nazywa się Kchula-Rrit. Trzymam go w domu. Bardzo zabawny zwierzaczek.
Louis mało co nie udusił się swoją tequilą. Przy stoliku za plecami lalecznika każda z czterech gór pomarańczowego futra była olbrzymim, żywym kzinem. Teraz wszyscy czterej, obnażywszy swoje ostre niczym sztylety zęby, patrzyli w ich stronę. Wyglądało to tak, jakby się uśmiechali, ale u kzina taki grymas nigdy nie jest uśmiechem.
Nazwisko - Rrit noszone jest przez członków rodziny Partriarchy Kzinu. Louisowi, któremu udało się wreszcie przetknąć do końca nieszczęsną tequilę zaświtało, że to właściwie wszystko jedno. Zniewaga i tak była śmiertelna, a zjedzonym można zostać przecież tylko raz.
Siedzący najbliżej kzin wstał z miejsca.
Gęste pomarańczowe futro z czarnymi plamami dokoła oczu okrywało coś, co można by wziąć za tłustego kota, gdyby to coś nie miało ośmiu stóp wzrostu. Zamiast tłuszczu wszędzie prężyły się mięśnie, smukłe i dziwnie ułożone wokół równie dziwnego szkieletu. Przypominające czarne rękawiczki dłonie uzbrojone były w wysunięte, potężne pazury.
Ćwierć tony obdarzonego inteligencją mięsożercy stanęło nad lalecznikiem i zapytało:
- Powiedz, dlaczego uważasz, że możesz obrażać Patriarchę Kzinu i żyć dalej?
Lalecznik nie zwlekał z odpowiedzią, zaś w jego głosie nie słychać było nawet najlżejszego drżenia.
- To właśnie ja na planecie, która okrąża Betę Liry kopnąłem kzina nazwiskiem Chuft-Captain w brzuch, łamiąc mu trzy warstwy jego szkieletu wewnętrznego.
Potrzebuję odważnego kzina.
- Mów dalej - powiedział czarnooki kzin. Pomimo ograniczeń, jakie nakładała na niego budowa ust, jego interworld był bez zarzutu. W jego głosie nie było słychać wściekłości, którą z pewnością musiał odczuwać. Dla postronnego widza kzin i lalecznik mogli dyskutować na przykład o pogodzie.
Ale posiłek, od którego wstał kzin składał się wyłącznie z krwistego, dymiącego mięsa, podgrzewanego przed podaniem do temperatury ciała. Wszyscy kzinowie cały czas szeroko się uśmiechali.
- Ten człowiek i ja - podjął lalecznik - będziemy badać miejsce, o jakim nie śniło się jeszcze żadnemu kzinowi. Będziemy do tego potrzebować kzina. Czy kzin odważy się pójść tam, dokąd poprowadzi lalecznik?
- Mówi się, że laleczniki są roślinożercami i że zawsze raczej uciekają od walki niż do niej dążą.
- Sam to oceń. Twoją zapłatą, jeśli uda ci się przeżyć, będą plany nowego typu statku kosmicznego, plus sam statek. Premia za szczególne ryzyko.
Lalecznik robił wszystko, by jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Kzinowi nigdy nie oferuje się premii za szczególne ryzyko. Kzin nigdy niczego się nie boi i nigdy nie dostrzega żadnego niebezpieczeństwa.
Jednak kzin powiedział tylko jedno słowo:
- Zgoda.
Trzech jego pobratymców prychnęło coś do niego.
Kzin odprychnął im coś w odpowiedzi.
Jeden kzin, mówiący w swoim ojczystym języku, brzmiał jak odgłosy bójki stada kotów. Czterech kzinów w zajadłej dyskusji przywodziło na myśl całą kocią wojna, poołączoną z użyciem broni atomowej. W restauracji natychmiast włączyły się wygłuszacie, ale i tak można było doskonale słyszeć sprzeczkę obcych.
Louis zamówił następnego drinka. Z tego, co wiedział o kzinach, ci czterej musieli przejść jakieś specjalne szkolenie. Lalecznik jeszcze żył.
Spór wreszcie ucichł i kzinowie zwrócili się do nich. Ten z czarnymi plamami nad oczami zapytał:
- Jak się nazywasz?
- Przyjąłem ludzkie imię Nessus - odparł lalecznik. - Naprawdę nazywam się... - w tym miejscu z dwóch gardeł lalecznika popłynęły bogate, muzyczne dźwięki.
- W porządku, Nessus. Musisz wiedzieć, że my czterej stanowimy przedstawicielstwo kzinów na Ziemi. To jest Harch, to Ftanss, ten z żółtymi progami to Hrroth. Ja, jako ich pomocnik i kzin niskiego rodu nie mam imienia. Nazywają mnie według tego, co robię: Mówiący-do-Zwierząt.
Louis zagryzł z wściekłością zęby.
- Problem polega na tym, że jesteśmy tutaj potrzebni. Skomplikowane negocjacje... ale to was nie obchodzi. Zostało ustalone, że moja obecność tutaj nie jest niezbędna. Jeżeli ten twój statek okaże się rzeczywiście coś wart, przyłącza się do was. Jeżeli nie, dowiodę mej odwagi w inny sposób.
- W porządku - powiedział lalecznik i wstał ze swego miejsca.
Louis nie poruszył się, tylko zapytał:
- A jak nazywają cię inni kzinowie?
- W Języku Bohaterów brzmi to tak: - I kzin zaskrzeczał coś przeraźliwie wysoko.
- Wiec czemu nam tego nie powiedziałeś? Czy chciałeś nas obrazić?
- Tak - odparł Mówiący-do-Zwierząt. - Byłem na was wściekły.
Louis, przyzwyczajony do ludzkiego savoir-vivre'u oczekiwał raczej, że kzin skłamie. Wtedy on Louis, mógłby udać, że w to wierzy, dzięki czemu kzin byłby w przyszłości grzeczniejszy... ale teraz było już na to za późno. Louis zawahał się na ułamek sekundy, zanim zapytał:
- Co nakazuje w takim przypadku zwyczaj?
- Musimy zmierzyć się w walce wręcz, zaraz, jak tylko mnie do takiej walki wyzwiesz. Albo jeden z nas musi przeprosić.
Louis wstał. Zdawał sobie doskonale sprawa, że popełnia samobójstwo, ale równie dobrze wiedział, że inaczej po prostu nie można.
- Wyzywam cię - powiedział. - Kły przeciwko zębom, pazury przeciwko paznokciom, ponieważ nie ma dla nas dwóch miejsca we Wszechświecie.
- Przepraszam w imieniu mego towarzysza, Mówiącego-do-Zwierząt nie podnosząc głowy odezwał się kzin imieniem Hroth.
- Hę? - stęknął Louis.
- Na tym właśnie polega moja funkcja - wyjaśnił kzin. - Być pod ręką we wszystkich tych sytuacjach, w których natura kzinów widzi tylko dwa wyjścia: walczyć lub przeprosić. Wiemy, co się dzieje, gdy walczymy. Dzisiaj jest nas osiem razy mniej niż wtedy, gdy po raz pierwszy zetknęliśmy się z ludźmi. Nasze kolonie są teraz waszymi koloniami, nasi niewolnicy są wolni i uczą się ludzkich technologii i ludzkiej etyki. W sytuacji, kiedy trzeba przeprosić lub walczyć moja funkcja polega na tym, żeby przeprosić.
Louis usiadł. Wyglądało na to, że jednak jeszcze trochę pożyje.
- Nie potrafiłbym tak - powiedział.
- Oczywiście, że nie, skoro odważyłeś się wyzwać kzina na pojedynek.
Ale nasz Patriarcha uważa, że nie nadaje się do niczego innego. Nie jestem zbyt inteligentny, szwankuje na zdrowiu, zawodzi mnie koordynacja ruchów. Jak inaczej mógłbym zasłużyć sobie na imię?
Louis pociągnął swego drinka, modląc się w duchu, żeby ktoś wreszcie zmienił temat. Taki pokorny kzin wprawiał go w zakłopotanie.
- Skończmy jeść - zaproponował Mówiący-do-Zwierząt. - Chyba że nasza misja zaczyna się już teraz.
- Ależ skąd - odparł Nessus. - Jeszcze nie mamy skompletowanej załogi. Zostanę poinformowany, jeżeli moi agenci zlokalizują czwartego jej członka. Na razie jedzmy.
Mówiący-do-Zwierząt powiedział jeszcze jedną rzecz, zanim wrócił do swego stolika.
- Louisie Wu, twoje wyzwanie było trochę przegadane. Wystarczy zwykły wrzask wściekłości. Po prostu: wrzeszczysz i skaczesz.
- Wrzeszczysz i skaczesz - powtórzył Louis. - Dla mnie bomba."

(Uwaga: Laleczniki to częśc kanonu Nivena, ale nie kanonu - czy nawet EU - ST.)

Znów kartka z historii (to zdaje się jest i kanonem ST, konkretnie TAS):
"Nessus przysiadł na podkurczonej tylnej nodze, kzin zaś opadł ciężko na nadmuchiwany fotel, który pod jego ciężarem powinien właściwie pęknąć jak cieniutki balon. Jeden z najstarszych nieprzyjaciół człowieka wyglądał dziwnie i zabawnie zarazem, balansując na o wiele dla niego za małym, pneumatycznym siedzeniu.
Wojny między ludźmi a kzinami były liczne i straszliwe. Gdyby kzinom udało się wygrać pierwszą z nich, człowiek po kres dziejów pełniłby rolę niewolnika i hodowlanego zwierzęcia. Tak się jednak nie stało, a w wojnach, które miały miejsce potem, znacznie większe straty ponieśli kzinowie. Mieli oni tendencję do atakowania zbyt wcześnie, wtedy, kiedy jeszcze nie byli w pełni gotowi. Wśród pojęć, których nie znali, znajdowały się między innymi takie jak cierpliwość, litość i wojna ograniczona. Każda wojna kosztowała ich utratę sporej części populacji i kilku podbitych wcześniej przez nich planet.
Od dwustu pięćdziesięciu lat kzinowie nie atakowali już zamieszkałej przez ludzi części kosmosu. Nie mieli po prostu czym i kim atakować. Od dwustu pięćdziesięciu lat ludzie nie zaatakowali zamieszkałych przez kzinów planet; żaden z nich nie był w stanie tego zrozumieć. Kzinowie w ogóle nie potrafili zrozumieć ludzi.
Byli twardzi i brutalni; Nessus, przedstawiciel rasy, której tchórzostwo było wręcz przysłowiowe, obraził śmiertelnie w miejscu publicznym czterech dorosłych kzinów."


cdn.
Q__
Moderator
#71 - Wysłana: 20 Lut 2010 01:43:01 - Edytowany przez: Q__
I jeszcze o wojnach:
"Najpierw byli kzinowie.
Kiedy ludzie po raz pierwszy zastosowali w swoich statkach napęd termojądrowy, wojenna flota kzinów od już dawna używała polaryzatorów grawitacji. Dzięki temu ich statki były o wiele szybsze i zwrotniejsze. Opór ziemskiej floty byłby tylko symboliczny, gdyby nie Lekcja Kzinów: Każdy napęd stanowi broń o skuteczności działania wprost proporcjonalnej do jego sprawności.
Pierwszy najazd kzinów na zamieszkany przez ludzi Kosmos stanowił dla nich nie lada szok. Ludzie od stuleci żyli w pokoju, zapominając już niemal, co to wojna. Ale ziemskie statki były napędzane zasilanymi energią termojądrową silnikami fotonowymi, do których zapłonu niezbędne były olbrzymie, montowane na asteroidach działa laserowe.
Kiedy więc telepaci kzinów po raz kolejny powtarzali, że ludzie nie dysponują żadną bronią, w statki najeźdźców uderzyła ulewa ognia.
Działania wojenne, spowolnione stawianym przez ludzi oporem i nieprzekraczalną barierą prędkości światła, toczyły się dziesiątkami lat. Jednak prędzej czy później, kzinowie i tak wygraliby tę wojnę.
Wygraliby, gdyby na małej, ziemskiej kolonii nazywanej Nasze Dzieło nie wylądował statek Zewnętrznych. Gubernator kupił od nich, oczywiście na kredyt, plany napędu hiperprzestrzennego. Koloniści nic wówczas nie wiedzieli o toczącej się cały czas wojnie.
Dowiedzieli się dopiero wtedy, gdy zbudowali pierwsze statki szybsze od światła.
Kzinowie nie mieli żadnych szans."


A tu drugie dno tej sprawy (mówi Lalecznik Nessus):
"To, co teraz powiem, Mówiący-do-Zwierząt, jest tajemnicą. Już od dawna obserwujemy wasz gatunek. Wiedzieliśmy o was jeszcze przed tym, jak po raz pierwszy zaatakowaliście ludzi.
- Wasze szczęście, żeście się wtedy nie pokazali - warknął kzin.
- Też tak uważam. Z początku sądziliśmy, że kzinowie są równie groźni, co bezużyteczni. Rozpoczęto badania mające na celu ustalenie, czy można was bezpiecznie i bezproblemowo zgładzić.
- Zwiążę ci szyje na supeł.
- Nic takiego nie zrobisz.
Kzin wstał z miejsca.
- On ma racje - powiedział Louis. - Siadaj, Mówiący. Mordując lalecznika nie zyskasz zbyt wielkiej chwały.
Kzin usiadł. I tym razem fotel jakoś nie wybuchnął.
- Zrezygnowaliśmy z tego zamiaru - podjął Nessus. - Wojny z ludźmi okazały się wystarczającym czynnikiem ograniczającym ekspansję kzinów. Stawaliście się coraz mniej niebezpieczni. A my cały czas obserwowaliśmy.
Na przestrzeni kilku stuleci sześciokrotnie zaatakowaliście zamieszkałe przez ludzi planety. Sześciokrotnie zostaliście pokonani, za każdym razem tracąc blisko dwie trzecie męskiej populacji. Czy muszę mówić, jak to świadczyło o waszej inteligencji? W każdym razie, nigdy nie groziła wam całkowita eksterminacja. Wojna nie zabijała waszych samic, wiec stosunkowo szybko następowała odbudowa gatunku. Traciliście tylko krok po kroku olbrzymie imperium, którego budowa zajęła wam kilka tysięcy lat.
W końcu zrozumieliśmy, że rozwijacie się w zastraszającym tempie.
- Rozwijamy się?
Nessus prychnął coś w Języku Bohaterów. Louis aż podskoczył ze zdumienia. Nie przypuszczał, że gardła lalecznika potrafią aż t y l e .
- Tak, właśnie tak powiedziałeś - przytaknął Mówiący-do-Zwierząt. - Nie wiem tylko, jak mam to rozumieć.
- Rozwój, ewolucja zależy od przetrwania najlepiej przystosowanych. Przez wiele waszych stuleci najlepiej przystosowanymi byli ci, którym udało się uniknąć walki z ludźmi. Rezultaty są oczywiste. Od niemal dwustu waszych lat między kzinami a ludźmi panuje pokój.
- Bo wojna nie miałaby sensu! Nie moglibyśmy jej wygrać!
- To jednak nie powstrzymało waszych przodków.-
Mówiący-do-Zwierząt przełknął potężną porcję gorącego bourbonu. Jego ogon, nagi i różowy jak u szczura, uderzał nerwowo o podłogę.
- Zostaliście zdziesiątkowani - mówi dalej lalecznik. - Wszyscy żyjący dzisiaj kzinowie są potomkami tych, którym udało się nie brać udziału w wojnie. Niektórzy spośród nas uważają nawet, że obecnie kzinowie dysponują wystarczająco dużym zasobem inteligencji, opanowania i ogłady, by móc współistnieć pokojowo z, innymi rasami.
- I dlatego stawiasz na szali swoje życie, decydując się na odbycie tej wyprawy w towarzystwie kzina.
- Właśnie - przytaknął Nessus i zatrząsł się na całym ciele."


Kontakty międzygatunkowe Kzinti z ludźmi miewały i przyjemniejsze oblicze :
"Mówiący-do-Zwierząt, otoczony swoją gromadką wielbicieli, rozłożył się na trawie niczym pomarańczowa góra. Dwie kobiety drapały go delikatnie za uszami. Osobliwe uszy, które mogły być rozwinięte niczym chińskie parasolki lub przytulone ciasno do głowy, stały w postawie na baczność i Louis mógł wyraźnie dostrzec wytatuowany na powierzchni każdego z nich rysunek.
- A widzisz? - zawołał Louis. - Dobry miałem pomysł?
- Znakomity - odparł kzin, nie zmieniając pozycji.
Louis roześmiał się w duchu. Kzin to groźna bestia, prawda? Ale kto będzie się bał kzina, którego drapią za uszami? Zarówno goście Louisa jak i sam kzin czuli się dzięki temu dużo swobodniej. Każde stworzenie większe od myszy polnej lubi być drapane za uszami.
- Cały czas się zmieniają - wymruczał sennie kzin. - Podszedł jakiś mężczyzna, powiedział kobiecie, która akurat mnie drapała, że on też to lubi i obydwoje zaraz gdzieś zniknęli. To musi być bardzo interesujące należeć do gatunku o dwóch inteligentnych płciach.
- Czasem jest to aż z b y t interesujące."

(Tu warto dodać, że dymorfizm płci Kzinów wynikał z tego, że Kzinti jako macho dobierali sobie coraz głupsze, i głupsze partnerki, aż ich samice zredukowały się do rzędu bezmyślnych, nieruchawych istot, zdolnych tylko do biernego uczestnictwa w akcie seksualnym i rodzenia. Przy okazji zacytujmy też dialog Spocka z Uhurą z TAS:
"-Lieutenant Uhura, this may be crucial - in the presence of the Kzinti, do not say anything, do not do anything startling - try to look harmless.
-Any special reason?
-Are you forgetting Kzinti females are dumb animals? In an emergency, the Kzinti may forget a Human female is an intelligent creature."
)

O tym co Kzinti zabierają w Kosmos i jak wyglądaja ich skafandry:
"Mówiący-do-Zwierząt zjawił się na pokładzie z dziesięciokilogramowym bagażem, który, jak się okazało, składał się niemal wyłącznie z mikrofalowego piecyka do podgrzewania mięsa i olbrzymiej porcji samego mięsa, oczywiście surowego, raczej nie ziemskiego pochodzenia. Nie wiadomo czemu Louis oczekiwał że skafander kzina będzie przypominał średniowieczną zbroję; nic z tych rzeczy. Był to raczej wieloczłonowy balon, zupełnie przezroczysty, z monstrualnych rozmiarów plecakiem i przypominającym mydlaną bańkę hełmie o uruchamianych językiem przełącznikach. Chociaż kzin nie miał przy sobie żadnej widocznej broni; sam plecak sprawiał wrażenie ekwipunku wojennego i Nessus uparł się, żeby złożyć go w przedziale bagażowym."

I o kzińskiej broni:
"Pod przeciwległą ścianą stał kzin, trzymając w dłoni o wysuniętych na całą długość pazurach coś, co przypominało nieco za duży uchwyt drążka sterowego. Trzy metry od tej rękojeści, dokładnie na wysokości oczu kzina, wisiała w powietrzu mała, jarząca się czerwono kulka. Drut, który łączył ją z rękojeścią, był zbyt cienki, by go dostrzec, ale Louis nie miał żadnych wątpliwości, że z całą pewnością tam jest. Utrzymywany i utwardzony przez pole Slavera mógł z łatwością przeciąć niemal każdy metal, w tym także ten, z którego wykonano oparcie fotela Louisa. Kzin stał w miejscu, z którego mógł kontrolować całą kabinę."

Przywołane Slaver Field to jedna z supertechnologii Slaverów, którzy też trafili do trekowego kanonu. Ponownie cytując Spocka z TAS:
"The Enterprise shuttlecraft Copernicus is en route to Starbase 25 with an important cargo, a Slaver stasis box discovered by archaeologists on the planet Kzin. These stasis boxes are the most remarkable thing the Slavers ever produced – time stands still inside a stasis box. A billion years means nothing in there. /.../
Stasis boxes and their content are the only remnant of the species which ruled most of this galaxy a billion years ago. Their effect on science has been incalculable. In one was found a flying belt which was the key to the artificial gravity field used by starships. Another box contained a disruptor bomb with the pin pulled. As a result all stasis boxes are now under the jurisdiction of Starfleet and only certain key specialists handle them. The boxes are rare, potentially dangerous, and we seem to have found a second one."


Był to kolejny "imperialistyczny" gatunek:
http://memory-alpha.org/en/wiki/Slaver

(Widać stąd zresztą, że universum ST kryje jeszcze niewykorzystane bogactwo tematyczne. Zwłaszcza TAS pełen jest oryginalnych gatunków i patentów.)
Q__
Moderator
#72 - Wysłana: 20 Lut 2010 02:17:15 - Edytowany przez: Q__
ps. natomiast to jak Laleczniki manipulowały cywilizacjami Ziemi i Kzinu nie jest niestety trekowym kanonem (tak jak i same Laleczniki nim nie są), a szkoda, bo mielibyśmy w końcu wiarygodne wyjaśnienie nadzwyczajnego szczęścia trekowych "mostkowych" :

"- Chcę odpowiedzi, Nessus.
- Twoje domysły są słuszne - powiedział lalecznik. - Badania, jakie prowadziliśmy nad krwiożerczymi, dzikimi kzinami doprowadziły nas do wniosku, że drzemią w was duże możliwości, które mogliśmy spożytkować z korzyścią dla nas. Przedsięwzięliśmy kroki mające na celu doprowadzenie was do takiego stadium rozwoju; w którym będziecie potrafili współistnieć pokojowo z innymi, rozumnymi rasami. Stosowaliśmy metody pośrednie, a przez to bardzo bezpieczne.
- Rzeczywiście. Nessus, to mi się wcale nie podoba.
- Ani mnie - dodał Louis.
Jego uwadze nie uszedł fakt, że obydwaj obcy cały czas rozmawiali w interworldzie. Gdyby używali Języka Bohaterów, treść ich rozmowy zostałaby między nimi. Woleli jednak włączyć do sporu ludzi - i zupełnie słusznie, ponieważ była to także sprawa Louisa Wu.
- Wykorzystaliście nas - powiedział. - Wykorzystaliście nas dokładnie tak samo, jak kzinów.
- Tyle tylko, że ku naszej zgubie - wtrącił Mówiący-do-Zwierząt.
- W wojnie zginęło też wielu ludzi.
- Louis, odczep się od niego! - wkroczyła na arenę Teela. - Gdyby nie laleczniki, wszyscy bylibyśmy niewolnikami kzinów! Powstrzymały ich przed zniszczeniem naszej cywilizacji!
- My TEŻ mieliśmy cywilizację - zauważył ze swoim morderczym uśmiechem kzin.
Jednooka głowa lalecznika przypominała wyblakłego, gotowego do ataku pytona; druga najprawdopodobniej obsługiwała stery skutera, który znajdował się już szmat drogi od nich.
- Laleczniki wykorzystały nas - wycedził Louis. - Wykorzystały nas jako narzędzie do kształtowania rozwoju kzinów.
- I udalo im się!
Odgłos, jaki wydobył się z gardła kzina, mógłby przerazić nawet najodważniejszego tygrysa; teraz już nikt nie pomyliłby grymasu jego twarzy z uśmiechem.
- Udało im się - powtórzyła Teela. - Żyjecie teraz w pokoju. Potraficie ułożyć sobie stosunki z ...
- Zamilcz, człowieku!
- ... z innymi rozumnymi rasami - dokończyła wielkodusznie. - Nie zaatakowaliście żadnej...
Kzin wydobył "lekko zmodyfikowane" narzędzie do kopania i przytrzymał je przed interkomem. Teela momentalnie przestała mówić.
- To mogliśmy być my - mruknął Louis. Spojrzeli z zainteresowaniem.
- Gdyby laleczniki zechciały dla jakichś swoich celów hodować ludzi, to... - urwał nagle. - O rany. Jasne: Teela.
Lalecznik milczał jak zaklęty.
Teela poruszyła się niespokojnie pod utkwionym w niej spojrzeniem Louisa.
- O co chodzi, Louis? Louis!
- Przepraszam. Właśnie coś mi przyszło do głowy... Nessus, odezwij się. Opowiedz nam o Radzie Ludnościowej i Loterii Życia.
- Louis, zwariowałeś? -
- Rrr... - mruknął Mówiący-do-Zwierząt. - Sam powinienem był na to wpaść. No, i jak, Nessus?
- Słucham - powiedział lalecznik.
Jego skuter był już tyko srebrną kropką, malejącą z minuty na minutę. Niemal nie można już było go dostrzec na tle również srebrnej, błyszczącej plamy, oddalonej jeszcze od nich bardziej, niż jakiekolwiek dwa punkty mogłyby być od siebie oddalone na Ziemi. Przezroczysta, pocieszna, jednooka główka nie mogła należeć od żadnej groźnej istoty. W żadnym wypadku.
- Ingerowaliście w populacyjne problemy Ziemi.
- Tak.
- Dlaczego?
- Lubimy ludzi. Ufamy im. Utrzymujemy z nimi korzystne stosunki handlowe. Pomagając im, działamy na naszą korzyść, bo z pewnością dotrą przed nami do Obłoków Magellana.
- Lubicie nas. Jak to miło. I co z tego?
- Chcieliśmy trochę usprawnić was genetycznie. Ale co mieliśmy poprawić? Na pewno nie inteligencję. Nie na niej opiera się wasza wielka siła: Podobnie jak nie na przezorności, długowieczności czy waleczności.
- Więc postanowiliście obdarzyć nas szczęściem - powiedział Louis i wybuchnął śmiechem.
Dopiero wtedy Teela zrozumiała. Jej oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia; spróbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko niezrozumiały skrzek.
- Oczywiście - potwierdził Nessus. - Nie śmiej się, Louis. Twój gatunek miał nieprawdopodobnie dużo szczęścia. W waszej historii aż roi się od szczęśliwych przypadków, od unikniętych o włos katastrof, w wyniku których nie pozostałby po was nawet najmniejszy ślad. Nawet o eksplozji jądra galaktyki dowiedzieliście się zupełnie przypadkowo. Louis, dlaczego ciągle się śmiejesz?
Louis śmiał się, ponieważ cały czas obserwował Teelę. Była zarumieniona aż po uszy. Jej oczy rozglądały się w panice dookoła, jakby poszukując miejsca, w którym mogłaby się schować. To niezbyt przyjemne dowiedzieć się, że jest się drobną cząstką zakrojonego na szeroką skalę eksperymentu genetycznego.
- Zmieniliśmy więc obowiązujące na Ziemi prawo. Wszystko poszło nadspodziewanie łatwo. Nasze zniknięcie ze znanego Kosmosu spowodowało krach na giełdach. W wyniku drobnych manipulacji wielu członków Rady Ludnościowej znalazło się na skraju bankructwa. Tych przekupiliśmy, innych zastraszyliśmy, by potem ujawnić stopień ich skorumpowania i doprowadzić do pożądanych przez nas zmian.
Cała operacja była wręcz niewyobrażalnie kosztowna, ale za to zupełnie bezpieczna; zakończyła się częściowym sukcesem. Ustanowiono Loterię Życia. Mieliśmy nadzieję uzyskać zwiększającą się stopniowo populację szczęściarzy.
- Potwór! - wrzasnęła wreszcie Teela. - Potwór!
Mówiący-do-Zwierząt schował broń.
- Nie wzruszyło cię zbytnio, że laleczniki sterowały rozwojem mojej rasy - powiedział. - Chciały wyhodować łagodnego kzina. Stosowały zwykłe, znane z eksperymentów biologicznych metody: likwidacja nieudanych osobników, rozmnażanie tych, które rokowały jakieś nadzieje. Nie widziałaś w tym nic złego, twierdząc, że odbywało się to z pożytkiem dla ludzkości. Teraz nagle zaczynasz narzekać. Dlaczego?
Teela rozplakała się z bezsilnej wściekłości i wyłączyła interkom."
Mav
Użytkownik
#73 - Wysłana: 20 Lut 2010 16:26:15
Q__:
Ja bym za datę graniczna uznał rok 1995. (Konkretnie: VOY i DS9 po "The Visitor".)

Dlaczego po the Visitors? Deep Sleep Nine od początku nie dawał rady
Q__
Moderator
#74 - Wysłana: 20 Lut 2010 16:46:04 - Edytowany przez: Q__
Mav

Mav:
Deep Sleep Nine od początku nie dawał rady

Eee. Początkowo to był całkiem niezły Trek pokazujący jak wygląda codzienność służby w GF (bo w końcu nie wszyscy załapali się na flagowiec) - rozmowy akcesyjne, trwanie na granicy z nieprzyjazną cywilizacją, względna nuda codziennej służby, napięcia międzykulturowe i międzyludzkie. Zobaczyliśmy wszystko to czego mogliśmy się domyślać w tle, za dumną fasadą znaną z poprzednich seriali. Było to mniej efektowne niż tryumfalny lot od przygody do przygody (stąd Sleep), ale bynajmniej nie głupie, czy niepotrzebne (zwł, że testamentem Roddenberry'ego było przedstawienie tych aspektów trekowego świata). Gorzej, że epigoni nie udźwignęli ciężaru tematu i rozpaczliwie skręcili w kosmiczną awanturę.

(Per analogiam: twórczość Lema traktuje o badaniach kosmicznych, jednak mamy tam nie tylko eksploracyjne wyprawy - jak w "Edenie", "Niezwyciężonym", "Fiasku", "Wizji lokalnej" czy, poniekąd, w "Pokoju za Ziemi" - to także: mozolne przerzucanie kontaktowych mostów w kierunku Obcych już odkrytych, vide "Solaris"; trud codziennej służby pilota Pirxa, to wreszcie cena jaką płaci się za służbę w Kosmosie vide "Powrót z gwiazd". DS9 było po prostu próbą pokazania - pozornie - mniej heroicznej strony heroizmu załóg GF.)
Mav
Użytkownik
#75 - Wysłana: 20 Lut 2010 16:57:53
Q__:
Eee. Początkowo to był całkiem niezły Trek

Jednak do TNG było mu daleko, zbyt daleko.

Q__:
orzej, że epigoni nie udźwignęli ciężaru tematu i rozpaczliwie skręcili w kosmiczną awanturę.

To wile mówi o tym serialu i o sensowności tej wojny. Żeby Trek się musiał tanią wojenką ratować, żenada
Havoc
Użytkownik
#76 - Wysłana: 20 Lut 2010 17:04:39 - Edytowany przez: Havoc
Mav:
Dlaczego po the Visitors? Deep Sleep Nine od początku nie dawał rady


Prowokator? Nie sadzę, aby tym razem Ci się udało, komuś podnieść ciśnienie.

Mav:
Jednak do TNG było mu daleko, zbyt daleko.

Masz rację. TNG jest daleko...... w tyle.
Mav
Użytkownik
#77 - Wysłana: 20 Lut 2010 17:09:56 - Edytowany przez: Mav
Havoc:
Prowokator? Nie sadzę, aby tym razem Ci się udało, komuś podnieść ciśnienie.

Tym razem?

Havoc:
Masz rację. TNG jest daleko...... w tyle.

To ty chyba prowokujesz DS9 lepsze od TNG?!
Q__
Moderator
#78 - Wysłana: 20 Lut 2010 18:41:24 - Edytowany przez: Q__
Mav

Mav:
Jednak do TNG było mu daleko, zbyt daleko.

Trudno by "dwie strony tej samej monety", dwa seriale pokazując przeciwstawne aspekty tego samego wszechświata, byly podobne.

Mav:
To wile mówi o tym serialu i o sensowności tej wojny. Żeby Trek się musiał tanią wojenką ratować, żenada

Nie, to tylko świadczy tylko o tym, że scenarzyści nie dali rady rozwinąć sensownie wątków i nagięli się do oczekiwań spragnionych rozwałki fanboy'ów. (Swoją drogą DS9 to nie tylko żenujące sezony wojenne, ekran - po spaceoperowemu - zaśmiecony dziesiątkami stateczków, bezsensowna taktyka, przegięte w kierunku nadmiernych komplikacji wątki, to także tak świetne trekowe odcinki jak "Duet", "Explorers", w/w "The Visitor" czy - wetknięty miedzy wojenne sezony, jak rodzynek w ciasto - "Far Beyond the Stars". I to należy DS9 docenić, tak jak dalsze nędzne sezony SQ czy S:1999 nie wpływaja na moją ocenę pierwszych - znakomitych, na fakt, że je doceniam.)
Mav
Użytkownik
#79 - Wysłana: 20 Lut 2010 19:21:39 - Edytowany przez: Mav
Q__:
to także tak świetne trekowe odcinki jak "Duet", "Explorers", w/w "The Visitor" czy - wetknięty miedzy wojenne sezony, jak rodzynek w ciasto - "Far Beyond the Stars

Oczywiście też lubie niektóre odcinki, ale całokształtem jest słaba. W TNG też zdarzają się słabsze epizody, ale generalnie trzymał poziom. Nawet Ent miał parę ciekawych odcinków
Q__
Moderator
#80 - Wysłana: 20 Lut 2010 19:38:14 - Edytowany przez: Q__
Mav

Mav:
Oczywiście też lubie niektóre odcinki, ale całokształtem jest słaba.

Hmm... Trzy pierwsze sezony nie są oczywiście równe (żaden Trek nie był równy, zawsze bywały lepsze i gorsze odcinki), więc zawsze równie doskonałe, ale nie odstają od poziomu starego dobrego Treka. Czuć jeszcze unoszącego sie nad tym ducha Roddenberry'ego. Bieda zaczyna się dopiero z wątkiem wojny. (Choć tak jak w ENT czy VOY, tak i w wojennych sezonach DS9 trafiały się perełki. Np. taki "Far Beynod..." to jeden z najlepszych odcinków Treka w ogóle. I chyba ostatni tak dobry.)
Mav
Użytkownik
#81 - Wysłana: 20 Lut 2010 19:43:41 - Edytowany przez: Mav
Q__:
Far Beynod

Obejrze go sobie ponownie (nie pamietam go za dobrze)
Havoc
Użytkownik
#82 - Wysłana: 21 Lut 2010 13:13:08
Q__:
Mav:
To wile mówi o tym serialu i o sensowności tej wojny. Żeby Trek się musiał tanią wojenką ratować, żenada

Nie, to tylko świadczy tylko o tym, że scenarzyści nie dali rady rozwinąć sensownie wątków i nagięli się do oczekiwań spragnionych rozwałki fanboy'ów

A co jest z tą wojna nie tak? Owszem można to było zrobić lepiej, zwłaszcza wizualnie. A tak poza tym?
Mav
Użytkownik
#83 - Wysłana: 21 Lut 2010 13:28:18 - Edytowany przez: Mav
Havoc:
A co jest z tą wojna nie tak? Owszem można to było zrobić lepiej, zwłaszcza wizualnie. A tak poza tym?

Choćby to że wojenka powstała tyko dlatego by podnieść oglądalność. Nawalanka, akcja ma przyciągnąć przed ekran. Do tego brak logiki, głupie strategie, upośledzenie technologiczne i brak większego sensu w tym wszystkim, a odcinki są zwyczajnie nudne

Tutaj jest watek o jednej z głupich taktyk Sisco
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthr ead&forum=2&topic=789&page=14#msg189821
Q__
Moderator
#84 - Wysłana: 21 Lut 2010 14:06:08
Havoc

Havoc:
A co jest z tą wojna nie tak?

1. Jest to odejście od eksploracji, w kierunku spaceoperowej rozwałki.
2. Nie jest to ani typowy Trek, ani typowa fantastyka militarna, dostajemy ot taką ugłaskaną "Trekową wojenkę".
3. Jest to pogwałcenie starego kanonu, w którym UFP wygrywała dzięki swej przewadze intelektualnej - tu nikt (poza tą cholerną Sekcją 31) nie usiłuje przeciwnika przechytrzyć. (Picard zachowywał się jak szachista, Kirk jak pokerzysta, Sisko tylko jak bokser - cios za cios.)
4. Jest to odejście od wizji Roddenberry'ego.
5. Jest to wyraźne osłabienie GF (i ogólnie możliwości statków kosmicznych) na tle "starego kanonu", gdzie była mowa o tym, że jeden Constitution starczy do władania Galaktyką, a poważne siły bojowe stanowiły 3 okręty. (Teraz widzimy tych okrętów dziesiastki, widać robią je coraz słabsze.)
Havoc
Użytkownik
#85 - Wysłana: 21 Lut 2010 14:11:45
Wojna była logiczna. Skoro Dominium dążyło do zdominowania kwadrantu alfa za wszelką cenę, to były tylko dwie możliwości. Poddać się albo walczyć.

A co do
Mav:
brak logiki, głupie strategie, upośledzenie technologiczne

To niestety spuścizna po TNG , gdzie banda harcerzyków latała sobie gdzie popadnie z przekonaniem, że zawsze można się dogadać. Niestety życie pokazuje, że do tanga trzeba dwojga. Jeżeli jedna ze stron nie chce się dogadać, to najlepsze chęci nie pomogą.

A wtedy pozostaje już tylko wojna. I czym tu walczyć, gdy u władzy przez długie lata była banda frajerów, zaniedbująca flotę.
Mirandy to okręty bazujące na Constitution'ach - powiedzmy że to okręty pierwszej generacji.
Excelsiory to druga generacja. To była podstawa floty.
Ambassadory to trzecia generacja.
Galaxy czwarta.
A na wyposażenie zaczynała wchodzić piąta - Sovereign.

Ogromna większość floty to były okręty pierwszej i drugiej generacji. Wygląda na to, że włodarze Federacji mieli daleko w zadzie życie członków GF. Pewnie ważniejsze było kilka milionów krzesełek plażowych dla Risy, niż nowoczesny okręt dla GF.
Q__
Moderator
#86 - Wysłana: 21 Lut 2010 14:17:58 - Edytowany przez: Q__
Havoc

Havoc:
Poddać się albo walczyć.

Przy czym metod walki jest wiecej niż naparzanka flot, a tylko tą wykorzystano. Walka flot w czasach gdy nie takie rzeczy załatwić można deflektorem/podróżą w czasie/wirusowym szantażem (planowanym przez Sekcję 31)/poproszeniem o przysługę Q czy innych "Proroków" nie ma sensu. Jest może (może!) bardziej realistyczna z perspektywy naszego świata, ale z perspektywy konwencji Treka (i tego co wiemy o możliwościach świata ST) jest tylko burakiem, i to nie cukrowym.

Havoc:
To niestety spuścizna po TNG , gdzie banda harcerzyków latała sobie gdzie popadnie z przekonaniem, że zawsze można się dogadać.

Dobrze czy źle, ale tak właśnie wygladała konwencja ST od samego początku. Dlatego twierdzę, że DS9 jako dzieło samoistne (wzgl. prequel przedstawiający czasy pre-UFP) broniłby się. DS9 po TNG jest tylko zgrzytem, apokryfem.

ps. skoro już sili się na wojnę, mogli chociaż zamiast śmiecić po ekranie pokazać majestetyczne pojedynki nielicznych, ale potężnych jednostek, tak jak było to dotąd... byłoby to coś orygnialnego na tle B5, wyróżnik Treka (pierwsza TOSowa walka z Romulanami, rozpaczliwe próby powstrzymania Doomsday Machine, desperacki atak Klingonów na V'gera, TNGowskie walki z Borg mają dla mnie więcej uroku niż ten śmietnik jaki widzimy w DS9)

EDIT: nie powiedziałeś jak się podobały cytaty?
Mav
Użytkownik
#87 - Wysłana: 21 Lut 2010 15:18:36 - Edytowany przez: Mav
Havoc

W DS9 brak logicznego skalowania możliwości okrętów. Przy pierwszym spotkaniu Galaxy był bez silny przy trzech szturmowcach Jem Hadar. Taki malutki Defiant zaś już jedną salwą niszczy szturmowiec. Kiedyś widziałem jak ten większy prom Federacji zniszczył jednym strzałem z fazera świeżutkiego Klingonskiego Bopa Słowem nic tam nie trzyma się kupy Na te masowe ataki aż nie da się patrzeć np. Gdy Galxy i inne statki z liczną załogą na pokładzie rozwalają się walcząc…. z automatycznymi stacjami bojowymi (!) Jednak najlepsze jest jalk pozbyć się ich osłon. Trzeba zniszczyć ich generator na asteroidzie w pobliżu. Rozwiązanie jak z tandetnej gry komputerowej
Havoc
Użytkownik
#88 - Wysłana: 21 Lut 2010 15:19:48 - Edytowany przez: Havoc
Q__:
Przy czym metod walki jest wiecej niż naparzanka flot, a tylko tą wykorzystano

Nie tylko te. Defiant z BoPem Martoka (Rotarran?) urządzali zasadzki.

Naprawdę sądzisz, że próba namówienia Q do pomocy jest bardziej rozsądnym rozwiązaniem?

Skoro celu broni flota to czym ty chcesz ten cel zdobyć? Maskowanie na Dominium nie "działało". Więc nie bardzo można się zakraść. Pozostaje tylko siła.

Czy przypadkiem jakaś dyrektywa nie zabraniała fedkom grzebania w czasie?

Q__:
Dobrze czy źle, ale tak właśnie wygladała konwencja ST od samego początku. Dlatego twierdzę, że DS9 jako dzieło samoistne (wzgl. prequel przedstawiający czasy pre-UFP) broniłby się. DS9 po TNG jest tylko zgrzytem, apokryfem.

Więc konwencja była zła/błędna i należało ja zmienić.

Zawsze warto próbować się dogadać. Ale trzeba być przygotowanym na to, że rozmowy nic nie dadzą, a wtedy trzeba mieć czym walczyć.

Czy to nie Sun Tzu powiedział "chcesz pokoju, szykuj się do wojny"?!

Q__:
ps. skoro już sili się na wojnę, mogli chociaż zamiast śmiecić po ekranie pokazać majestetyczne pojedynki nielicznych, ale potężnych jednostek,

A tu do pewnego stopnia masz rację, ale ewidentnie widać, że to Dominium odpowiada za taką eskalację działań. Skoro oni operowali flotami, to aby się im przeciwstawić też trzeba było wystawić flotę. Dwa szturmowce które staranowały Odyssey chyba dość wyraźnie pokazały, że samotne okręty, nawet te potężne, są skazane na porażkę.

Co do cytatów. Te z Kzinti takie sobie. Dzięki , że trochę naświetliłeś, ale niewiele z nich wiadomo o technologii kocurów, oprócz tego, że była wyższa od technologii ludzi, a przynajmniej wtedy gdy zaczęli ze sobą walczyć.
To co było napisane o technologii ludzi nie pasuje w żadnym razie do treka.
Ale jeszcze raz dzięki.
Havoc
Użytkownik
#89 - Wysłana: 21 Lut 2010 15:40:15
Mav:
W DS9 brak logicznego skalowania możliwości okrętów.

W całym treku tak mamy. To nie jest tylko przypadłość DS9.

Mav:
Taki malutki Defiant zaś już jedną salwą niszczy szturmowiec

Defiant to na dobrą sprawę reaktor + broń + pancerz. To typowy okręt wojenny.
Na dodatek to okręt najnowszego typu w GF.

Mav:
Na te masowe ataki aż nie da się patrzeć np. Gdy Galxy i inne statki z liczną załogą na pokładzie rozwalają się walcząc…. z automatycznymi stacjami bojowymi (!) Jednak najlepsze jest jalk pozbyć się ich osłon. Trzeba zniszczyć ich generator na asteroidzie w pobliżu. Rozwiązanie jak z tandetnej gry komputerowej

Bitwa pod Chintoka faktycznie wygląda trochę buraczanie. Ale tego typu buraki można znaleźć w praktycznie każdym treku.
Mav
Użytkownik
#90 - Wysłana: 21 Lut 2010 15:46:56 - Edytowany przez: Mav
Havoc:
całym treku tak mamy. To nie jest tylko przypadłość DS9.

Havoc:
Bitwa pod Chintoka faktycznie wygląda trochę buraczanie. Ale tego typu buraki można znaleźć w praktycznie każdym treku.

Ale czy to usprawiedliwia DS9? Nie można jej czegoś zarzucić bo takie rzeczy już w Treku miały miejsce? Poza tym Takie rzeczy mieliśmy w np. Voyu gdzie Borg stracił „jaja” a Voyager chyba sam mógłby wygrać wojnę z Dominion. Jednak dla mnie Voy, Ent czy filmy z łysym to jeden zły worek Treka i dla mnie ich wady nie usprawiedliwiają DS9 tylko tworzą całokształt niszczenia tego uniwersum. Coś takiego w TNG czy w starszych filmach raczej miejsca nie miało. Jak znasz konkrety to je poodaj. Do tego DS9 Pokazuje to w większej skali, co zmienia postać rzeczy, bardziej one rażą. Trzeba też znaczyć, że np. jakieś starcie w TNG, które mogło gubić trochę logikę było tylko tłem dla ciekawej historii, drobnym elementem, a w DS9 taki atak na stacje bojowe to rdzeń odcinka wokół którego wszystko się dzieje, a na dodatek to co się wokół tego dzieje też jest nudne i pozbawione logiki
 Strona:  ««  1  2  3  4  5  »» 
USS Phoenix forum / Star Trek / Rzecz o admirałach

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!