Obejrzałem INT
"Treasure for the Ages" i nTAS
"The Quintain", i - cóż - mam wrażenie, że trochę z dużej chmury mały deszcz...
W najnowszej odsłonie Intrepida dostajemy historię jakiejś nieszczęśliwej kapitańskiej miłości, o której dotąd nie słyszeliśmy (prawda, w wypadku Kirka i Picarda bywało podobnie), jakąś planetę, na której dzieją się dziwne rzeczy, we wczesnoTNGowskiej tradycji, do tego żeńską wersję Mudda (pół w wydaniu TOSowym, pół DISCOwym) z naleciałościami stylu najnowszej, czarnoskórej, wersji Doktora (znajdzie się zresztą i konkretniejsza aluzja do DW - pani używa czegoś, co wygląda na soniczny śrubokręt i mówi komu go podebrała; więc
crossover mamy) i - odpowiadającą za owe dziwne zdarzenia - Obcą "Bibliotekę" wyglądającą na bieda-wersję interstellarowego tesseractu. Niby pomysły ciekawe, niby wszystko dobrze się skończy (stracona ukochana odnajdzie się, choć poza znanym czasem i przestrzenią) ale wypada to wszystko dziwnie bez wyrazu, i zaskakująco amatorsko, jak na ekipę z tyloletnim doświadczeniem w robieniu Treka. Nie wiem, może - wynikła z wytycznych - kolejność skracania fabuł im nie służy, a może myślą, że cokolwiek nakręcą będzie już czystym złotem? Albo wypalili się po prostu?
W każdym razie trudno ocenić efekt ich wysiłków, bo niby opowieść nie jest zła, ale nie dałem rady się w nią zanurzyć.
Produkcja Danhausera to inny przypadek. Wszystko jest ok - atmosfera kosmicznej tajemnicy, Obcy, bezzałogowy, statek, który - ile razy go nie rozwalić - zbiera się do kupy (jak nic nanotechnologia, albo nawet plancktech), głębsze wejrzenie w - ukazaną po TOSowemu, bez późniejszego wysilonego humoru - psychikę Scotty'ego, wyeksponowanie terapeutycznej roli McCoy'a, nowi pozaziemcy na mostku, naznaczający całość nutką uszlachetniającego tragizmu wątek Petera (widać nie tylko Icheb marzył o GF na swoją zgubę), nawet dorzucone od niechcenia humorystyczne zderzenie dwu miłości do jednego statku - kirkowej i scottowej.
Teoretycznie bezbłędnie, 3/4, jednak
A-plot to w sumie b. prosta opowiastka o - prowadzonej z użyciem różnych sprytnych manewrów (z czego ten garthowy jakoś mało brawurowy, jak na Gartha) - walce z przerośniętym automatem ćwiczebnym podobnej do faunów cywilizacji. Zero głębi, zero morału, zero tematów do przemyślenia po obejrzeniu. Wymagam jednak od Treka (zwł. robionego przez ludzi, którzy pokazali już, że mają o nim pojęcie - "Ptolemy Wept" się kłania) więcej.
(Przy czym: wciąż mamy tam więcej dobrego ST, i niebotycznie spójniejsze fabuły, niż w DSC i PIC.)
ps. Schneider (nie chwalęcy cynk mu dałem o premierze, Lane'owi też
) o drugim z wspomnianych fan-epizodów (ocenił go na 7/10*):
https://fiction.ex-astris-scientia.org/star_trek_a nimated_reviews.htm#the-quintain* Identyczne noty dostały od niego cztery odcinki produkcji Kurtzmana, które najbardziej przypadły mu do gustu, i dwa dalsze z podiumowych epizodów oryginalnego TAS-u.